Sacramento Kings mają na parkiecie talenty warte tytułu mistrzowskiego, ale jeden mężczyzna łączy ich w całość. Tym kimś jest Mike Bibby.
Kiedy pozbywali się wizerunku drużyny słabej z poprzednich sezonów – kiedy to wygrywali ale odprawiali swoich fanów bez fanfar do domu i wypalali się w play off – w tym roku o Sacramento Kings mówi się we wszystkich informacjach. Najpierw pozyskali wysoko cenionego Brada Millera, potem wyłonienie się Peji Stojakovica jako kandydata na MVP, a na koniec nie kończąca się saga o Chrisie Webberze, który, jeśli nie zajmował nagłówków gazet swoją kontuzją,- to zawieszeniem z powodu narkotyków lub zaprzepaszczeniem szansy na zdobycie mistrzostwa szkół średnich.
Przy tych wszystkich informacjach niezauważany był człowiek, który powoduje że atak Kings stał się wysoko-oktanowy – ich trener na boisku, Mike Bibby. On zawsze był spokojnym facetem, z wyjątkiem eksplozji w play off w 2002 roku, i pomimo bogactwa swoich umiejętności, rozgrywający który jest 6-sty sezon w lidze jest dość spokojny. Przez pierwsze pięć lat swojej kariery (trzy w Vancouver – pamiętacie taki lokal NBA? – i dwa w Sacto), Bibby ma średnio 13.2, 14.5, 15.9, 13.7, i 15.9 punktów na mecz, będąc startem w każdym meczu, a jego dodatki do zdobyczy punktowych to 6.6 asyst/mecz, 3.2 zbiórki/mecz i 1.4 przechwytu/mecz. Gość był równy jak metronom (co to takiego? – spree).
Ze swoimi ‘przyziemnymi’ warunkami, 185cm i 86kg, w lidze gdzie dominują wysocy zawodnicy nikt chyba nie powie że drugi numer draftu 1998 jest rozczarowaniem. W tym samym czasie, można szczerze powiedzieć że była ciekawość jaka jest górna granica umiejętności Bibby’go, szczególnie ze względu na jego cudowną formę we wcześniej wspomnianych play off 2002, kiedy to przestraszył zarozumiałych Lakers, podczas gdy jego koledzy rzucali air balle.
Niemniej jednak obecny sezon może zapoczątkować nową erę Mike’a Bibby’go. Wchodzi w to świetna forma w marcu – 18.6 pkt/mecz i to prowadzi do jego przyszłego pierwszego występu w All Star Game, który byłby ładnym dodatkiem do reprezentacji kraju. Jest 55 minut do meczu z New Jersey, a Mike Bibby nie wykazuje żadnego zdenerwowania, nawet jeszcze nie ma na sobie spodenek meczowych. Bibby przyznaje że to jest jego najlepszy sezon. „Myślę że gram lepiej, moje statystyki się poprawiły, ale najważniejszą sprawą są zwycięstwa” – mówi Bibby. „Wiele zawodników martwi się o statystyki, ale rzeczą o którą ja się martwię jest dobra gra i wygrywanie”.
Wchodząc w decydującą fazę sezonu regularnego Kings mają bilans 52-21 i nadal to robię (wygrywają). Ale po powrocie Chrisa Webbera ich gra nie wydaje się być lepsza, i znowu zaczynają się pytania dotyczące tego czy Kings mają serce aby wytrzymać presję w play off w konferencji zachodniej. Czy ich organizacja – i zagorzali fani – przeżyją kolejną porażkę w play off?
„W 2002 roku byłem bardzo agresywny” – mówi Bibby, któremu statystyki w play off 2003 obniżyły się do 12.7 pkt/mecz po niepewnym sezonie zasadniczym w którym miał złamaną kość śródstopia. „Wtedy nie byłem tak agresywny jak rok wcześniej, wolałem usiąść i dać szansę innym. W tym roku to się zmieni. W play off będę tak agresywny jak przez ten cały sezon. Kiedy jestem agresywny jestem lepszy, ponieważ to daje mi i moim kolegom więcej możliwości”.
Słuchając Bibby’go i tego z jaką powagą mówi, nie trudno zapomnieć jak młodym jestem on zawodnikiem. Ma niecałe 26 lat, a już w wieku 20 lat grał jako starter na pozycji rozgrywającego. Jego gra to pewny kozioł, podania, gra w obronie, zabójczy jumper i mentalność strzelca. Dodatkowo, Bibby nie miał niepowodzeń, wypadków i błędów które popełniali jego młodzi koledzy – „jesteś rookie ale i tak damy Ci pracę”- m.in. Steve Francis, Stephon Marbury, Tony Parker i Jason Williams (ten ostatni podwójnie).
„Musiałem wydorośleć gdy kończyłem college” – mówi Bibby. „Miałem swoje pierwsze dziecko w collegu, więc musiałem szybko wydorośleć. Chciałem się upewnić że będę miał dobre życie. Nigdy się nie obijałem gdy byłem w collegu, pracowałem nad swoją grą, grałem na konsolach i bujałem się po mieście.”
Dwa lata robienia tego za darmo było dla niego wystarczające, szczególnie dlatego że w pierwszym roku zdobył mistrzostwo kraju z Arizoną, a był za nie odpowiedzialny bardziej niż ktokolwiek inny. Robiąc swoją karierę w Arizonie przyzwyczaił się do wygrywania i bycia w centrum uwagi. W Vancouver tego nie było. „Ludzie pewnie tego nie zauważyli, ale zrobiłem postępy w Vancouver. Niektórzy nawet nie wiedzieli że tam grałem” – dodaje chichoczący się Bibby. Spotykałem różnych ludzi a oni mnie pytali ‘co słychać Mike, nadal grasz w kosza?’, ja odpowiadałem ‘no pewnie’.
Trener Rick Adelman mówi, „W Vancouver oni nigdy nie grali ważnych meczy. Tutaj może on doświadczać nowych rzeczy. Odkąd tu jest pokazuje nam jakim jest zawodnikiem, jest bardzo odpowiedzialny za ważne mecze”.
Bibby nie mówi wiele na ten temat, ale dodaje że boiskową zadziorność ma po swoim ojcu, byłym graczu NBA i obecnym trenerze USC – Henym Bibbym. W tej chwili ‘nr 10 na koszulce’ jest w poważnym związku ze swoją dziewczyną, ma trójkę dzieci, dużą rodzinę i grupę przyjaciół których wspiera.
„Myślę że teraz grę postrzegam w inny sposób” – mówi Bibby odpowiadając na pytanie ‘skąd wzięła się u niego taka pewność siebie’. „Zmądrzałem, poznałem kilka nowych trików – chwycenie piłki jak u Vlade, opanowanie jak u Stocktona. To co nauczyłem się od dobrych zawodników jest mi bardzo pomocne”.
Teraz to Bibby zalicza się do dobrych zawodników i inni mogą się od niego uczyć. Jest liderem grupy zawodników, którzy co noc zdobywają 100 punktów, czyli więcej niż jakikolwiek klub w NBA. „Kiedy gramy w naszym stylu, bawimy się przy tym, mamy dokładne podania i wszyscy są w to zaangażowani to wtedy jesteśmy najlepsi” – mówi Bibby. „Gramy obronę z pomocy. Przyjście Brada bardzo nam pomogło ponieważ on lubi walczyć, zbierać piłki, walczyć na łokcie z przeciwnikiem i poza tym on się tym nie przejmuje. To powoduje że nasza drużyna jest lepsza”.
Na tyle lepsza by zdobyć mistrzostwo? Czas odpowie na to pytanie. Jedną z rzeczy którą Bibby wie jest to że, jego dotychczasowe zwycięstwa nie są żadnym doświadczeniem. Zapytajcie go czy doświadczenie Final Four z Arizoną jest czymś o czym myśli podczas play off. Bibby odpowiada: „Raczej nie. Gra w collegu a w NBA to jest całkiem coś innego. „Byłem zdenerwowany przed pierwszym meczem w NBA, nie wspominając nawet o play off. To jest całkiem coś innego niż turniej NCAA. Tutaj są większe nerwy, zawodnicy przeciwko którym grasz są dużo lepsi. Moim pierwszym rywalem na meczu play off był John Stockton. Napięcie wzrasta, presja wzrasta….zwycięstwo tutaj to jest całkiem co innego”.
Tylko jedna rzecz będzie taka sama – i pewnie się ona zdarzy – że ‘zwycięstwo’ będzie w dużym stopniu zasługą Mika Bibby’go.
org. art.: Mike Bibby :: Point of Contention
tłumaczenie: Kamil Oziemczuk