Cofamy się w czasie do listopada, kiedy byliśmy na fali po wygraniu trzech meczów z rzędu, w tym trzydogrywkowego horroru z Nets. Jedziemy do Toronto po pewne zwycięstwo, a w zamian na 10 minut przed końcem meczu przegrywamy 59-106. „Kanadyjczycy rozjechali nas z taką brutalnością, że momentami miałem wrażenie, że gramy pod prysznicem, a zawodnicy Bucks celowo rzucają mydła na podłogę.”
I ta mydlana perspektywa mnie nieco przeraża. Znowu mamy serię trzech wyganych meczów i ponownie jesteśmy trzy mecze ponad .500. Ta sama sytuacja, ten sam przeciwnik, który jest w tej chwili drugim najgorętszym zespołem na wschodzie z sześcioma wygranym z rzędu.
Boję się powtórki z rozrywki, bo Raptors już niejednokrotnie w tym sezonie pokazali całkowitą dominację pod koszami, a w naszych szeregach dalej niepewni są Zaza i Ersan. W ostatnim spotkaniu z Raptors mieliśmy pełną moc pod koszami, a mimo to daliśmy sobie zebrać 20 piłek w ataku. Ciężko wierzyć w to, że O’Bryant III i Martin będą w stanie zatrzymać podkoszowe bestie Raptors.
Zapowiada się jednak ciekawy mecz. Ostatnie pieć meczów, to popisy ofensywne obu zespołów: od 24 stycznia Raptors mogą się pochwalić 50,5% skutecznością z gry, Bucks niewiele gorszą – 49,9%.
Gdyby tylko zamiast ćpuna na centrze byśmy mieli kogoś o takim podejściu do pracy jak Gortat…
PolubieniePolubienie