Przyznaj się, miałeś tak nie raz. Przechwyciłeś piłkę, wyprzedziłeś ostatniego obrońcę i biegłeś tak szybko, że miałeś wrażenie, że parkiet się kręci. Minąłeś 7 metr od kosza i nagle z tyłu głowy usłyszałeś basowy głos: „uważaj na czapę o dechę!” Ręka zadrżała. Nogi się poplątały. Niby zrobiłeś dwutakt, ale już wychodząc w górę wiedziałeś, że coś jest nie tak. Ten blok o deskę. Byłby wstyd. „Zastaw się!” – myślisz i wykręcasz biodra o 78 stopni w prawo. Ręka na sekundę gubi kontakt z piłką. Ale nic, jest dobrze. Kładziesz piłkę delikatnie na deskę. Na ułamek sekundy, jak jej skórzana powłoka zetknęła się z tablicą, czas się zatrzymał. W tym ułamku sekundy chcesz się obrócić w powietrzu i zobaczyć, czy ręka obrońcy jest tuż nad piłką, czy na twojej twarzy. Wyłączasz pauzę i piłka odbija się od tablicy. I od obręczy. I spada na parkiet. I ch*j z buzzerem…
Jeśli chociaż raz to przeżyłeś (Artiomie D., nie o Tobie mowa, bo wiem, że nigdy nie przeszedłeś dalej niż krok od trójki!) to wiesz, w jakim piekle znalazł się po pierwszej dogrywce Knight. Zaimponował mi Kidd, który z iście ojcowską cierpliwością pocieszał swojego 22-letniego syna, zupełnie jakby chciał mu powiedzieć: „Nie przejmuj się, że pękła. Znam lekarza…”. Knight się zrehabilitował, Kidd triumfował, a Bucks odnotowali trzecie zwycięstwo z rzędu wygrywając z Nets po trzech dogrywkach 122-118. A ja czuję się źle, bo junior dzisiaj podjął dorosłą decyzję, żeby zrezygnować z drzemki, w czasie której zawsze miałem czas na pisanie. A pisanie na przerwie między zajęciami, mimo, że dostarcza dreszczyku emocji, to jednak nie pozwala w pełni powiedzieć wszystkiego, co by się chciało. Pamiętaj tylko dwie rzeczy po tym meczu:
(a) Giannis zagrał mecz życia mimo skręconej kostki (lekko, nie panikuj) i,
(b) Bucks z Kiddem są już 7-5, a dla Nets to była piąta porażka z rzędu,
a teraz obejrzyj film, a ja wracam szybko na lekcje.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.