Bucks @ Kings 141-140 (OT)

Bucks znowu roztrwonili 16-punktową przewagę z trzeciej kwarty i zapewnili sobie wyjazdowe zwycięstwo w Sacramento dopiero po pięciu dodatkowych minutach gry.

Miałem iść spać, kiedy w trzeciej kwarcie nasza przewaga urosła do bezpiecznych szesnastu punktów, ale stwierdziłem, że skoro za niecałą godzinę i tak trzeba będzie iść po bułki, lepiej dokończę spotkanie. I dobrze zrobiłem, bo ominęłaby mnie niezła dramaturgia, w które W KOŃCU zobaczyłem clutch Bledsoe, jakiego brakowało w zeszłorocznych playoffach w serii z Celtics. Eric oprócz pierwszego w tym sezonie triple double (26pkt, 13as, 12zb) popisał najpierw doprowadził do wyrównania po pewnym wjeździe pod kosz, a potem lockdown obroną i przechwytem w ostatnich sekundach zapewnił dogrywkę.

Bledsoe with the amazing defense on Fox in the final possession to secure OT from r/MkeBucks
//embed.redditmedia.com/widgets/platform.js

Przy słabszej i spokojniejszej nocy Giannisa Bucks pokazali, że mają na tyle głęboki skład, aby wygrywać mecze nawet z gorącymi ostatnio Sacto (przed meczem z Kozłami mieli 9 wygranych w 10 ostatnich meczach).

Oprócz Bledsoe zaimponował również Brogdon, który był niemal perfekcyjny z gry (9/11) i skończył mecz 25 punktami. Trafił też kluczową trójkę pod koniec czwartej kwarty i dwa wolne pod koniec dogrywki, które zapewniły nam zwycięstwo.

Swoje z ławki zrobił też Mirotić, który w 27 minut zdążył trafić 5 trójek i uzbierać w sumie 21 punktów.

Po cichu i bez szału 21 punktów dodał Middleton, który jednak nie może zaliczyć tego meczu do udanych pod względem skuteczności (8/20).

Lopez po cichu kontynuuje liczbę meczów w których oddał więcej trójek niż miał zbiórek. Obecna seria wynosi 3 mecze z rzędu. Brawo! Poczuł już za to playoffy:

Dla Bucks była to szósta wygrana z rzędu i dziewiąta w ostatnich dziesięciu meczach. Dodatkowo, była to 9 wygrana z rzędu na wyjeździe i brakuje nam już tylko trzech, aby pobić klubowy rekord. A następne trzy mecze? Lakers, Utah i Phoenix.

Reklama

Bucks nie mogli wybrać gorszego czasu na wygrywanie.

Od 22 lat śledzę regularnie NBA, w tym od 17 nałogowo żyję sportowymi wydarzeniami z Milwaukee. Jestem z Bucks od transferu Desmonda Masona. Przeżyłem połamane kolana Michaela Redda. 36 milionów Drew Goodena. Wybranie Monty Ellisa zamiast Curry’ego. Ballhogging Corey’a Spaghetti. Nagłe załamanie nerwowe Larry’ego Sandersa. Płakałem jak Bogut spadł z obręczy na łokieć. Skręcałem się z bólu, jak TJ Ford jebnął na parkiet i złamał kręgosłup. Ryczałem, jak Jabari dwukrotnie stracił nogę. Płakałem też za każdym razem, jak Jennings wchodził na parkiet. Z Bucks łączy mnie wiele, nie tylko na poziomie czysto sportowym, ale również głęboko emocjonalnym. Dlatego teraz śmieję się nieco przez łzy, że nasze dobre wyniki i pęd po pierwszy od 18 lat awans do drugiej rundy playoffów przypada akurat na moment, kiedy NBA jest, moim zdaniem, w swoim największym koszykarskim dołku od lat.

Nie interesują mnie statystyki i wykresy pokazujące, że oglądalność rośnie, wpływy z reklam i biletów są na kosmicznym poziomie, fani hucznie zapełniają hale, a zawodnicy mają się tak dobrze, jak nigdy. Co z tego, że za sprawą Giannisa zrobił się tak potężny hype na Bucks, że sam nawet zaczynam tego nie ogarniać, sporo Kozły poszły z duchem dzisiejszej koszykówki, zbudowali skład pełen rzucających za trzy niezbierających podkoszowych i otoczyli Antka czterema strzelbami, które co mecz mają zielone światło na odpalanie tylu trójek, ile tylko im się podoba.

Czy na zakończenie tego sezonu, nawet jak Bucks wejdą do finałów konferencji/finałów ligi/ będę pamiętał fantastyczne osiągnięcie zespołu, czy może raczej przy spotkaniach towarzyskich rozmowy i tak będą kierowane na wiecznie marudzących zawodników, którzy traktują kluby jak chwilowe przystanki w drodze do mistrzostwa/sławy/pieniędzy? Teraz tematem numer jeden jest Davis, który nagle z jednego z najbardziej kozackich zabijaków tej ligi zmienił się w zawodnika, przez którego będę pluł na monitor za każdym razem, jak tylko pojawi się jego twarz. Drugi w kolejce jest już Kyrie Irving, który coraz bardziej zaczyna kręcić nosem na grę w Bostonie i dam sobie rękę uciąć, że na kilka godzin po otwarciu okienka transferowego, podpisze kontrakt z nowym klubem. O LeBronie wymieniających zawodników jak w CMie nawet nie wspomnę.

Jaki jest sens regularnego śledzenia basketa, który z twardego, męskiego sportu, sukcesywnie zmienia się w ligę rzucających za trzy, mających wyjebane na wszystko egoistów, dla których własne statsy i pogoń za kontraktami/fejmem znaczą więcej, niż poświęcenie i zdobycie mistrzostwa?

Nie mogę patrzeć na Rockets, którzy odpadają prawie 45 trójek na mecz i mają w składzie gości, którzy wchodzą parkiet tylko po to, żeby rzucać z dalekiego dystansu. Ale co mam powiedzieć na Bucks, którzy w tej chwilą są drugą najczęściej rzucającą za trzy drużyną w NBA ze średnią prawie 38 bomb na mecz? Czapki z głów dla tych, którzy przebrnęli przez cały All-Star game, z chujowego-meczu-bez-obrony zmienił się magicznie w chujowy-mecz-bez-obrony-ale-jebie-to-i-pierdolne-se-za-trzy-z-połowy.

Bucks w tej całej układance pełnej rozsypanych puzzli próbują złożyć w całość puchar Larry’ego O’Briena niebezpiecznie jednak balansując na krawędzi stania się potworkiem, którym się brzydzę. I dlaczego nie jestem w stanie przymknąć na to oka i nie skupiać się na pozytywach.

Mamy przecież w tej chwili drugi najlepszy atak w lidze (117ppg), przy drugiej najlepszej skuteczności z gry (47,9 FG%). Jesteśmy najlepiej zbierającą drużyną (48.9 RPG) i wygrywamy mecze największą różnicą punktów (+/- 9.7).

Może dlatego, że jako fan urlepowskiej defensywy i pokracznego ataku pozycyjnego, kocham nad życie finały Spurs-Pistons z ’05, w których tylko raz przekroczono granicę 100 punktów. Kurwa RAZ na siedem meczów, w tym jeden zakończył się po dogrywce. Uwierzcie mi, nie potrafię się cieszyć jak Bucks wygrywają z Wizards 148-129 albo z Wolves 140-128. To nie jest koszykówka, o którą nigdy kurwa nie walczyłem!

Co z tego, że Giannis wyrasta błyskawicznie na najjaśniej świecącą gwiazdę w lidze, skoro sama liga przestaje świecić takim blaskiem jak kiedyś. Co z tego, że wygram konkurs trójek, skoro od lat tak uprościliśmy zabawę, dodaliśmy cały jeden rządek money balli, żeby tylko wyniki były wyższe, a plebs głośniej klaskał. Jak bardzo będzie liczyły mistrzostwo zdobyte w 2019 – w lidze, w której nie możesz konkretnie sfaulować biegnącego sam na sam z koszem zawodnika, bo od razu odgwiżdżą ci flagrant one. Że o dyskusjach z sędziami albo kopnięciu piłki w nerwach i innych niuansach za którymi już ewidentnie nie nadążam nie wspomnę (kurwa ten gather step dzięki któremu Giannis robi kroki przy każdym eurostepie, albo stepback Hardena to jakieś potwory nie z tej ziemi!)

Uwierz mi, nie ma dla mnie w tej chwili znaku równości między mistrzostwem zdobytym w dzisiejszej NBA, a tym sprzed nawet jeszcze dekady. Dzisiejsze zdobycze powinny zostać oddzielone od poprzednich lat grubą linią i nie liczone do oficjalnych statystyk, tak, jak ma to miejsce przy nieszczęsnym konkursie za trzy w czasie weekendu gwiazd. Zdobyć teraz mistrzostwo, to trochę jak być Peterem Steelem i chwalić się dwucyfrową liczbą cipek zjedzonych na kolacje.

Dlatego tak bardzo boli mnie to, że Bucks są na fali wznoszącej akurat w takich, a nie innych koszykarskich czasach. Cieszę się, oczywiście że się cieszę, ale jednocześnie nie mogę pozbyć się z głowy głosu, który deprecjonuje każde indywidualne i drużynowe osiągnięcia z tego sezonu. Też masz takiego swojego miniaturowego malkontenta, który marudzi ci non stop do ucha, nie mów, że nie!

Oby Giannis zdobył MVP.

Oby Budenholzer zdobył COTY.

Oby Jon Horst zdobył GMa roku.

Oby Bucks zdobyli mistrzostwo lub chociaż otarli się o finały. Mogą być nawet konferencji. Biorę w ciemno.

Niech ta trwająca od zeszłego sezonu koszykarska erekcja w Milwaukee skończy się w końcu jakiś happy endem, żebym mógł usiąść swobodnie w fotelu, wziąć telefon, podzwonić do kumpli i ponarzekać na to, jak to Bucks są czołowym zespołem w chujowej lidze.

Malkontenci koszykarskiego świata – wasze zdrowie!

Bucks @ Bulls [zapowiedź]

Złapałem się dzisiaj na tym, że pół dnia rozmyślałem o tym, co w najbliższym meczu z Bucks pokaże Jabari. I dopiero jak wyszedłem z pracy trafiło do mnie, że Parker przeniósł swoje talenty do DC. Mimo tego, że byłem zwolennikiem nie podpisywania z nim kontraktu, patrzenie na to, w jakiej znalazł się teraz sytuacji nie jest dla mnie miłe. Szczególnie, że w uszach dalej rozbrzmiewają słowa Jabariego: „Co to znaczy dla mnie grać dla Bulls i wracać tam, gdzie wszystko się zaczęło? Postaram się o tym opowiedzieć.” I opowiedział w tym fantastycznym artykule. Przeczytaj, jak jeszcze tego nie zrobiłeś. Warto.

Skoro nie ma Parkera, a Bulls w niczym nie przypominają teraz drużyny z początku sezonu, na co warto zwrócić szczególną uwagę w najbliższym meczu?

  1. Bucks będą chcieli za wszelką cenę zmazać skazę po ostatnim fatalnym spotkaniu z Magic. Warto pamiętać, że Kozły nie przegrały jeszcze w tym sezonie dwóch meczów z rzędu i w razie ewentualnej porażki w życiu był nie założył, że przytrafi się nam to akurat w meczach z Magic i Bulls…
  2. Możemy powoli odliczać minuty do debiutu Miroticia. Jest duża szansa, że w nocy wyjdzie na parkiet po opuszczeniu 9 spotkań z rzędu z powodu kontuzji (tak w ogóle to wszystkiego najlepszego z okazji 28 urodzin, Nikola!)
  3. Niestety, okazuje się z kolanem Giannisa dalej nie jest w 100% w porządku i jest szansa, że ponownie nie zobaczymy go na parkiecie. A jak nam się gra bez naszego głównego dyrygenta widzieliśmy dwa dni temu w Milwaukee (bez niego w składzie mamy bilans 2-2). Podejrzewam jednak, że jeden dzień odpoczynku (tak jak to miało miejsce w Middletonem) w zupełności wystarczy.
  4. Otto Porter Jr w dwóch pierwszych meczach w barwach Bulls zrobił dobre wrażenie: 17,5 punktów (54% z gry i 60% w trójkach przy 5 próbach na mecz) i wniósł do drużyny z Chicago jakość, jakiej jeszcze w tym sezonie nie mieli. I tak, jak z trudem oglądało mi się Parkera w barwach Bulls, tak Otto (mimo małej próbki dwóch meczów) wygląda bardzo dobrze obok Markkanena i Cartera.
  5. Bucks mają w tej chwili bilans 9-1 w meczach przeciwko drużynom z Central Division. O ile w perspektywie walki w finałach miejsce w dywizji nie ma wielkiego znaczenia, to jednak liczy się przy rozstawianiu drużyn. Patrząc na nasz grafik, gdzie czekają nas jeszcze mecze z Celtami i po dwa spotkania z 76ers i Pacers, aby nie spaść z pierwszego miejsca na wschodzie, nie możemy sobie pozwalać na więcej wpadek jak z Orlando.
  6. Christian Wood dalej cierpliwie czeka na powołanie do pierwszego składu Bucks. We wczorajszym meczu Milwaukee Herd miał 45 punktów (18/25 z gry), 20 zbiórek, 2 bloki i 2 przechwyty.

    http://www.youtube.com/watch?v=xpV21p1LyCk

  7. Byki przegrały ostatni mecz z Wizards 125-134, który też był dla nich drugim spotkaniem dzień po dniu. Przy okazji był to też ich drugi mecz z rzędu, w którym zdobyli ponad 125 punktów, co ostatni raz udało się Bykom w lutym 1991, jeszcze za czasów Jordana i Pippena.
  8. Ostatnia porażka Byków z Waszyngtonem była ich 10 z rzędu u siebie. Innymi słowy, Byki wygrały ostatni mecz u siebie 21 grudnia 2018 roku z Magic.
  9. Początek meczu o 2:00. Widzimy się pewnie jakoś nad ranem.

Bucks – Magic 83-103 [wrażenia]

Nie było siódmego zwycięstwa z rzędu. Bucks bez Giannisa nie znaleźli swojego rytmu, zagrali w sumie 20 różnymi piątkami, mieli tak ciężkie nogi, że trafili tylko 6 z 35 trójek i muszą jak najszybciej zapomnieć o swoim drugim najgorszym meczu w tym sezonie.

Wbrew moim wczorajszym zapowiedziom, Bucks nie przejechali się po Magic. Okazuje się, że z kolanem Giannisa nadal jest na tyle niedobrze, że raczej odpuści sobie wszystkie back-to-backi do końca sezonu zasadniczego. A oglądanie Kozłów bez naszego lidera przypomina mi trochę czasy oglądania Bucks z lat 2006-07, gdy nic się nie kleiło i nic nie wpadało. Dokładnie tak było dzisiaj – Bucks trafili tylko 6 z 35 prób za trzy (Middleton 0/4, Lopez 0/6, Brogdon 0/4, Wilson 0/5, Brown i Ersan 0/2). I w sumie nic więcej na ten temat nie trzeba dodawać – to był prostu jeden z tych dni, kiedy cegły sypały się na potęgę. Trzeba się otrząsnąć i jak najszybciej zapomnieć o tym meczu.

Zastanawiające jest to, że Budenholzer wystawił w tym meczu aż 20 różnych piątek, z czego żadna z nich nie zagrała dłużej niż 5 minut. Najskuteczniejsza wariacja: Lopez-Bledsoe-Middleton-Snell-Wilson spędzili na parkiecie w sumie 2,5 minuty i zdobyli 10 punktów, a najdłużej grająca piątka Ersan-Lopez-Bledsoe-Middleton-Brogdon w 5 minut oddali 10 rzutów (trafili trzy) i wywalczyli w sumie 7 punktów. Wszystko można tłumaczyć zmęczeniem, tak jak to zrobił Bledsoe: „I’m thinking everybody was tired. We had no legs. We missed a lot of threes.”

Dla Bucks był to najgorszy mecz w ataku w tym sezonie. 22 grudnia w meczu z Heat rzuciliśmy 87 punktów. Dodatkowo, w trzeciej kwarcie ledwo uzbieraliśmy 15 punktów – to też najgorszy wynik w tym sezonie (poprzedni z Knicks – 17).

Z pozytywnych rzeczy, Mirotić już w stroju Bucks. Co prawda jeszcze nie wybiegł na parkiet, ale odbył już pierwszy trening z drużyną, po którym powiedział, że jest w stanie dać drużynie więcej, niż tylko dalekie trójki i rozciągnięcie ataku. Przyznał to też trener Bud, który jest pod wrażeniem wszechstronności Nikoli i ceni go również za umiejętności rozgrywania i gry w obronie. A skoro już o obronie mowa, to zapamiętaj z tego meczu tylko to, że Brook Lopez o mało nie zakończył kariery Aarona Gordona:

Zapominamy o porażce i w poniedziałek widzimy się w Chicago, gdzie będziemy walczyli o piątą z rzędu wygraną nad Bulls.

Bucks vs Magic [zapowiedź]

Nie ma odpoczynku. Dzień po pewnym zwycięstwie nad Dallas Maverics, Bucks pędzą po czterdziestą drugą wygraną w sezonie. Trochę wierzyć się nie chce, że przed meczami z: Magic, Bulls, Pacers, Celtics i Wolves mamy dwa mecze przewagi nad Toronto Raptors i brakuje nam jeszcze tylko trzech zwycięstw, żeby wyrównać rekord z zeszłego sezonu (i jednej wygranej, żeby wyrównać ten sprzed dwóch lat).

Do tego wygraliśmy 6 meczów z rzędu i 12 z ostatnich 13.

Bucks Madness, trwaj w najlepsze!

W nocy powinien już zagrać Middleton, który wróci do składu po krótkim odpoczynku. Nie wiadomo dalej co z Miroticiem, o czym pisałem już dzisiaj wcześniej (chociaż ESPN podaje, że zarówno DiVincenzo jak i Mirotić na pewno nie zagrają). Ze względów czysto statystycznych, fajne byłoby go zobaczyć już z Orlando – drużyna z Florydy jest na szóstym miejscu w lidze pod względem bronienia trójek (przeciwnicy oddają z nimi tylko 29.5 na mecz) oraz na czwartym miejscu w zbiórkach w ataku (9.3 na mecz).

Czego należy się spodziewać ze strony Magic? Teoretycznie może być ciekawie. Zespół z Orlando dalej ma szanse na playoffy (bilans 23-32 i tylko trzy mecze straty do Heat), do tego również jest w niezłej formie (trzy wygrane w ostatnich czterech meczach). Zarówno Vucevic jak i Terrance Ross będą w wakacje zastrzeżonymi wolnymi agentami, a jak nie będzie perspektyw walki o playoffy, raczej nie zdecydują się na pozostanie na Florydzie. Szkoda, że z powodu kontuzji nie zagrają w nocy ani Mo Bamba, ani świeżo nabyty Markelle Fultz.

55 mecz Bucks w tym sezonie zapowiada się ciekawie, ale nie liczę na zbyt wiele emocji. Każdy wynik niż spokojnie, ponad 10 punktowe zwycięstwo gospodarzy będzie dla mnie zaskoczeniem.

Poprzednie spotkania:

Wygrana Bucks 113-91 w październiku.
Wygrana Bucks 118-108 w styczniu.

Początek meczu o 3:30.

Do jutra!