Do rozpoczęcia meczu pomiędzy Nets a Toronto – pierwszego spotkania Vince’a przeciwko swojej byłej drużynie – pozostało jeszcze 90 minut, a w pierwszych rzędach siedzą już dzieci krzyczące zgodnie „Chce-my Vince’a! Chce-my Vince’a!” I mimo, że nigdzie go nie widać, Vincent Lamar Carter jest obiektem ich sympatii, a okrzyki przypominają o tym, jak bardzo ten zawodnik działa na fanów, w szczególności tych młodych. Jason Kidd zrobił wiele dla tej drużyny, jednak ani on, ani Jefferson, ani Marbury, Kenny Anderson czy jakikolwiek inny zawodnik grający w koszulce Nets nie zdobył tylu serc fanów, co Carter.
Dzień wcześniej, zaraz po treningu, zapytano Vince’a, co to dla niego znaczy, że koszulki z jego nazwiskiem cały czas sprzedają się jak świeże bułeczki, że jest dopingowany nawet, kiedy nie pojawia się jeszcze na hali i że po raz piąty z rzędy jest wybierany do pierwszej piątki meczu gwiazd. „Hm, nie wiem.” – Vince zaczyna – „Nie umiem i chcę tego zrozumieć.”
Hm, w porządku. Zawodnik tak utalentowany, że samą swoją obecnością na parkiecie sprowadza tłumy ludzi na trybuny tylko po to, żeby swoimi wybuchowymi zagraniami porywać ich z siedzeń i dawać powody do radości i krzyczenia co najmniej kilka razy w meczu, twierdzi, że nie wie co czyni go tak wyjątkowym. I mimo, że z jednej strony chchiałbyś nim potrząsnąć i przemówić mu do rozsądku, to z drugiej, tak naprawdę nie masz zielonego pojęcia jakie to uczucie gdy się lata – i na widok tych lotów ludziom wychodzą oczy na wierzch.
Wszystko to jest tylko metaforą do obecnej sytuacji Vince’a, którego kariera obecnie kłopotliwie się komplikuje i który nie może, lub nie będzie zrozumiany. Oglądanie tego 28 letniego zawodnika budzi w człowieku zbyt wiele sprzeczności, a otrzymanie szansy na konwersację w cztery oczy jest praktycznie niemożliwe, głównie przez jego absurdalnie nadopiekuńczych trenerów i pomocników.
Ciąg dalszy tej historii obejmuje to, co już w zasadzie wiemy i jest jedynie ozdobione cytatami jego kolegów z ligi. Tak czy siak wiem, że i tak przeczytasz to do końca. A kiedy już skończysz, popatrz jeszcze raz na jego zdjęcia z parkietów, które równie dobrze mogłyby być nazwane dziełami sztuki. Wiem, że i to zrobisz. A wiem to wszystko z tego, że po prostu nie potrafimy obejść się bez Vince’a Cartera – nawet kiedy nie idzie mu najlepiej.
Związek Cartera z Toronto był zagrożony już w 2001 roku. Był to niesamowity sezon dla Cartera, który zdobywał wtedy 27.8 punktu oraz został wybrany do drugiej drużyny all-NBA. Do tego doprowadził Raptors do drugiej rundy play-offs, a w dniu decydującego meczu z Sixers pojechał odebrać dyplom ukończenia studiów. Jak wiemy pojawił się na meczu, ale chybił rzut, który zapewniłby jego drużynie zwycięstwo.
Kolejny sezon rozpoczął niezbyt imponująco, jednak miało to związek z opuszczeniem 22 gier sezonu zasadniczego z powodu bolącego lewego kolana. Kolejny rok był jeszcze gorszy. Vince zagrał tylko w 43 spotkaniach a jego średnia punktowa spadła do 20. Na domiar złego, jego koledzy z drużyny zaczęli oskarżać go o nie przykładanie się do meczów. Został wybrany do pierwszej piątki meczu gwiazd, jednak i to osiągnięcie zostało zepsute przez głupie i kontrowersyjne przyznanie miejsca w wyjściowej piątce „zasługującemu” na to Jordanowi. Patrząc wstecz na lato 2003 wydaje się, że był to najlepszy okres żeby wymienić Cartera i zacząć nowy sezon z nową, świeżą krwią, jednak władze klubu źle oceniły słowa Cartera i zaufały mu, kiedy ten mówił, ze w sezonie 2003/04 znowu będzie grał na najwyższym poziomie.
Grając w drużynie prowadzonej przez debiutującego trenera Kevina O’Neilla, Carter zdołał zagrać w 73 meczach zdobywając 22.5 punktu oraz 4.8 asysty, co było najwyższym wynikiem w jego karierze. Zdobył również ponad 2 miliony głosów do meczu gwiazd – najwięcej ze wszstkich zawodników wschodu. Mimo wszystko, czegoś nam grakowało. Spektakularne zagrania nagle zniknęły. Po obiecującym starcie 20-17, Raptors zmarnowali resztę sezonu (33-49). Krótko po tym, O’Neill został zwolniony, Sam Mitchell zatrudniony, na horyzoncie pojawiło się kilka obiecujących młodych talentów, a Carter miał już dosyć. „Wiedziałem to już poprzedniego lata. Powiedziałem im co czułem, ale decyzję zostawiłem im. Nie chciałem nikogo naciskać. Wtedy mieli szansę, żeby spróbować znaleźć dobre dla nich wyjście, jednak z czasem stawało się to co raz trudniejsze.” – wspomina Vince.
Skoro już mowa o złym samopoczuciu, to warto przytoczyć wypowiedź jego szwagra oraz kolegi z drużyny uniwersyteckiej, Antawna Jamisona: „Jeszcze nigdy nie widziałem go z tej strony, a można powiedzieć, że z nim dorastałem.”
Jego chęć do grania na najwyższym poziomie pozostawiała wiele do życzenia w rzeczywistości. W pierwsze 20 spotkań tego sezonu zdobywał średnio zaledwie 16 punktów oraz 3 zbiórki na mecz. Takie postępowanie strasznie drażniło kibiców Toronto, a ta historia nie ma na celu uniewinniania Vince’a. Jednak my, w prawdziwym świecie, również często dajemy z siebie mniej niż 100%, a według Mitchella, osoby, które powinny być najbardziej zdenerwowane postępowaniem Cartera, nie miały z nim żadnych kłopotów. „Jeśli jesteś jednym z tych szczęśliwców w lidze, którzy mogą się domagać wymiany, to jesteś w zupełnie innej sytuacji niż pozostałe 90% zawodników. Vince wyraził chęć odejścia z klubu, a reszta chłopaków z drużyny czuła, że tak powinno być i tak też się stało. Trzeba to traktować jako część tego interesu. Nie ma nic co można zrobić, żeby temu zaradzić” – komentuje całą sytuację Sam, który dzięki 13 latom spędzonym na parkietach NBA ma prawo i autorytet, aby zawierać głos w tego typu sprawach.
Po drugiej stronie kłopotów Vince’a z kontuzjami i porażkami Raptors, były problemy rodzinne. Według New York Daily News brat Cartera, Christopher, spędził pierwsze lata stulecia w połowie na wolności a w połowie w więzieniu, głównie za liczne oskarżenia o kradzieżach czy handlem narkotykami. W lutym, Carter powiedział dla wiadomości: „Mówią, żeby zostawiać problemy w domu i mają rację. Jednak czasem jest cholernie ciężko.” Christopher wyznał później na łamach gazety, że jego życie w końcu wróciło na właściwą drogę, co przypadkowo zbiegło się ze ślubem Vince’a, grudniowym transferem do New Jersey, oraz wiadomością, że jego pierwsze dziecko przyjdzie na świat w okolicach maja. Pojawiło się również ocieplenie jego stosunków z uniwersytetem z Północnej Karoliny. Kiedy rozmawialiśmy z nim po meczu, gdzie Tar Heels pokonali Duke w finale sezonu zasadniczego ACC, Vince był wyraźnie ożywiony jak zapytaliśmy się go o UNC: „Strasznie się wczułem w ten mecz. Oglądałem go z bratem, siedzieliśmy na brzegu krzeseł a kiedy Marvin Williams zebrał piłkę i miał akcję 2+1 wstałem z krzesła i krzycząc pobiegłem do sąsiedniego pokoju.”
Wspominając ciężke dni za Matta Doherty’ego, Vince mówi dalej: „Wszystko trochę ucichło. Mielismy na przykład Erica Montrossa, największego wychowanka uczelni jakiego znam, który nigdy nie wrócił. To były ciężkie czasy. Ale ostatniego sierpnia, Jerry Stackhouse miał swój wieczór (w czasie World’s Greatest Alumni Game, w czasie którego byłe gwiazdy UNC grały z wyróżniającymi się zawodnikami ACC), pokazało się wiele nowych twarzy. Granie z młodymi zawodnikami jest świetną rzeczą, pojawiło się wiele obecnych gwiazd co było wielkim przeżyciem dla tych młodych chłopaków. Kiedy masz możliwość rozmawiania z graczami NBA, grania z nimi na parkiecie, poznania ich zagrywek, tempa gry, sztuczek – wtedy masz naprawdę duży wgląd na to, jak wygląda koszykówka poza uniwersytetem. Może to dzięki nam oni grają teraz tak dobrze.” – zakończył z uśmiechem na twarzy Vince.
Od razu lepiej. Teraz, w New Jersey, Vince podkreśla, że nie ma żadnych negatywnych uczuć do Toronto: „Tęsknię za wszystkim z tego miasta, jednak oni poszli w jedną stronę a ja w drugą. Nie mam żalu. Wydaje mi się, że dla obu stron był to czysty interes, ale media w Toronto nie potrafią tego zrozumiec. Planuje tam wrócić na wakacje, przecież mam tam swój klub. Nie zależnie od tej wymiany, zbyt dużo rzeczy łączy mnie z Toronto, żebym miał zrywać moje więzi z tym miastem.”
Praktycznie od pierwszego meczu w barwach Nets, Carter pokazuje wszystkie swoje umiejetności, przez co kibice z niecierpliwościa czekają na powrót Jeffersona, a Kidd przestał marudzić o wymianie. Jednak mimo tego, że zdołał już pobić rekord klubu w kolejnych meczach z ponad 20 punktami na koncie (18), w lutym został wybrany zawodnikiem miesiąca na wschodzie, ciągle przyznaje, że nie chce być główną postacią w tej drużynie. „To drużyna Kidda i zawsze tak będzie. On po prostu zbyt dużo robi dla tego klubu, żeby mogło być inaczej. Ja tu jestem po to, żeby wyciągnąć pomocną rękę i ewentualnie wywrzeć na nim lekka presję. Nigdy nawet nie myślałem o tym, żeby zrobić z New Jersey moją drużynę. Chcę byc kolejnym pomocnikiem, który od czasu do czasu może wymusić podwojenie i podać piłkę do kogoś na wolnej pozycji.” – mówi Vince z uśmiechem na twarzy.
No i znowu zdobywa masę punktów, wysoko lata i szeroko się uśmiecha, jednak jedynej rzeczy jakiej mu brakuje, są zwycięstwa. W połowie marca, Nets mieli bilans w okolicach .500. Nawet w czasie nieobecności Jeffersona, ludzie patrzą na duet Kidd-Carter i widzą ich razem w play-offach. Na pytania w stylu „czy nie powinniście być lepsi”, Carter odpowiada: „Wcale nie idzie nam tak źle.”
org. art.: Vince Carter :: The Accidental Superstar
tłumaczenie: Dawid Księżarczyk
Great blog! Is your theme custom made or did you download it from somewhere?
A theme like yours with a few simple tweeks would really make my blog
jump out. Please let me know where you got your theme. Appreciate it
PolubieniePolubienie
skad u ciebie tyle jadu dawidku , czyzby … ?
PolubieniePolubienie