Przyjście Gortata do Suns, (prawie) zgodnie z zapowiedziami samego zawodnika, przyniosło drużynie dodatkowych trzech albo czterech fanów w Polsce. Osobiście się do nich nie zaliczam, bo będąc fanem Bucks ciężko ogląda mi się ofensywną i wesołą koszykówkę drużyny, dla której obrona jest równie ważna, jak noszenie stanika dla Anny Muchy… Jednak szanuję, wielbię i podziwiam całym swoim koszykarskim sercem Nasha i nie mogę obojętnie patrzeć na to, co w tym roku dzieje się z jego drużyną. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy i złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom o wiele częściej, niż samemu diabłu? W Phoenix można teraz żałować nie tylko Nasha, ale i Hilla, czy nawet Gentry’ego. Mając takich ludzi w zespole można tylko zazdrościć dobrego klimatu w szatni. Nie zazdroszczę jednak tego, jak bardzo Słońca są teraz zagubione. Rok temu, 54 wygrane w sezonie i niespodziewana wizyta w Finale Konferencji narobiła na pewno nadzieję na to, że nad przygasającymi Nashem i Hillem, jeszcze raz wyjdzie orzeźwiające słońce. Ni z tego ni z owego jednak, z bilansem 14-19 muszą się naprawdę napocić, żeby w ogóle wejść do play-offów (w tej chwili Hollingerowe Playoffs Odds dają na to 14% szans; dla porównania Bucks mają 63%). Nawet taki koszykarski półinteligent jak ja nie musi się zbyt długo zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że wszystkiemu winne jest złe / fatalne zarządzanie klubem w ostatnich miesiącach.
Steve Kerr jaki był, każdy pamięta. Ale jego decyzje przynajmniej sprawiały wrażenie przemyślanych. A Sarver, żeby trochę przyoszczędzić, zaczął sam wykonywać robotę, na której średnio się zna zapominając o głównej zasadzie – po pierwsze nie szkodzić. Wieloletnie kontrakty dla Frye’a, Childressa i Warricka uszczupliły budżet do granic możliwości. Do tego jeszcze doszło przedłużenie kontraktu z Dudley’em, który owszem jest młody i perspektywiczny, ale ktoś w Suns zapomniał, że na parkiecie może przebywać jedynie ograniczona liczba skrzydłowych. Zastanawiające jest też to, że tak lekką ręką pozbyto się Amudsona i Amar’e. Jeżeli dawanie maksymalnego kontraktu dla Stoudemire’a to za duży wydatek, to po co decydowano się na wydawanie (jeszcze bardziej bezsensowne) kupy pieniędzy na wspomnianych przed chwilą Frye’a, Childressa, Warricka i Dudley’a? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, które w ogóle wydaje się być wieczną enigmą dla managerów klubów. Dlaczego tak mało osób nie zdaje sobie sprawy z tego (albo sobie zdają i to ignorują), że podpisywanie wieloletnich kontraktów z graczami w wieku i na poziomie np. Childressa jest tak samo ryzykowne (i głupie) jak dawanie maksa graczowi z jednym kolanem Odena i drugim Redda i jeszcze ewentualnie ze złamaną ręką Boguta?
Jak tylko Sarver oderwał się od rządzenia transferami i zastąpił się Lonem Babbym, zrobiło się jeszcze ciekawiej. Jak można liczyć, że Barbosa, który dostarczał nieograniczoną dawkę szybkości i energii z ławki, może być mniej produktywny i przydatny niż Turkoglu? I do tego jeszcze tłumaczyć swoją decyzję tym, że Hedo ma uzupełnić lukę na „czwórce” i liczyć na to, że nagle nauczy się grać bez piłki obok Nasha i Dragicia? No bez jaj!
Dopiero ostatnia wymiana z Orlando pokazuje nowy kierunek drużyny. I pewnie niewiele osób w klubie się do tego przyzna, można już zakładać, że oficjalna przebudowa klubu właśnie się rozpoczęła. Szkoda tylko, że przyjście Gortata, Cartera i Pietrusa całkowicie zniszczyło drużynę, którą do tej pory znaliśmy (a część z nas może ją nawet lubiła). Przez sześć sezonów z rzędu, prowadzone przez Nasha słońce były najlepiej grającą w ataku drużyną w lidze. W tym roku Suns zajmują ledwo trzecie miejsce w tej kategorii, mimo, że Nash rozgrywa jeden z lepszych indywidualnych sezonów w karierze. Jednym z powodów jest oczywiście odejście Amar’e. O ile sam nigdy nie budowałbym swojej drużyny wokół zawodnika jego pokroju (i za pieniądze jakie dostaje), to jest to niezaprzeczalny fakt.
Kolejnym faktem jest to, że za czasów Nasha praktycznie każdy obwodowy zawodnik potrafił zagrozić trójką. Teraz bomby za trzy nie będą wpadały z tak wysoką skutecznością. Nie ma już 41,9% Richardsona, nie ma też 42,3% Turkoglu, zamiast tego jest 35% Cartera i 37,8% Pietrusa (wyniki solidne, ale już nie tak wybitne jak w parze, która niedawno powędrowała na Florydę). A pozostali gracze Suns? Warrick i Childress rzucili w sumie w tym sezonie 0 trójek. Hill trafił 6. I jak tu planować odpowiedni spacing, jak rozciągać obronę, kiedy równie dobrze można postawić na obwodzie Marcina i liczyć, że znajdzie na parkiecie jakąś luźną klepkę i ciśnie nią o tablicę?
Dalej – Stoudemire’a był (i nadal jest) krytykowany za to, że nie potrafi grać w obronie. Ale przynajmniej dostarczał kilka bloków na mecz i przede wszystkim zapewniał odpowiednie zabezpieczenie tablic. Amudson w tej roli był być może nawet równie dobry. A Warrick, Childress czy Turkoglu w sumie nie daliby takiego efektu jaki zapewniał podkoszowy Knicks. Dlatego Marcin Gortat był / jest dla Suns tak istotny. Razem z Lopezem w końcu stanowią parę centrów, których drużyna Phoenix nie miała od czasów zniesienia niewolnictwa. Ale ta wymiana przyniosła ze sobą kompletną utratę tożsamości. Suns nie rzucają już za trzy i jeszcze nie bronią dobrze. Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć teraz zarówno na pytanie, jaką drużyną jest teraz Phoenix, a także na to, co zrobić, aby nie stracić całkowicie tego sezonu. Żeby dostać się do PO będą potrzebowali jakiś 44 zwycięstw, tak więc na dobrą sprawę powinni zagrać drugą połowę sezonu w granicach 30-20…
Nie ma sensu moim zdaniem ustalania teraz najbardziej optymalnego składu wyjściowego, zastanawiać się, czy podstawowym centrem powinien być teraz Gortat czy Lopez. Zgadzam się jednak całkowicie z tymi, którzy mówią, że nadszedł doskonały czas na pozbycie się Steve’a Nasha. Żeby się przebudować, trzeba podjąć drastyczne środki. Nie będzie na to lepszego momentu, bo wartość Nasha spada z miesiąca na miesiąc (mimo, że nadal gra na wyśmienitym poziomie). Ale jak nie teraz to kiedy? Można się zastanowić nad tym, od jakich drużyn można by przechwycić spadające kontrakty. Z Nasha na pewno skorzystaliby w Nowym Jorku, na pewno nawet w Portland czy w Houston. Kibice niewątpliwie byliby wściekli, ale pod względem czysto koszykarskim nie wydaje mi się, żeby warto było jeszcze czekać. Myślę, że w lutym czeka nas jeszcze, mniejsza lub większa rewolucja z Phoenix w roli głównej i lepiej, żeby Marcin odpowiednio nacieszył się graniem z Nashem, bo być może już niedługo go zabraknie.