Jason Terry oficjalnie w Bucks!

Jaram się i to mocno. Możesz się śmiać, albo nie do końca w to wierzyć, ale Jet był na pierwszy miejscu na mojej prywatnej liście muszą-do-nas-wrócić-po-wakacjach. Nawet jeśli nie jako zawodnik, to koniecznie jako asystent trenera. Albo chociaż gość od ręczników. Cokolwiek. Byle jeszcze nie odchodził. Ku mojej uciesze, parę dni temu pojawiły się pierwsze plotki mówiące o możliwym powrocie Jasona na kolejny rok, teraz w końcu doczekaliśmy się oficjalnego potwierdzenia.

40-letni Terry postanowił jeszcze przez jeden sezon dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi Kozłami. Jego znaczenie dla drużyny nie jest już wymierzane statystykami (rok temu 74 mecze, średnio 18 minut na mecz, 4 punkty, 1,3 asyst i 1,4 zbiórek, 43% za trzy – drugi wynik w drużynie), ale charyzmą, energią i historiami z ostatnich 18 lat kariery, opowiadanymi w szatni przed, w trakcie i po meczach. Terry jest  naturalnym przedłużeniem Kidda na parkiecie, gościem, który, trafia do głów niedoświadczonych Bucks z taką samą łatwością, z jaką Giannis kończy z górę kontrę 1-na-1. Terry jest kopalnią wiedzy. Wciąż biegającą i trafiającą trójki encyklopedią basketa. Jest ojcem, którego nigdy nie miałeś; bratem, którego zawsze chciałeś i kolegą z drużyny, który zawsze stanie po twojej stronie, nawet jeśli będzie musiał podskoczyć gościom dwa razy większym od niego. Terry jest mentorem, który zadba o odpowiedni rozwój mentalny całej szatni. Terry jest rozsądkiem, który będzie tonował łatwo podpalające się głowy naszych młodziaków. Mógłbym tak jeszcze długo, ale wtedy nie miałbym o czym pisać do rankingu bucks.pl.

W swoim 19 sezonie w NBA, Terry będzie zarobi 2,3 miliona i muszę przyznać, że nie są to duże pieniądze, biorąc pod uwagę wszystkie wartości i umiejętności, które ma do sprzedania reszcie drużyny.

Reklama