Wczoraj, zmęczony po pracy, włączyłem TV z nadzieją, że obejrzę kawałek dobrej piłki w wykonaniu Chelsea-Spurs, okazało się po zakończeniu reklam, że zamiast C+ oglądałem Polsat Film i nieśmiertelnego Kickboxera 2 – śmieć nad śmiecie mordobić. A że z natury jestem leniwy i nie chciało mi się już zmieniać kanału, obejrzałem ten kicz do końca. (tak, wciągnąłem się!) Znokautowany w wielkim finale tego ambitnego kina akcji Tong Po był prawie jak Monta Ellis w dzisiejszym meczu. Prawie, bo w przeciwieństwie do Michela Quissi, Monta „has it all” i to on zadał śmiertelny cios powalający Bucks na deski w ostatniej sekundzie 10 rundy.
O rzucie z odchylenia na jednej nodze pisał już Adam i nie widzę sensu, żeby dublować opis decydującej akcji. Przed meczem zakładałem łatwą i szybką porażkę, pojedynki Giannisa i Dirka i popis Parkera, dlatego w trakcie spotkania byłem cholernie rozczarowany, że nie było Dirka, a Parker zapomniał założyć butów do koszykówki i zamiast tego tylko biegał po parkiecie w japonkach.
Bucks zaczęli mocno – od 64 punktów do przerwy, trafiając 25 z 39 pierwszych rzutów, a mimo wejścia na szczyt naszych ofensywnych możliwości, prowadziliśmy jedynie 7 punktami. Kiedy Dallas zacieśnili obronę pod koszem i nie mieliśmy żadnych argumentów z dystansu (poza Mayo i Knightem), w trzeciej kwarcie dostaliśmy szybkie 0-13 i trzeba było zacząć gonić. To jest właśnie największy problem naszych tegorocznych Bucks: przy Giannisie, który bazuje na post-upie i penetracjach, zacieśnianie kosza jest praktycznie równe z kompletną neutralizacją Antka. Jego półdystans nie istnieje, nie mówiąc już o grze dalej od kosza.
Knight robił wszystko, żeby tylko nie spierniczyć dla nas tego meczu (ba, mometami grał bardzo dobrze), zanotował kolejne świetne cyfry (25pkt, 6zb i 5as), ale krew mnie zalała, jak na 26 sekund przed końcem przy jednopunktowym prowadzeniu Mavs popełnił najgłupszy z głupich błędów źle stawiając zasłonę przy wyprowadzaniu piłki z autu. Na szczęście potem się zrehabilitował trafiając trudny rzut nad Chandlerem doprowadzając do remisu, a co było potem, to wiecie. Monta. Has. It. All!
Przemilczę Giannisa i Parkera. Nie powiem nic o 5 faulach Sandersa. Pochwalę za to Middletona, który zagrał pierwszy mecz w sezonie na poziomie wyższym niż wronba zdobywając 22 punkty i zbierając 8 piłek.
Jesteśmy zatem znowu na 0.500 z bilansem 10-10 i dramat grudniowych porażek zdaje się już powoli nie mieć końca, mimo, że to dopiero drugi mecz w tym miesiącu. A my mamy już na koncie trzecią porażkę z rzędu. Piąta tuż za rogiem. Kolejny mecz z Miami już piątek w nocy.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.