„Cholera, potrzebowali tego rzutu!”
To była pierwsza rzecz o jakiej pomyślałem kiedy Lamar Odom rzucał trójkę mniej więcej w połowie czwartej kwarty piątego meczu z Hornets. Chybił ją i nawet kluczowa trójka Wade’a w ostatniej minucie meczu (przy której Odom asystował) niewiele zmieniała. Nawet gdyby Odom trafił ten rzut, wynik dalej byłby na styku. Oba zespoły grały twardo i oba wiedziały jaka była stawka tego spotkania. Heat rzucali wolne z żenującą skutecznością: 19 na 31 w całym spotkaniu, z czego 10 chybili w drugiej połowie. Innymi słowy – Miami byli bardzo blisko nie tylko porażki w tym meczu, ale również blisko straty przewagi własnego parkietu w pierwszej rundzie playoffs.
I wtedy Hornets zostawili Odoma niekrytego na obwodzie. Ten zdał sobie sprawę z błędu obrońców, wyskoczył, rzucił i ……trafił (MJ jumps, hangs, fires, scores!! – przypomniały mi się stare dobre czasy – daveknot). Stan Van Gundy wstaje z ławki i entuzjastycznie bije brawo, kibice szaleją, a „kontroler” kibiców w sali Miami – DJ Irie – zaczyna miksowac nagrania. Na wielkim telebimie pojawia się zapowiedź oficjalnej imprezy z zawodnikami po meczu, która ma się odbyć w „Butterfly Lounge”. Oni już tego meczu nie przegrają – każdy to czuje. Dla Lamara Odoma to był TEN sezon oraz to była TA chwila. Później, na konferencji, przyzna, że to był wielki rzut. Ja dodam, że to był z pewnością jeden z największych rzutów w jego karierze w NBA.
Wszyscy mi powtarzają: nie mówcie, że to jest comeback. Ale ja inaczej nie mogę – to jest comeback. Jako dowód niech świadczy fakt, że przed sezonem kłamstwem byłoby mówienie o Odomie jako o obiecującym młodym koszykarzu. I nie chodzi tu o to, że przestaliśmy w niego wierzyć – to on przestał dawać nam powody do wiary w niego. Tego sezonu Lamar powrócił na dobrą drogę po rozczarowującym starcie, po czasie spędzonym w (delikatnie mówiąc) nędznej pozycji, po tym jak pozwolił nawykom zwolnić swoje nowe życie. Wrócił na miejsce, w którym powinien był się znaleźć od początku swojej kariery w lidze.
Keny Smith nazywa go „The Goods”, ponieważ fizycznie posiada wszystko co jest wymagane, aby zaistnieć w lidze. Ma 6-10, waży 225 funtów, jest zwinny i elastyczny, wysoki, ale zwrotny, doskonale gra inside-outside. Jest dobrym strzelcem z ponad przeciętnymi umiejętnościami do podań, że już nie wspomnę o doskonałym (jak na kolesia tego wzrostu) dryblingu. Poza tym, ma status legendy jeszcze z czasu szkoły średniej. W 1997 był w SLAM first-team All-American, w tym samym czasie Parade Magazine uznało go za zawodnika numer 1. w Stanach pochodzącego z Queens. Ludzie mówili, że ma potencjał na bycie gwiazdą, na bycie spełnieniem marzeń każdego trenera. Innymi słowy: he was going to be the shit!
Miał zostać zawodnikiem UNLV, ale wiecie jak się to skończyło. Dramatem. Tak więc został oddany do University of Rhode Island, gdzie cały pierwszy rok przesiedział na ławce, następnie w czasie sezonu ’98-99 zatykał ludziom usta. Zdobył nagrodę ROTY oraz został wybrany do pierwszej drużyny Atlantic 10.
Następnie w czerwcu roku został wybrany z numerem czwartym do Clippersów. Niedługo potem SLAM umieszcza go na okładce nazywając nowym Magic’iem. Prawda jest taka, że Odom, ze wszystkimi swoimi zdolnościami i potencjałem, bez zastanowienia powinien zostać wybrany z numerem pierwszym. Jednak sprawy potoczyły się nieco bocznym torem: Lamar został pokonany przez frazę „stock-dropper”, czyli rzecz, której w zasadzie nikt nie chciałby o sobie usłyszeć, bo jest świadectwem „problemów poza parkietem”.
Lamar był uzależniony od marihuany – przynajmniej takie sprawiał wrażenie. A wiadomo, że ciężko buduje się drużynę wokół zawodnika, którego przyszłość jest bliżej nieznana. Zbyt wielu już bowiem było utalentowanych atletów którzy zrujnowali swoje szanse i ta etykieta wystraszyła niejednego GM’a, spychając tym samym Lamara do cienia i grupy przegranych zawodników.
Sprawy nie zaczęły się jednak tak źle. W sezonie ’99-00 Odom był solidnym rezerwowym i rok później razem z Maggette i Milesem zrobili z Clippersów jedna z najbardziej ekscytujących drużyn w NBA. Dalej nie wygrywali zbyt wielu meczy, ale trzon drużyny był widoczny gołym okiem. Urywki z żywiołowo biegającymi młodymi Clippersami były częstymi obrazkami w telewizji. Podobali się publiczności i wszyscy mieli wrażenie, że wcześniej czy później odbiją się od dna. I to nie tylko fani mieli takie wrażenie – dziennikarze widzieli w nich drużynę przyszłych zwycięzców w momencie, kiedy większość z nich była jeszcze przegranymi.
Niestety, nie udało się tego dokonać, ponieważ władze klubu nie chciały wydać dostatecznej ilości pieniędzy, żeby zatrzymać zawodników razem. To był początek końca. Najpierw zaczęło się od narzekań zawodników, później przyszły problemy Lamara. Otrzymał pięcio meczowe zawieszenie w sezonie ’00-01 za posiadanie narkotyków, sezon później zawieszono go już na osiem spotkań – również z tej samej przyczyny. Co dalej? Dalej przyszły problemy zdrowotne – w sezonach ’01-02 oraz ’02-03 Lamar z powodu kontuzji opuścił w sumie 78 spotkań. Pewne stało się, że musi zaczynać wszystko od nowa. „Czas spędzony w LA był dla mnie nowym doświadczeniem. Tutaj, sprawy toczą się inaczej. Naprawdę się cieszę, że jestem w Miami, bo uwielbiam zespół który tu mamy” – mówił niedawno Lamar
Szukając zmian, Odom podpisał kontrakt z Miami jako wolny agent, przenosząc swoje 6-10 na Florydę. Jego przyjście do Miami zdziwiło jednak wielu ludzi w lidze. Nie było oczywiście wątpliwości co do tego, że jest utalentowanym i atletycznym koszykarzem, jednak po jego przejściu zaczęto uważać Heat za „śpiochów”. Chodziło tu oczywiście o samo miasto, które jest pełne pokus i bez problemu może zbijać z tropu niejednego koszykarza, nie mówiąc już o zawodniku, który dopiero co uporał się z narkotykami. Obawiano się , że znowu zacznie brać.
Na całe szczęście, Odom cały czas pozostał skupiony. Zdobywał średnio 17.2 punktu na mecz, dodawał do tego 9.7 zbiórki oraz 4.1 asysty, co było dowodem na to, że zaczyna wychodzić na dobrą drogę jeśli chodzi o postawę na parkiecie. Poza nim też musiało być dobrze, skoro rozegrał w sumie 80 spotkań grając średnio przez 37.5 minuty (co jest jego rekordem kariery). „Tutaj wszystko jest w porządku. Podoba mi się jak ten zespół gra, wiedziałem że po przyjściu tutaj wszystko zacznie się od nowa”. Jego obecność oraz przyjście do zespołu Dwyane Wade’a zapewniło zespołowi długo oczekiwany dreszczyk emocji. Po tym jak w ciągu ostatnich dwóch lat nie dostali się do playoffs, po tym jak stracili Alonzo Mourninga z powodu choroby nerki, po tym jak Pat Riley skończył karierę trenera i po tym jak zaczęli sezon z bilansem 0-7 pod wodzą coach’a debiutanta, wszyscy obawiali się, że gorzej być nie może. A było wręcz przeciwnie, biorąc pod uwagę atmosferę jaka panuje w szatni Heat można powiedzieć, że burza nad Miami już się skończyła.
org. art.: Lamar Odom :: Miami Nice
tłumaczenie: Dawid Księżarczyk