Giannis: mój bastard, który idzie na króla.

Po słabym pierwszym meczu z Celtami, Bucks wyciągnęli wnioski i przejęli kontrolę nad serią wygrywając dwa kolejne spotkania. Oprócz wyniku i prowadzenia 2-1, niesamowicie cieszy mnie emocjonalna ewolucja Giannisa, który z niedojrzałego, pryszczatego licealisty wyrasta na naszych oczach na stoickiego profesora.

Dzieciaki tak szybko dorastają. Mój młody #MikeThePierworodny skończył niedawno siedem lat, we wrześniu wybiera się do szkoły i coraz bardziej zaczyna mnie zaskakiwać swoimi kreatywnymi sposobami na wyprowadzanie ojca z równowagi.

Moja druga pociecha, #EmiliaDracarys, co prawda zgodnie z planem ma się pojawić na świecie dopiero w najbliższy wtorek, ale już zapowiada się, że szybko przejmie kontrolę nad domowym królestwem i owinie nas wszystkich wokół palca szybciej, niż Thanos zdezintegrował połowę życia we wszechświecie.

Moje trzecie dziecko, do którego oficjalnie się jeszcze nie przyznałem bo jest efektem suto zakrapianej imprezy w jednym z greckich barów, robi na mnie jak do tej pory największe wrażenie. #TheGreakBastard, którego karierę w lidze śledzę od początku, najpierw był w moich oczach chudym i niedożywionym prospektem z potencjałem na bust roku, a potem, krok po kroku, zamieniał się w fizyczny wybryk natury, jakim jest dzisiaj.

Ale o ile nad fizycznymi aspektami i predyspozycjami do nabierania masy mięśniowej w tempie w jakim przeciętny polski 37 latek nabiera masy tłuszczowej, można łatwo zapanować implementując odpowiednie suplementy i rygorystyczne plany treningowe, o tyle mentalną częścią gry, nie jest tak łatwo ogarnąć.

Przypomnij sobie sytuację sprzed trzech lat, kiedy graliśmy z Bykami. Dla Giannisa były to pierwsze playoffy i po trzech szybkich porażkach, niespodziewanie udało nam się wygrać dwa kolejne spotkania i przed przeniesieniem gry do Milwaukee, mieliśmy szansę na wyrównanie rywalizacji i doprowadzenie do siódmego meczu.

To był właśnie ten mecz, który zapamiętałem na długo, bo nie dość, że przegraliśmy 50 punktami, to jeszcze straciliśmy na moment kontakt z Giannisem, który przy stanie 56-26 dla Bulls stracił panowanie nad sobą i postanowił zaatakować klasycznym shoryukenem prowokującego go Dunleavy’ego.

Skończyło się oczywiście na błyskawicznym i bezdyskusyjnym flagrant 2, Giannis opuścił parkiet i został wykluczony na kolejny mecz. Zapytany po latach o tą sytuację skomentował krótko: „Byłem wtedy głupi.”

Nie da się ukryć, że młody zawodnik, któremu przeciwnicy zaszli głęboko za skórę, przegrywając trzydziestoma punktami na własnym parkiecie w teoretycznym elimination game, mógł stracić panowanie nad sobą.

Przenieśmy się teraz do pierwszego meczu z Bostonem sprzed kilkunastu dni. Oczekiwania wobec Giannisa są ogromne, na jego szerokich, testosteronowych barkach spoczywa wielka opowiedzialność. Wszystkie oczy są skierowane na niego, a on jest przecież tylko skromnym, młodym synem nigeryjskich emigrantów, któremu oślepiające go flesze kojarzyły się jeszcze niedawno z jaskrawymi światłami lamp, które prowadziły go do domu po kolejnym dniu sprzedawania pamiątek na ulicach Aten.

Pierwszy mecz, a on zawiódł na całej linii. Agresywna gra i penetracje, na których bazował cały sezon, zostału brutalnie zatrzymane przez szczelny mur postawiony przez obronę Celtów.

Pierwszy mecz serii, który miał być startem drogi do finałów skończył się porażką, a on zagrał swój nagorszy mecz w sezonie. Czy neidojrzały Giannis sprzed trzech lat szeptał mu w głowie słowa namawiające do wyładowania swojej niemocy i frustracji na wbijającym go w ziemię Horfordzie? Być może. Ale najważniejsze jest to, że niedojrzały Giannis został zniszczony jednym ruchem palców Thanosa.

To, kogo widzimy w dwóch ostatnich meczach, to bestia, która w końcu ma odpowiednie nastawienie do gry. Mamba mentality, zaciętość i nieustępliwość, która charakteryzowała Giannisa po każdym przegranym meczu sezonu zasadniczego, po którym prosto z szatni pędził na halę treningową na samotny trening rzutowy, nauczyła go również odpowiedniego panowania nad emocjami.

Dawno nie widziałem Giannisa, który z takimi kurwikami w oczach wbijałby pod kosz. W czterech szybkich meczach z Pistons oddawał średnio niespełna 11FTA. W trzech pierwszych meczach z Celtami, ta średnia skoczyła do ponad 18FTA. I mimo, że jego skuteczność nadal nie przekracza 70%, to jednak jest w stanie teraz konwertować 11,3 punktów z linii rzutów wolnych.

Wpływ obrony Celtów na indywidualne popisy Giannis jest ogromny.
Spadek NetRtg z 25,7 w serii z Pistons do jedynie 1,7.
Ograniczenie OReb% z 9.5 (Pistons) na 2,6.
No najważniejsze, spadek skuteczności z gry z 63% na 49%, procentu punktów z pomalowanego z 59% na 41% oraz wzrostu nieasystowanych punktów z 45% z Pistons na 65% z Celtami.

No i te osobiste, o których marudził na konferencji prasowej Kyrie. W serii z Pistons Giannis zdobywał jedynie 25% swoich punktów z linii rzutów wolnych. Agresywna gra z Celtics i pomocne gwizdki sędziów spowodowały, że wskaźnik ten podskoczył aż do 41% po trzech meczach z Bostonem.

Czy taki styl gry spowalnia tempo spotkań? Tak.

Czy Celtics nie mają innego sposobu na zatrzymanie Giannisa i stąd tak często go faulują? Tak.

Giannis jest świadomy swoich słabości, ale zamiast dodatkowo wyprowadzać się z równowagi patrząc jak kolejna trójka ledwo ociera się o obręcz, wykorzystuje cierpliwie wszystkie naturalne talenty na to, żeby nieustępliwie wchodzić pod kosz i wymuszać kolejne faule.

W ostatnich trzech meczach, Giannis oddał 28 rzutów z restricted area i 9 z pomalowanego. Oprócz tego 10 trójek i tylko 2 z półdystansu. I to tyle. Miał 25 layupów, 7 finger rolli, 6 wsadów i 15 jumpshotów. To jest Giannis, który był w stanie ukierunkować swoją grę tylko na kilka aspektów, które przynoszą w tej serii najwięcej korzyści drużynie.

I to powoli zaczyna być ten moment, kiedy mój #TheGreakBastard zaczyna nie tylko dominować fizycznie, ale również przejmuje mentalnie przejmuje grę. A kiedy to zaskoczy i kiedy będzie w stanie skutecznie kierunkować swoją agresję w produktywny sposób, będzie to kolejny krok do przejęcia kontroli nad wschodem.

Nie ma nic piękniejszego niż patrzenie na rozwój swoich dzieciaków. Z tego mojego najstarszego, jestem póki co najbardziej dumny. Chuj, że nieślubny. Królem i tak będzie, jak tylko wywalczy pierścień.

Reklama