Recap Blazers @ Bucks 110-113: Giannis unreal.

Czasami mecz kończy się nie po jego myśli i w te dni Giannis się nie przebiera i nie bierze prysznica po meczu, tylko biegnie prosto do swojego wynajmowanego Forda Escalade. Pakuje się do środka i na pełnej kur*ie jedzie do seminarium katolickiego w St. Francis, gdzie księża się modlą, a od 1986 Bucks trenują w Cousins Center. To tam Giannis przechodzi metamorfozę. W samotności daje upust swojej złości, wyniszczając się do ostatniej kropli potu do pierwszej nocy, czasem do trzeciej. Rzuca. Biega. Skacze. Krzyczy. „Jestem taki zły, że gdybym pojechał prosto do domu bałbym się, że ta złość mi nigdy nie przejdzie. W taki sposób odreagowuję.” – powiedział kiedyś Giannis.

Dzisiaj byliśmy świadkami, jak Bruce Banner zamienił się w Hulka. Obejrzyj mecz od stanu 108-101 dla Milwaukee, kiedy nagle, w przeciągu trzech minut, widzimy starych, dobrych Bucks, którzy wypuszczają pewną wygraną z rąk w ostatnich minutach. Kluczowy moment – Giannis nie trafia dwóch osobistych, które wyprowadziłyby nas na jedno punktowe prowadzenie przy mniej niż minucie meczu. Osobistych, do których doprowadził przechwytem, po którym nie mogłem odzobaczyć Jordana kradnącego piłkę od Malone’a w ostatnim finałowym meczu z Jazz. Blazers biorą czas, siada na ławce i widzisz, jak go roznosi. Szuka nerwowo jakiegoś krzesła, którym mógłby rzucić. Karku, który mógłby skręcić. Wojna jaka rozdziera jego serce i powoduje, że zaciska do krwi usta, przejmuje kontrolę nad jego ciałem. Przestaje być sobą. Zmienia się.

Potem wchodzi na boisko i zapomina o tym, co stało się kilkanaście sekund temu. Czysta karta. W jego oczach widzisz, że rozgląda się po hali, ale nie widzi kibiców. Nie słyszy ogłuszających gwizdów i oklasków, które wspierają Kozłów w tych ostatnich sekundach, kiedy piłkę z boku wyprowadzają gracze Blazers. Widzi swojego zmarłego niedawno tatę, który patrzy na niego z góry i wspiera go w tych trudnych minutach jego kariery. Zaciska pięści, staje na środku i kontynuuje wykonanie swojej misji. Przegrywamy jednym, nieco 40 sekund do końca. Czas staje w miejscu.

I wtedy Giannis wklepuje kody. Spowalnia grę do 20%, a sobie podkręca umiejętności do 120%. Kiedy przechwytuje piłkę i biegnie na kosz między trzema zawodnikami Portland ja siedzę już na brzegu łóżka i drę się jak szalony w środku nocy „dawaj k**aa!! DAWAAAAAJ” Wybija się i pewnie kończy wsadem z dwóch rąk. Biegnie przez połowę boiska i robi jeden kozioł. FREAK! I ta mina jaką widzisz potem, ta pewność siebie i sportowa złość, która wręcz kipi z niego każdym kawałkiem skóry. Jakby z kropelką potu wypływała z niego dawka czystej energii, mogącej zasilić start rakiety SpaceX. Prowadzimy 111-110, gdy na 6 sekund przed końcem Nurkić staje do pojedynku nad obręczą z Giannisem. Ponownie czuję jak czas spowalnia po to, żeby Antek mógł wymierzyć w powietrzu idealny moment zablokowania tego rzutu. Gdy jego olbrzymi dłoń zbija piłkę z dala od kosza słyszysz eksplozję. Rozsadza ci głowę od środka. Wyskakujesz w powietrze, budzisz sąsiadów i zaciskasz pięść w geście triumfu, jakbyś to ty właśnie przekroczył kolejną barierę zajebistości. Bo z Giannisem tak jest – możesz podziwiać jego wsady i mecze, ale przede wszystkim, wspierając tego chłopaka w lidze od dawna, łączysz się z nim emocjonalnie na nieznanym dotąd poziomie.

Nie potrafię jeszcze nic więcej napisać.

Jeśli szukasz meczu, żeby uwierzyć w Bucks, nie szukaj dalej. Młodzi i niedojrzali, ale czy potrafią wejść na wyższy poziom w zaciętych końcówkach? Chyba właśnie do udowodnili.

Jeśli jeszcze nie wierzysz, że Giannis to w tym roku kandydat do MVP – nie… szukaj… dalej!

To był dla niego szczególny mecz. 44 punkty i rekord kariery. Do tego game winning steal-dunk-block. Wszystko naraz. Po meczu Giannis zabrał ze sobą piłkę do szatni. Przytulił ją i ścisnął mocno, tak jak ty to robisz za każdym razem, jak po dłuższej przerwie wychodzisz na boisko albo na salę. Tylko, że Antek pożyczył czarny marker i napisał na niej: „To dla tatusia. Wygraliśmy dzisiaj, a ja rzuciłem 44 punkty.” I położył ją w swojej szafce, żeby czekała na niego aż po wywiadach będzie mógł ją zabrać do domu i powiedział dziennikarzom: „Idę pod prysznic. Nie ruszajcie mojej piłki.” Po wywiadach wsiądzie w auto i znowu zamknie się sam w pokoju, gdzie pewnie opuszczą go emocje. Wciągnie mocno powietrze, wypuści głośno i trzymając piłkę w rękach usiądzie w fotelu. Nie przejmuj się Giannis, czasami dobrze sobie popłakać.

Postaram się więcej napisać, jak emocje opadną. Po takiej końcówce i taki emocjonalnym roller-coasterze, nie da się trzeźwo myśleć w środku nocy.


Update bez emocji 18:47

Giannis jest fantastyczny, ale nie wygralibyśmy tego meczu, gdyby reszta ekipy w końcu nie stanęła na wysokości zadania.

  1. DeAndre Liggins  – za nic w świecie nie spodziewałem się go dzisiaj zobaczyć w tym meczu. Do tego tak szybko. W ataku był tragiczny, pierwszy kontakt z piłką zakończył się stratą, potem nie trafił trójki z czystej pozycji, a mimo wszystko zakończył mecz +10, głównie dzięki fantastycznej obronie. Pierwszym plusem tego, że wszedł na boisko było to, że Delly dostał tylko 18 minut i nie grał w końcu jako SG obok Brogdona. Drugim, jego energia i nieustępliwość w obronie były niewiarygodne jak na początek sezonu.
  2. John Henson – wiesz jakie mam zdanie na jego temat. Ale dzisiaj się zamknę i nie powiem nic złośliwego. Chłopak był wszędzie. Pisałem dzisiaj na twitterze o tym, jak fantastycznie zachowywał się na wysokich zasłonach dla McColluma i Lillarda – przekazania były tak płynne, że ręce same składały się do oklasków. W ataku nie jest i nie będzie tak atletyczny jak Maker, ale walczył o każdą wolną piłkę i parę razy udało się zbić na obwód i ponowić akcję. No i, uwaga, trafił jumpera prawie z narożnika.
  3. Mirza Teletović – przez moment rozpalił się tak, że bałem się że usiądzie na środku boiska, rozłoży nogi i będzie czekał na pierwszy lepszy wjazd, kogokolwiek. Nie narzucał wiele, ale te dwie trójki w kolejnych akcjach dały nam chwilowe momentum i pozwoliły rzucić się do odrabiania punktów.
  4. Khris Middleton – nie wiem czemu, ale co raz częściej zaczyna pomagać przy zasłonach i ucieka do krycia centrów. Wczoraj kilka razy kończył twarzą w twarz z Lovem, dzisiaj z Nurkiciem. Zazwyczaj kończy się łatwą stratą punktów. Ważne jednak, że zebrał się w sobie jeśli chodzi o ofensywę – zdobył pierwszy 8 z 14 punktów Bucks, skończył na 18, które może nie są szczytem marzeń, ale na szczęście, na Blazers wystarczyło. Znowu jednak nie trafił trójki (z Cavs też nie szalał) i zaczynam się zastanawiać, skąd ta nagła niemoc z dystansu (chociaż jak znam życie i tak pewnie skończy sezon w granicach 40%).
  5. Czy Brogdon może być jeszcze lepszy? Nawet jeśli motorycznie nie zaskoczy niczym nowym i będzie sukcesywnie dodawał tylko trójki, jego basketball IQ jest absurdalnie wysokie. Do tego dochodzi wrodzona umiejętność przeglądu pola i coś, czym cholernie mi imponuje w dotychczasowych meczach – zdolność do zwalniania tempa akcji. Chłopak ma łeb na karku i myśli na boisku jak mało kto.
  6. Tony Snell – nikomu póki co nie ufam tak bardzo, jeśli chodzi o rzuty za trzy, jak jemu. Każda jego trójka zdaje się rozbudzać na trybunach takie emocje, jakby to był co najmniej rzut w ostatnich sekundach, który jeszcze daje cień nadziei na wygraną. Jego trójki nie są nudne, mimo, że wyraz twarzy Snella zawsze jest wolny od jakichkolwiek emocji.
  7. W drugiej minucie trzeciej kwarty Giannis miał 23 punkty (9/10 z gry), 3 zbiórki, 2 asysty i 2 przechwyty. I wtedy zaczął się nudzić.
Reklama