Bucks – Magic 83-103 [wrażenia]

Nie było siódmego zwycięstwa z rzędu. Bucks bez Giannisa nie znaleźli swojego rytmu, zagrali w sumie 20 różnymi piątkami, mieli tak ciężkie nogi, że trafili tylko 6 z 35 trójek i muszą jak najszybciej zapomnieć o swoim drugim najgorszym meczu w tym sezonie.

Wbrew moim wczorajszym zapowiedziom, Bucks nie przejechali się po Magic. Okazuje się, że z kolanem Giannisa nadal jest na tyle niedobrze, że raczej odpuści sobie wszystkie back-to-backi do końca sezonu zasadniczego. A oglądanie Kozłów bez naszego lidera przypomina mi trochę czasy oglądania Bucks z lat 2006-07, gdy nic się nie kleiło i nic nie wpadało. Dokładnie tak było dzisiaj – Bucks trafili tylko 6 z 35 prób za trzy (Middleton 0/4, Lopez 0/6, Brogdon 0/4, Wilson 0/5, Brown i Ersan 0/2). I w sumie nic więcej na ten temat nie trzeba dodawać – to był prostu jeden z tych dni, kiedy cegły sypały się na potęgę. Trzeba się otrząsnąć i jak najszybciej zapomnieć o tym meczu.

Zastanawiające jest to, że Budenholzer wystawił w tym meczu aż 20 różnych piątek, z czego żadna z nich nie zagrała dłużej niż 5 minut. Najskuteczniejsza wariacja: Lopez-Bledsoe-Middleton-Snell-Wilson spędzili na parkiecie w sumie 2,5 minuty i zdobyli 10 punktów, a najdłużej grająca piątka Ersan-Lopez-Bledsoe-Middleton-Brogdon w 5 minut oddali 10 rzutów (trafili trzy) i wywalczyli w sumie 7 punktów. Wszystko można tłumaczyć zmęczeniem, tak jak to zrobił Bledsoe: „I’m thinking everybody was tired. We had no legs. We missed a lot of threes.”

Dla Bucks był to najgorszy mecz w ataku w tym sezonie. 22 grudnia w meczu z Heat rzuciliśmy 87 punktów. Dodatkowo, w trzeciej kwarcie ledwo uzbieraliśmy 15 punktów – to też najgorszy wynik w tym sezonie (poprzedni z Knicks – 17).

Z pozytywnych rzeczy, Mirotić już w stroju Bucks. Co prawda jeszcze nie wybiegł na parkiet, ale odbył już pierwszy trening z drużyną, po którym powiedział, że jest w stanie dać drużynie więcej, niż tylko dalekie trójki i rozciągnięcie ataku. Przyznał to też trener Bud, który jest pod wrażeniem wszechstronności Nikoli i ceni go również za umiejętności rozgrywania i gry w obronie. A skoro już o obronie mowa, to zapamiętaj z tego meczu tylko to, że Brook Lopez o mało nie zakończył kariery Aarona Gordona:

Zapominamy o porażce i w poniedziałek widzimy się w Chicago, gdzie będziemy walczyli o piątą z rzędu wygraną nad Bulls.

Reklama

Lakers i Denver biją rekordy oglądalności

Po ujawnieniu oficjalnych cyferek oglądalności z ostatnich meczów między tymi dwoma drużynami, okazało się, że biją wszelkie rekordy. Wczorajszy mecz miał najlepszą oglądalność w 30 letniej historii ESPN – oglądało go 8,1 milionów widzów. Na drugim miejscu w historii znajduje sie … czwartkowy pojedynek między tymi drużynami, wygrany przez Denver 106-103 (obejrzało go 7,9 miliona widzów przed TV).

Kilka ciekawostek:

1. Oglądalność tych dwóch meczów była o 36% wyższa niż pierwszych dwóch spotkań finałów konferencji rok temu między LAL i Spurs pokazywanych na stacji TNT.

2. Po drugie, zanotowano aż 25% więcej mężczyzn w wieku 18-49 oglądających trwający pojedynek na zachodzie w porównaniu z ubiegłym sezonem.

I kilka świeżych cytatów:

3. Barkley: „Wszyscy wiedzą, że Lakersi są jak mój brzuch – trochę miętcy”

4. Po meczu numer 3 między Cavs a Magic: „Poważnie, widzieliście kiedyś tyle niewidzialnych fauli w jednym meczu? Dwight Howard został wyfaulowany po niewidzialnym faulu na Lebronie. Hedo odgwizdano kolejny. W czasie jednego z time-outów, kiedy chearleaderki Magic były na parkiecie, LeBron dosłownie przeszedł koło nich wykonujących swój taniec. Aż dziw bierze, ze żadnej z nich nie odgwizdano przewinienia.”

Aha, no i z porannej prasówki jeszcze niemiła informacja dla wszystkich czekających już na swoich ulubienców w czasie ME. Carlderon oficjalnie nie przyjedzie do Polski i nie weźmie udziału w turnieju, ponieważ woli odpocząć przez wakacje i wyleczyć operowany niedawno palec. Szkoda.

Witness my ass

Śmiało można powiedzieć, że jak już człowiek raz na rok wstanie o tej 2:30 żeby obejrzeć mecz, to spodziewa się dobrego koszykarskiego widowiska. Wczorajszy drugi mecz między Cavs a Magic napewno by taki nie był, gdyby nie epicka wręcz pogoń Orlando oraz niesamowity rzut LeBrona w końcówce. Ale co z tego, że bylismy świadkami takiego rzutu:

skoro również możemy napisać, że przekonaliśmy się, jak wielkim zawodnikiem Dwight Howard NIE jest. Nie ma co spinać się na dziadowskie sędziowanie, skoro lider twojej drużyny sprawia wrażenie, jakby zamiast grać myślał już nad tym, co napisze na twitterze jak tylko wróci do domu. Nie wiem, czy nie udało mu się zrobić legendarnej kupy przed meczem, czy po prostu czuł się zmęczony (albo jak powiedział Michałowicz „…pochodzi ze stanu Georgia gdzie jest bardzo gorąco i wykorzystuje się bardzo dużo potu…”), ale gdyby zagrał chociaż na połowie swoich normalnych umiejętności, to Orlando dawno miałoby mecz w kieszeni i dwie wyjazdowe wygrane z rzędu. Wystarczy powiedzieć, że drewniany Gortat sprawiał po raz pierwszy naprawdę lepsze wrażenie jeśli chodzi o zaangażowanie, energię i podejście do meczu.

Powoli zaczynam się zgadzać z Simmonsem, który ostatnio zjechał Howarda z góry na dół. Jest młody, ma potencjał, no i sprawia, że Ben Wallace wygląda przy jak niedorozwinięty karzeł z gumką na brodzie (btw, o co mu ona była?). Dwight pokazał w tym meczu jeden dobry ruch w stronę kosza zakończony takim małym półhakiem z prawej ręki. To było w miarę dynamiczne i nie do zatrzymania zagranie. Później niestety tylko udowadniał, że póki co najłatwiej mu się zdobywa punkty z alley-oopów, wsadów po ofensywnych zbiórkach albo kontrach, czy też po minięciu jednego obrońcy, który nie ma wystarczającą siły, żeby ustać na nogach. Co gorsza, ta słabsza dyspozycja widoczna już była w meczach z Bostonem, gdzie mimo dobrych statystyk pokazywał, jak biedny jest jego arsenał ofensywny.

fretting-youngster-smaller

Byliśmy też świadkami niezwykle stronniczego sędziowania, co oczywiście w żaden sposób nie tłumaczy porażki Orlando. Warto jednak chyba obejrzeć jeszcze raz to spotkanie i popatrzeć na kilka kontrowersyjnych decyzji. Z tych, które pamietam:

  • punkty Courney’a Lee zdobyte floaterem, bodaj w trzeciej kwarcie, gdzie odgwizdano (słusznie) ofens na Jamesie, ale niesłusznie nie uznano punktów. Nawet w czasie meczu wyraźnie było widać na powtórce, że Lee wypuścił piłkę o wiele wcześniej, niż Lebron zajął pozycję obronną. Count it.
  • kontrowersyjne i zawsze ciężkie do oceny ofensy. Ten najbardziej widoczny i rażący w oczy to Delonte wbijający się łokciem w Lewisa na połowie Cavs.To było wtedy, kiedy po walce w parkiecie West dostał piłkę będąc w niezbyt wygodnej pozycji, zaczął biec, ale przestawił przedramieniem stojącego przed nim Rasharda. Inaczej możnaby również odwizdać dwie akcje na Gortacie: najpierw wbił się w niego Lebron, później Sasha. Za drugim razem nie wiem jak można było odgwizdać 2+1. Za pierwszym razem był Lebron, tak więc nie dziwię się, że zagwizdali tak a nie inaczej. No i ten „łokieć” Hedo po których Varejao odleciał na 20 metrów do tyłu, jakby rażony piorunem. Proszę…
  • Wiem, że są playoffy, ale czy Mo nie powinien dostać dacha za rzucenie piłką w Howarda?

Orlando wyrastają na mistrzów spokojnego odrabiania strat, ale może warto się zastanowić, dlaczego każdy mecz zaczynają od tak wielkiego przestoju i dopiero tak późno się budzą do życia. Kiedy polegają jedynie na trójkach, gra idzie im zddecydowanie gorzej niż kiedy decydują się na rozrzucenie obrony i zespołowe, szybkie granie.

Po dwóch meczach z Cavs, remis 1-1 brałbym w ciemno na miejscu fanów Orlando. Teraz, wiadomo, że pozostał wielki niedosyt, ale jako kibic koszykówki zdecydowanie wolę taką sytuację, niż 2-0 i szansę na potencjalny sweep.

Zastanawia mnie jednak to, na ile człowiekiem jest Lebron. Grając drugi taki intensywny mecz z rzędu, kiedy praktycznie samotnie ciągnie za sobą drużynę przez ponad 30 minut, ciekawe na ile wystarczy mu dynamitu w nogach, energii, siły żeby biegać na maksymalnej prędkości, wbijać się po swojemu na siłę między 3 zawodników i do tego jeszcze wracać do obrony i pomagać przy podwojeniach Dwighta.

Dzisiaj w nocy Lakersi, a w niedzielę wracamy do Orlando na kolejny pojedynek. Kto wie, może znowu uda mi się go obejrzeć i trochę pomarudzić na koniec.

lebrono