Jamal Crawford jest teraz w Seattle, i to jest coś nowego. I nie chodzi wcale o to że nie spędza tam wiele czasu – w końcu dorastał i wychował się w Seattle, na przedmieściach Renton, stan Waszyngton, i wciąż kocha te okolice. Nawet zegarek tego mieszkańca Chicago chodzi według czasu zachodniego, obowiązującego nad Pacyfikiem. Jest tak od jego debiutanckiego sezonu.
Ale przecież jest teraz połowa czerwca – większość młodych Byków jest już z powrotem w Wietrznym Mieście, poddana w Berto Center reżimowi treningów i gier sparingowych, i tylko on nie jest z nimi. To coś zupełnie nowego, przecież rok wcześniej spędził w Berto praktycznie całe lato.
Oczywiście, są powody takiej sytuacji. Jamal jest zastrzeżonym wolnym agentem i aż do 1 lipca nie będzie miał pojęcia gdzie zagra w nadchodzącym sezonie. I właśnie dlatego tkwi teraz w Seattle, trenując indywidualnie w oczekiwaniu na rozwój sytuacji.
To trudne, bo przez ostatnie cztery lata Chicago stało dla niego drugim domem – rok temu zamieszkał w nowiutkiej, położonej na przedmieściach rezydencji o powierzchni 10 tysięcy stóp kwadratowych, którą dziennik Chicago Tribune ochrzcił mianem „The Taj Jamal”. Ale, jak mówi stara prawda, w tym świecie rządzi biznes. Tak więc Jamal pracuje i czeka.
Oczywiście, w momencie gdy to czytasz, to czekanie będzie dobiegać końca. Albo któryś klub złoży mu ofertę, której Bulls nie będą w stanie przebić, albo powróci do znajomych czerwono-czarnych barw, do treningów w Berto, z nadzieją na długi kontrakt – i wieloletnią stabilność. Bo – zapamiętacie – cokolwiek się dzieje, jego marzeniem jest pozostać. „Musisz dać szansę losowi. Tylko dlatego że miałeś jeden gorszy rok, jeden gorszy sezon, nie znaczy to że wszystko co próbujesz zrobisz musi się zawalić. W każdym razie mam nadzieję że nie. Liczę, że jako drużyna będziemy trzymać się razem.”
Jamal Crawford ma 24 lata. Od siedmiu lat gra w kosza na wysokim i zorganizowanym poziomie – zaczynając od high school, wliczając w to 17 gier na uczelni Michigan i 23 w jego drugim, pechowym sezonie w NBA, gdy wracał do składu po poważnej kontuzji.
Tak jak wielu rówieśników, dorastał w kulcie Michaela Jordana i jego Byków. Jak niewielu, dostał szansę pójścia w ślady idola.
Trafił do Chicago jako otrzymany przez ten klub w wymianie pick draftu 2000, związał się wtedy z Bulls najdłuższym, obok Marcusa Fizera, kontraktem. Od tamtego czasu w ciągu czterech sezonów grał na obu pozycjach obwodowych dla czterech różnych trenerów. Bilans zespołu za ten okres – 89 zwycięstwa przy 239 porażkach nie jest zbyt imponujący, co więcej – każdy z sezonów był gorszy od debiutanckich rozgrywek Byków lat 1966-67.
Ale czy rzucenie tego w cholerę zmieniłoby cokolwiek na lepsze? Zarząd Bulls robił to już kilkakrotnie w erze post-Jordanowskiej, oddając lekką ręką młode talenty, przyszłych zawodników formatu All-Star – Brada Millera, Rona Artesta, Eltona Branda, w zamian otrzymując tylko niespełnione obietnice i coroczne wybory w loterii. Ostatniego lata puścili Trentona Hassella – a później patrzyli jak staje się podstawowym graczem T-Wolves. Roster Bulls na papierze zawsze świetnie rokuje na przyszłość, ale zawsze też coś idzie nie tak jak powinno. JC mówi: „Porażki rodzą frustrację. Jestem gotowy do zwycięstw, mówię poważnie, rozumiecie o co mi chodzi? Pewnie że gramy trochę lepiej, szczególnie odkąd jest z nami coach Skilles, ale ja jestem nastawiony na prawdziwe wygrywanie, chcę poczuć smak playoffs i wielkiej gry. Poznać wreszcie grę od tamtej strony.”
Crawford co prawda doświadczył już triumfów, ale było to daaawno temu – na pierwszym roku profesjonalnej koszykówki, i ani chwili później. Po powrocie do Seattle z Los Angeles, gdzie mieszkał u swojej babki, wyniósł na wysoki poziom licealną drużynę Renton’s Rainier Beach High. Grał w kosza od drugiego roku życia, tę grę wpoił mu jego ojciec Clyde, były zawodnik Uniwersytetu stanu Oregon. Jednak złe stopnie i brak zaangażowania trzymały go wcześniej z daleka od jakichkolwiek szkolnych rozgrywek.
„Myślałem, że prędzej czy później się w to wciągnę, ale szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to ani nie potrzebowałem tego. Dopiero kiedy wróciłem do Seattle na serio wziąłem się za szkołę i wszystko co z nią związane. Zacząłem grać. W pierwszym roku zdobyliśmy mistrzostwo stanu.”
Ta pierwsza próbka sukcesu napędziła jego karierę. Pomogło mu szybkie znalezienie mentorów: Douga Christie, który 10 lat wcześniej zdobył to samo trofeum, i Gary’ego Paytona, który wziął Jamala pod swoje skrzydła i umożliwił mu treningi na obiektach Sonics. Jamal wspomina: „Przeniesienie do Seattle dużo mi dało – dzięki Dougowi grywałem w lokalnych rozgrywkach ze starszymi i bardziej doświadczonymi zawodnikami, trenowałem też z ekipą Sonics. Pierwszego dnia szło mi koszmarnie. Pamiętam jak Rashard Lewis, który był wtedy chyba świeżo po drafcie, pocieszał mnie: „Nie martw się, będzie OK. Mój pierwszy dzień tutaj też kiepsko wyglądał”. Od razu poczułem się lepiej i grałem na większym luzie.”
W zaledwie dwa lata po tych wydarzeniach Crawford był gwiazdą All-American, możecie się zatem domyślić że miał wiele ofert z najlepszych uczelni. Mimo to szybko się zdecydował: „Gdy raz trafiłem do Michigan, odwołałem wszystkie inne spotkania. Wychowałem się na grze Fab Five, no i miałem obiecaną starą szafkę Jalena Rose” śmieje się Jamal. Ten pierwszy – i jak się później okazało ostatni – rok w Ann Arbor stał się dla niego wyboistą ścieżką.
Dwa razy był dyscyplinarnie zawieszany – raz za „problemy wychowawcze” na studiach, drugi raz za zgłoszenie się do draftu ’99 już po podpisaniu wstępnych umów z uniwersytetem, co mogło zakończyć jego przygodę z NCAA zanim na dobre się rozpoczęła (ten przepis zmienił się od tego czasu). „Chciałem po prostu zbadać nieznany mi teren ale nie znałem panujących na nim zasad” tłumaczy JC. W sezonie nie powalił NCAA na kolana, jako rookie zagrał tylko w 17 meczach, notując średnio 16,6ppg i 4,5apg. Jednak kiedy była taka potrzeba, potrafił być wielki – jak w spotkaniu przeciwko Duke, kiedy rzucił 27punktów. Z ligą pożegnał się bez specjalnego żalu, w roku 2000 zgłaszając się ponownie do draftu. Nie od razu zatrudnił profesjonalnego agenta, ale tym razem nie zamierzał się wycofywać.
Reakcje koszykarskiego światka były co najmniej krytyczne; jego uczelniany trener Brian Ellerbe sprzeciwił się decyzji Jamala, a w rankingach CNN/SI nie łapał się nawet do drugiej rundy naboru. Mimo przeciwności, nie zrezygnował. „Przed loterią byłem na campach z dwoma drużynami zanim trafiłem na obóz w Chicago. Dobrze sobie radziłem i byłem pewny siebie”.
Chicagowski camp uzasadnił tą pewność. Łowcy talentów, którzy mało wiedzieli o tym szczupłym obrońcy o świetnych warunkach fizycznych , byli pod wrażeniem jego umiejętności. Kolejne treningi potwierdzały klasę Crawforda. Dzięki wcześniejszym sukcesom dobrze zbudowanych graczy, takich jak Kobe Bryant czy (o tak!) Jalen Rose, nazwisko Jamala powoli szło w górę rankingów. Dotarło na tyle wysoko że dostał osobiste zaproszenie na wieczór draftu.
I wtedy, tego ważnego dnia, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. „Mój agent zaczął mnie wypytywać co sądzę o Cleveland. Byłem trochę zbity z tropu, mówię mu że nie znam ich, nie pracowałem z nimi, nie rozmawiałem z nimi…” opowiada sam zainteresowany. I krótko potem usłyszał Davida Sterna mówiącego „… z numerem 8 Cleveland Cavaliers wybierają Jamala Crawforda”. Konsternacja zawodnika nie trwało jednak długo, po kilku minutach dowiedział się od dziennikarzy że prawa do niego trafiają do Chicago w wyniku wymiany. „Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale ostatecznie to tam właśnie chciałem pójść. Okazało się że Bulls mieli siódmy pick (Chris Mihm), a trade był już wcześniej zaklepany. Szkoda tylko że ja nic o tym nie wiedziałem.”
Dla Crawforda debiutancki sezon w Bykach był jednocześnie pięknym snem i koszmarem. Dołączył do organizacji o której zawsze marzył, a która była akurat po najgorszym roku w swoich dziejach. Najmłodszy roster w historii ligi (średnia wieku 22,9) ustanawiał nowe niechlubne rekordy porażek: z rzędu we własnej hali (8 ), z rzędu na wyjeździe (25) i z rzędu w ogóle (16), co doprowadziło do tragicznego bilansu 15-67. Crawford rzucał 4,6ppg w czasie 17minut spędzanych na parkiecie. Razem z Khalidem El-Aminem i Bryce’m Drew stanowił zaplecze dla pierwszopiątkowych Rona Mercera i Freda Hoiberga. „Coach Tim Floyd nie lubił wtedy stawiać na pierwszoroczniaków, zasadniczo nie ufał ich umiejętnościom i nie lubił jak grają” mówi JC.
Bez względu na wszystko, Jamal patrzył optymistycznie w przyszłość. Latem ciężko pracował, w sparingach jego przeciwnikiem bywał sam MJ. Ale wtedy, w lipcu przyszła katastrofa, zerwanie ścięgna Achillesa.
Spodziewano się że opuści cały sezon, ale dzięki uporowi i treningom zagrał w ostatnich 23 meczach tamtych rozgrywek – i zagrał dobrze, zdobywając 9,3ppg przy wysokiej skuteczności – 48%. „Wróciłem na drugą połowę sezonu, nieźle się prezentowałem, wszystko było OK., czułem się dobrze, zbliżał się mój trzeci rok i myślałem że wychodzę na prostą. Ale dokładnie wtedy wybraliśmy Jaya”.
Chodzi oczywiście o obrońcę Duke Jaya Williamsa, wziętego przez Bulls z numerem 2 w loterii 2002. Z niezrozumiałych powodów Jay i Jamal rzadko przebywali razem na boisku – co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę że klub widział w nich nadzieje na lepszą przyszłośćs. Zamiast tego Jay zajmował zwykle miejsce Crawforda, nic dziwnego więc że szybko pojawiły się plotki o transferze. Następnie latem, w przerwie między rozgrywkami, podczas gdy Jamal grywał w turniejach streetballowych EBC dla Jay-Z, Williams miał wypadek motocyklowy, grożący mu nawet zakończeniem kariery. Logiczne było w takim układzie, że szefowie Bulls wykorzystali następny wysoki wybór w drafcie by ściągnąć następnego point guarda…
Ale tym razem sprawy wyglądały trochę inaczej.
org. art.: Jamal Crawford :: The Gift and the Curse
tłumaczenie: Piotr Wiąckiewicz