
Nie liczyłem na kolejny świetny występ Parkera i Giannisa po tym co zobaczyłem w pierwszej połowie. Przez to, że Jazz narzucili swoje ślimacze tempo, Giannis miał na koncie 8 punktów, 4 zbiórki, 4 asysty, 2 przechwyty i 2 bloki. Co gorsze, do końca meczu nie udało mu się już zebrać ani jednej piłki i ostatecznie zakończył spotkanie z 12 punktami i 7 asystami.
Kozły kompletnie zawaliły trzecią kwartę w czasie której zdobyli tylko 18 punktów przy 31 Jazz. Po dwóch wolnych Giannisa przy stanie 53-51 na 7 minut przed końcem kwarty, weszliśmy na doskonale znany z poprzednich sezonów poziom nieudolności w ataku, co skończyło się prawie 5 minutami bez punktów i nagle to Jazz byli na prowadzeniu 53-64.
W całym meczu nie potrafiliśmy przebić się przez dobrą obronę Jazz. Najpierw było granie Antkiem, potem Monroe (dzisiaj nie był jego dzień), w końcu w czwartej kwarcie Kidd znowu próbował dwoma wysokimi Henson/Plumlee, ale nic nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
Na plus na pewno trzeba dzisiaj zaliczyć grę Ennisa, który po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczął wchodzić pod kosz. Po jednej z takich penetracji odegrał do Parkera na wysokość linii osobistych, który bez namysłu wyszedł w górę, wziął Goberta na plakat i pokazał, że z jego kolanem jest już wszystko w porządku.
Na minus zdecydowanie Monroe – w pierwszej połowie oddał tylko 2 rzuty i nie zdobył żadnego punktu. Patrzenie na jego grę bolało jak nieudana kolonoskopia. Ten sam ból powrócił z resztą w trzeciej i czwartej kwarcie, ale z większym natężeniem, bo druga połowa Bucks była chyba jedną z najgorszych w tym sezonie.
Teraz trzeba się szybko otrzepać i polecieć do Detroit. Dziś w nocy na festiwal nieskuteczności zapraszają Pistons.
PS.
Koniecznie posłuchajcie pomeczowego podcastu:
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.