Wstajesz po raz pierwszy w nocy na mecz, podekscytowany, zaspany, bo wypadłeś z formy przez wakacje. Czekasz na wyjście pierwszych piątek na parkiet. I nagle widzisz skład z chyba największym zasięgiem ramion w historii: Brogdon, Parker, Giannis, Maker i Henson. Energia, jaką młode Kozły włożyły w pierwszą kwartę była niesamowita – pressing na całym parkiecie od pierwszych minut, Giannis, który zapomniał, że może biegać wolniej niż sprintem. Dobrze się to oglądało, bo Bucks kombinowali zarówno w obronie (ten pressing!) jak i w ataku. Szkoda, że dobra koszykówka skończyła się już drugiej kwarcie.
Rezerwy Pacers weszły na parkiet i zniszczyli Bucks szaloną serią 41-6. Szkoda, że zgrało się w to czasie z wejściem do gry Monroe, MCW, Vaughna, Teletovica i Beasley’a, który zaczął mecz od sześciu pudeł z rzędu i po raz kolejny przypominał mi o czasach plucia na monitor z nerwów za każdym razem jak przy piłce był Jennings.
Kilka słów o meczu:
- Jabari Parker oddał najwięcej trójek (3) od czasu swojego trzeciego meczu w NBA. Nie ważne, że nie trafił. Liczy się to, że w końcu jest jakieś światełko i nadzieja na to, że Parker doda kolejny element do swojej gry.
- Giannis w końcu był bestią. Akcje w pierwszej kwarcie, w których przepychał w post-upie Robinsona i Ellisa. Dominował nad obręczami, penetrował, asystował. Widać, jak przybyło mu siły – jeszcze dwa lata temu odbijał się od obrońców w post-upie.
- Na kilka pozytywnych słów zasługuje też Brogdon, który dalej gra praktycznie bezbłędną koszykówkę. Rzut jeszcze mu nie siedzi, ale ma niesamowitą łatwość penetracji, dużo widzi i świetnie odgrywa. Spodziewam się tego, że z czasem zacznie zabierać minuty MCW i zacznie odgrywać co raz większą rolę z ławki.
- Carter-Williams jest mistrzem garbage-time’u!
- Michael Beasley jest garbagem.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.