To bezpieczne powiedzieć ze Kurt Thomas nie jest twoim ulubionym graczem. Do diabła, pewnie nie byłby nawet twoim wyborem jeśli chodzi o zawodników podkoszowych w samej tylko Atlantic Division. Niektórzy uważają wręcz, ze łatwiej umieścić łowcę bloków z Nowego Jorku wśród wrogów niż być jego fanem – rozumiecie, hate the player and the game. Jest wielki, człapie po parkiecie jak słoń rzucając wokół gniewne spojrzenia i uprzykrzy życie każdemu wrogowi, w każdym meczu. W końcu jego ksywka to „szalone oczy”, na litość Boską i Pete’a Myersa!
To normalka ze Kurt Thomas pozostaje niedoceniany, notowany zbyt nisko i źle rozumiany. Ludzie jakoś nie chcą pamiętać ze ten Teksańczyk grał twardą koszykówkę przez cały sezon 02-03, używając swoich ramion o rozpiętości skrzydeł kondora i 235 funtów żywej wagi (104kg) żeby utrzymać w ryzach obronę Knicksow. Nie zwracają uwagi na jego żelazną konsekwencję i upór (wychodził w pierwszej piątce w 163 spośród 164 meczów Knicksow podczas ostatnich dwóch sezonów) ani na wytrwałą precyzję.
W sezonie 2002-03 Kurt osiągnął średnią 14ppg (najlepszą w karierze) przy skuteczności z gry rzędu 48%, podczas gdy Allan Houston i Latrell Sprewell wciąż bombardowali kosz rzutami z dystansu. I nie zapominajmy tez o 7,9rpg, co dało mu pozycję lidera swojej drużyny. W tym najlepszym jak dotąd sezonie Thomas udowodnił ze jest niezbędnym dla Knicksow wysokim graczem. „Muszę zaufać zespołowi trenerskiemu i partnerom ze składu. Oni po prostu podają mi piłkę, gdy jestem na właściwej pozycji. Zdają sobie sprawę ze wiem co z nią zrobić. Ciężko jest centrom wyjść do mnie i kryć z bliska bo potrafię rzucać z półdystansu przez cały dzien.”
Kurt zaszokował kilku wielkoludów z przeciwnych ekip w ostatnim sezonie, ale sam nie był zaskoczony tym co robił. On wierzy ze to kiedyś musiało się stać, a teraz po prostu przyszedł jego czas: „Musicie spojrzeć na to w ten sposób: Każdy zespól, w którym byłem miał swoich go-to guys, więc ja musiałem tylko wyjść i robić swoje. W zeszłym roku Don Chaney zaufał mi, dał mi piłkę do rąk na trochę dłużej, i myślę ze ludzie zauważyli że potrafię nawrzucać trochę punktów”.
Oczywiście, malkontenci zapominają ze KT przyszedł do NBA dziewięć lat temu jako absolwent Texan Christian University dokonawszy tego, co wcześniej udało się tylko dwóm zawodnikom w historii uczelni: podczas seniorskiego roku na TCU był liderem NCAA w punktach i zbiorkach. „To nie było łatwe, ale byłem zdeterminowany by udowodnić ludziom ze mylili się co do mnie” Thomas mówi o tamtym sezonie, „Wielu sądziło ze nie byłem wystarczająco dobry. Chciałem im pokazać ze potrafię grać i pewnego dnia dostanę się do NBA”
Biorąc pod uwagę warunki fizyczne Kurta i obecnie wykręcane przez niego cyferki, można się było spodziewać, że od razu będzie zawodnikiem dużego kalibru. Ale mimo to on wciąż musiał przekonywać wątpiących. Wybrany z numerem 10 w pierwszej rundzie draftu 1995 przez Miami przez pierwszy miesiąc gry w nowym klubie grzał ławę zanim przebił się do wyjściowej piątki, kończąc swój debiutancki sezon ze średnimi 9ppg i 6rpg w czasie 22 minut gry.
Gdy już wyglądało na to że kariera Thomasa nabiera rozpędu szybko została zahamowana. Nękające go kontuzje doprowadziły najpierw do krótszego przebywania na parkiecie, a w końcu do trade’u do Dallas. Tam, w swoich rodzinnych stronach zagrał tylko w 5 meczach sezonu 97-98. „Byłem niecierpliwy, nie pozwalałem mojemu organizmowi zregenerować się. Dopiero gdy było naprawdę źle, w 1998 wziąłem sobie dłuższą przerwę żeby się na dobre wykurować. To był też dla mnie czas na uporządkowanie mojego życia, doprowadzenie go do stanu w którym jest teraz”
Kurt musiał być w optymalnej formie w ubiegłym roku. W swoim piątym sezonie w barwach Knicks zabłysnął jako egzekutor – i dokonał tego z pozycji centra. Przy wzroście 6 stop i 9 cali (206cm) dysponuje jednym z najlepszych rzutów z wyskoku wśród wysokich zawodników ligi („Zawsze powtarzam Allanowi Houstonowi ze jego jumpery nie są tak piękne jak moje”, śmieje się). Można powiedzieć ze założył wymyślony strój twardziela i co wieczór odwalał dla Nowego Jorku brudną robotę. Kluczowe słowo: o-dwa-LAŁ. Mówi teraz: „Ja po prostu chcę grać. Wiem że piątka nie jest moją prawdziwą pozycją, ale nie mam zamiaru płakać z tego powodu… Więc wychodzę na parkiet i gram swoje, nie ważne czy przeciwko Shaqowi czy komukolwiek innemu, to nie ma dla mnie znaczenia”.
Przełomowy dla Kurta Thomasa sezon nigdy by nie nadszedł gdyby nie jedna osoba: trener Knicksów Don Chaney. Kiedy zajął on miejsce opuszczone przez Jeffa van Gundy’ego jedną z jego pierwszych decyzji było uczynienie z Thomasa kluczowej opcji ofensywnej drużyny. Mówiąc o numerze 40 jako o „najlepszym obrońcy” czy „najsprytniejszym wysokim graczu” Chaney wyjaśnia motywy swojej decyzji: „Przyszedł do ligi jako wybitny strzelec, ale gdzieś zatracił tą umiejętność w ciągu pierwszych kilku lat na zawodowych parkietach. Robię co mogę by upewnić się, że ją odzyskał. Bardzo go podziwiam, bo poprosiłem go by grał na nie swojej pozycji i zgodził się na to bez wahania. Mam szacunek dla koszykarzy, którzy poświęcają się dla dobra drużyny.”
Mimo wszystko, lekceważąc osiągnięcia Kurta, dla wielu kibiców pozostanie on w pamięci jako „Zły facet”. Może dlatego, że gdy gra robi się naprawdę gorąca to na jego obliczu płoną „szalone oczy… „Nie lubię chodzić z idiotycznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy, i pewnie stąd biorą się opinie o moim ponuractwie. Ale w rzeczywistości jestem bardzo sympatycznym człowiekiem. W końcu – jestem z Teksasu, jestem chłopakiem z Południa”
org. art.: Kurt Thomas :: St. Anger
tłumaczenie: Piotr Wiąckiewicz