I pomyśleć, że #LarrySanders był kiedyś na mojej tapecie.

larry-sanders-weed

Larry Sanders.

Idealny przykład tego, jak w krótkim czasie można stoczyć się ze wzgórza Andersa i wylądować na tyłku na samym środku torowiska i czekać na nadjeżdżający tramwaj. A ja w tej chwili nie marzę o niczym innym, jak tylko być motorniczym i w chwili zderzenia wcisnąć dodatkowo pedał gazu. I otworzyć drzwi, żeby wpuścić na bandwagon dodatkowych hejterów.

Szczuczna górka przy ul. Ślężnej we Wrocławiu, usypana z gruzu, zasypana ziemią i udekorowana dla niepoznania trawą, jest piękną alegorią naszego jeszcze do niedawna najlepszego podkoszowego. Z zewnątrz wygląda całkiem dobrze, na tyle dobrze, że chętnie widzisz go w swoim mieście i chcesz, pozostał tu na dłużej.  Bo blisko AE, bo Aquapark, bo teren zielony… Jednak im dłużej patrzysz na ten sztuczny twór, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z tego, że powoli zaczyna walić zgnilizną, a dodatkowo wygląda jak grzyb na ścianie, który rośnie i z czasem pożera całą ścianę, na której jeszcze niedawno dumnie prężyły się plakaty twojego bohatera.

Larry Sanders znudził się koszykówką tak, jak Piotr Szybilski pewnego dnia znudził się dietą, powiedział sobie sakramentalne: „a ch*j” i zaczął pożerać galaktyki jak zagrychę do wieczornych 15 browarów.

Larry Sanders powiedział koszykówce „NIE” głośniej, niż Carmelo Anthony swojej ambicji w dniu wyboru między sukcesami sportowymi a kupą kasy w Knicks.

Larry Sanders wypiął się na NBA tak mocno, że Biedroń z miejsca wykupił dożywotnie miejscówki w pierwszym rzędzie Bradley Center.

Larry Sanders był kiedyś wartościowym obrazem, wiszącym na ścianie w sypialni właściciela Hell-A Magazine, do momentu, aż Hank Moddy nie stwierdził, że „it’s all good” w tłumaczeniu na polski nie znaczy: „hmm, ciemne barwy naprawdę oznaczają potępienie, a jasne i pogodne pastele wieszczą nieskończoną niebiańską radość.”

Larry Sanders, po zapowiedziach, że zostanie zbawicielem Bucks, nagle doszedł do wniosku, że Milwaukee to dziura, a 11 milionów za rok grania w koszykówkę to zdecydowanie za mało. Bo po co grać w koszykówkę, skoro kontrakt jest gwarantowany i zamiast tego można walić po ryju kolesi w klubach i jarać trawę do wieczornego samogwałtu na strony Milwaukee Journal Sentinel.

Pozbycie się jego kontraktu nie będzię rzeczą łatwą, bo z moich amatorkich wyliczeń wynika, że i tak za następne trzy lata, będziemy mu musieli zapłacić około 20 milionów, czyli salary cap zostanie uszczuplone o prawie 7 milionów rocznie. Chyba, że uda się dokonać pierwszego w historii NBA wykupienia zawodnika za worki z marihuaną. Tego też nie wykluczam.

Larry Sanders i tak nie ma po co wracać do Bucks. Poza tym, czytając jego tweety zastanawiam się, czy w ogóle planuje jeszcze wracać do koszykówki. Zastananawiam się również nad tym, czy pali jeszcze tylko trawę, czy zdążył już przejść na coś mocniejszego. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że przez jego podejście do gry, nie ma co liczyć na wymianę, bo kto teraz weźmie w swoje ramiona zawodnika, który do piłki po niecelnym rzucie skoczy tylko wtedy, jak będzie zielona i „on fire” jak w NBA JAM?

Larry Sanders albo ma kryzys osobowości, głęboką depresję, albo jest po prostu niebywale głupim i skretyniałym idiotą. Nie zapłaciłbym mu grosza za to, że nie wywiązuje się z kontraktu, ale taka opcja pewnie nie wchodzi nawet w grę. Jason Kidd robi wszystko, żeby tylko delikatnie tłumaczyć w mediach jego nieobecność, ale jednocześnie wszyscy wiemy, że najchętniej powiedziałby: „Larry GTFO!”

I to samo mówię mu teraz.

„Larry GTFO!”

Reklama

2 myśli w temacie “I pomyśleć, że #LarrySanders był kiedyś na mojej tapecie.

  1. Jako wielki fan Sandersa od początku jego kariery i kolekcjoner jego kart NBA muszę ze smutkiem krzyknąć: Larry GTFO! 😦

    Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.