Knight, Parker i Giannis prowadzą Bucks do wygranej z Heat.

heat171114

To była chyba jedna z gorszych kolejek NBA jakie pamiętam. Tragikomedia Lakers, rzut cegłą do celu w meczu OKC-Rockets, Nuggets strzelający w drugiej kwarcie ślepakami w bezpłodnych Knicks i w końcu mecz w Miami, który miał być drugą z rzędu przegraną Bucks.

Bucks zaskoczyli nie tylko wygraną 91-84, ale przede wszystkim dobrą grą w tym spotkaniu. Przede wszystkim, po raz pierwszy w tym sezonie w starting 5 wyszli siebie Giannis i Parker i mimo kilku prostych strat Giannisa (które możemy wybaczyć, prawda?) zagrali bardzo przyzwoicie – w piewszej kwarcie po ich dwójkowych akcjach aż pięciokrotnie kończyli akcje z góry. A Giannis znowu był Giannisem:

Parker jak zawsze zaczął z grubej rury (12 punktów w pierwszej połowie) po to, żeby w drugiej części gry nieco odpocząć od gry w ataku (0/3 z gry w dwóch ostatnich kwartach). Jednak trzecia kwarta, w której Jabari przestał trafiać, była popisem jego gry w defensywie. Kilka jego ważnych przechwytów mocno przyczyniło się do ograniczenia Heat do zaledwie 13 punktów w tej części gry (4/19 z gry), a to, jak krył Bosha (2/17 z gry) przez większość meczu powinno być pokazywane w highlightsach tego spotkania.

Po drugie, cieszę się, że Kidd czyta mojego bloga. Dudley 10 minut. Ersan 12 minut. Knight 34 minuty, Parker 33 minuty, Giannis 32 minuty. Do tego do gry wrócił Middleton i wszystko na to wskazuje, że jak jego kolano będzie już w pełni wyleczone, zastąpi Jareda w pierwszej piątce, być może nawet w kolejnym meczu z Knicks.

W końcu po trzecie, oglądanie twardej obrony Bucks połączonej z graniem w ataku pod kosz (46 punktów z pomalowanego, 15 za trzy, 16 z wolnych daje jedynie 14 punktów zdobytych jumperami z półdystansu) jest czymś, co mogę robić co wieczór. Kto by powiedział, że po 10 spotkaniach będziemy mieli taki sam bilans jak Heat? Nie znalem tego uczucia wcześniej, ale świadomość, że brakuje nam tylko jednej wygranej do dodatniego bilansu jest czymś fantastycznym.

Reklama