Wielkie lata 70-te


Rzadko kiedy widuje się tak dantejskie sceny, jak te po zakończonym piątym meczu finałów w 1976 roku między Bostonem a Phoenix. Setki kibiców wstało ze swoich miejsc i niczym gigantyczna ludzka fala w mgnieniu oka zalało cały parkiet. Siedzącym w pobliżu parkietu komentatorom przydzielono błyskawicznie ochronę, a cała drużyna Słońc drżała o swoje życie. Zaryzykuję stwierdzenie, że w historii finałów NBA, żaden inny mecz nie zakończył się tak gargantuicznym wybuchem emocji jak ten ostatni mecz finałów w 1976.

Zespół Phoenix dostał się do finałów NBA wbrew wszelkiej logice. Po drodze pokonali Seatlle Supersonics oraz obrońców tytułu Golden State. W sezonie zasadniczym nie potrafili znaleźć swojego rytmu i zakończyli go ze skromnym bilansem 42-40 (najgorzej im szło w okresie zimowym, kiedy to przegrali 18 z 24 meczów). Udało im się jednak szczytować z formą w najważniejszym momencie i tak w wielkim finale stanęli w szranki z faworyzowanymi Celtami, prowadzonymi przez Dave’a Cowensa, Jo Jo White’a i Johna Havlicka. Debiutujący w NBA center Phoenix Alvan Adams chyba jako jedyny gracz Słońc nie miał na celu zdobycia mistrzostwa. Marzył jedynie o tym, aby Dave Cowens nie wygrał wszystkiego.

Mimo, że Celtowie gładko wygrali wszystkie cztery spotkania w sezonie zasadniczym, gracze Phoenix mieli przewagę w dwóch aspektach – młodości i zdrowiu. Średnia wieku Słońc – 26. Średnia wieku Celtów – 31, a do tego ich kapitan John Havlicek grał po kontuzji, przez co praktycznie nie skakał i ledwo biegał.

Bostończycy dostali się do finałów bez większych kłopotów. Dwie drużyny, z którymi grało im się najgorzej (Waszyngton i Golden State) odpadły, zanim miały możliwość napsucia zielonej krwi Celtów. Zamiast tego Zieloni wygrali gładko w sześciu meczach pojedynki z Buffalo Braves i Cleveland.

Dwa pierwsze mecze wielkiego finału nie przyniosły wielu emocji. Pomimo fizycznych ograniczeń Havlicka, Celtowie pokazali swoją ulubioną twardą koszykówkę wygrywając dwa pierwsze spotkania, kolejno 98-87 oraz 105-90, po czym od razu pojawiły się pierwsze, nieśmiałe komentarze o szybkim sweepie. Jak tylko rywalizacja przeniosła się na zachód, mieliśmy miejsce z pierwszą niespodzianką. Ponieważ wg stacji CBS zdecydowana większość widzów znajdowała się na wschodnim wybrzeżu, niedzielne spotkanie zostało rozegrane z samego rana (przez co zarząd Suns musiał wydać oficjalne przeproszenie tych, którzy chcąc obejrzeć mecz musieli opuścić mszę). W Memorial Coliseum, mimo wczesnej pory pojawiło się ponad 13 tysięcy fanów, którzy ekscytowali się szybkim prowadzeniem Słońc (przez pierwsze pięć minut Bostończycy nie zdobyli punktu i po chwili przegrywali już 23 punktami). Kiedy jednak Ricki Sobers (Suns) oraz Kevin Stacom (Celtics) wdali się w bokserski pojedynek, Celtowie poczuli się jak świnie w korycie i zmniejszyli przewagę do dwóch punktów. Słońca dowiozły (a raczej wywalczyły i okupiły przelaną krwią) zwycięstwo 105-98 udowadniając niedowiarkom, że są w stanie nawiązać walkę z faworyzowanym przeciwnikiem.

Latające pięści, kopnięcia przy wejściach pod kosz i twarda, nieprzepisowa gra w poprzednich trzech meczach dała sędziom do zrozumienia, że muszą przejąć kontrolę nad serią. Przez co już w pierwszych 10 minutach kolejnego meczu odgwizdali 21 fauli. Ten naszpikowany gwizdkami, przerywany i brzydki mecz zakończył się drugim zwycięstwem Słońc, tym razem 109-107.

Rozgrywki sprowadzili się zatem do tego jednego meczu w Bostonie. Red Auerbach był potwornie niezadowolony ze stronniczości sędziów oraz komentatorów CBS, co miało na celu tylko i wyłącznie spowodowanie lekkiego zamieszania przed decydującym spotkaniem i zezwolenie na trochę „fizycznej wolności” (czyt. wbijania łokci i typowego dla Celtów kopania po jajach). A CBS miał wtedy praktycznie władzę absolutną nad NBA. Ponieważ to od ich ratingów zależało, kiedy mają największą oglądalność, to oni decydowali, w jakich godzinach odbędzie się spotkanie. Dlatego mecz piąty odbył się w piątkowy wieczór, tak aby wszyscy kibice z zachodu mieli czas na powrót z pracy do domu i spokojne obejrzenie meczu w telewizji. Gazety również włączyły się w budowanie nastroju przed spotkaniem. New York Times pisał o prawdziwej wojnie oraz o niesamowitej energii, jaka przepełniała Boston Garden. Trener Słońc John MacLeod tak wspominał tamto spotkanie: „Pamiętam pierwszy moment wejścia na parkiet o 9 wieczorem w tamten piątkowy wieczór. Na hali nie było klimatyzacji, było potwornie gorąco, a do tego wszędzie cuchnęło alkoholem, bo kibice Celtów zamiast wrócić po pracy do domów, poszli prosto do pubów, narąbali się, a potem od razu na mecz.”

Stolik komentatorów CBS ustawiony był przy samej linii końcowej. Za mikrofonem siedzieli Brent Musburger oraz Rick Barry, który chwalił się swoimi nowymi włosami oraz klatą, która wylewała się zza całkowicie rozpiętej koszuli. Do klaty przyklejony był wielki krzyż z figurą Jezusa, tak jakby syn Boga miał pomóc mu opędzić się od bostońskich sługusów szatana. Barry w ogóle był świetny, bo odkąd zakończył karierę w Golden State i zaczął pracować jako komentator, nigdy nie odgraniczał swojej zazdrości do Johna Havlicka oraz nienawiści do Celtów od swojej pracy. Jego komentarze często przeciekały nienawiścią do Bostonu tak, jak sos czosnkowy potrafi przeciekać przez palce jak nadgryzie się za dużo knyszy z dworcowej budki (tak, jestem głodny, to raz. Dwa, cholernie tęsknię za tymi knyszami z dworca głównego we Wrocławiu. Nie tymi z korytarza gdzie sprzedawali podrobione perfumy i ruskie lornetki za 3zł, ale z tymi po lewej stronie od głównego wejścia idąc w stronę tablicy informacyjnej. Zaraz za słodyczami i przed kioskiem ruchu. Panie dawały tam najlepszą kombinację ogórka, sałaty, kukurydzy, pomidorów i czerwonej cebuli, do tego zawsze dawały więcej niż 150g gyrosu i co chwila idealnie posypywały smażonymi skwarkami. Tylko koniecznie trzeba było brać bez sosu, bo potem nie dało się nigdzie iść bez usmarowanego białym płynem ryja. Ciekawa historia, to była jedyna knysza oprócz tych sprzedawanych koło Kredki i Ołówka, które starczały na ponad 5 minut w miarę szybkiego jedzenia wielkimi kęsami. Sorry za dygresję, ale naprawdę włożyłbym teraz do ust coś tureckiego pochodzenia ;).

Jak tylko kamera przedstawiła parę komentatorów, skupiła się na środku parkietu, gdzie czekał już, zwarty i gotowy rudowłosy center Celtów. Energia, która elektryzowała całą halą udzielała się wszystkim Bostończykom. Dave Cowens wyskoczył do rzutu sędziowskiego i zbił piłkę do Jo Jo White’a. Jeden z najlepszych meczów w historii Bostońskich Celtów właśnie się rozpoczął. Delektujcie się!

DOWNLOAD

Reklama

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.