Z 74-50 dla Bucks do Kemby Walkera.

Wiesz, że coś jest z tobą nie tak, skoro przed prawie 14-godzinnym dniem pracy (i pierwszymi zajęciami o 6:30) ŚWIADOMIE podejmujesz decyzję o tym, że lepiej będzie przespać całą noc, niż potem być budzonym na zajęciach przez sympatycznego Japończyka czułym: „mista tića? herroł? ju łont slip?”  (co zdarzyło mi się raz i przysięgam, że tylko na sekundę przymknąłem oczy…) Kładę się zatem jak zwykle koło 22 z nadzieją na pobudkę o 5:30, albo jeszcze lepiej, parę minut przed budzikiem. Przy akompaniamencie sapiącej żony, chrapiącego syna i walącego po oczach księżyca podnoszę się leniwie z łóżka i sennym krokiem pędzę do kuchni wstawić kawę. Po drodze włączyłem telefon, żeby sprawdzić, ile minut wcześniej obudziłem się przed budzikiem. K*wa. Dochodzi druga, co oznacza dwie opcje: (1) kładziesz się z powrotem spać, ze świadomością, że po raz drugi olałeś mecz, albo (2)  idziesz do pokoju i włączasz streama, z nadzieją, że trafisz jeszcze na kawałek spotkania.

Trafiłem na ostatnie 3 minuty czwartej kwarty i gdy zobaczyłem wynik na stylu ucieszyłem się, że Bucks nie zaczną sezonu od blow-outu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że do połowy trzeciej kwarty prowadziliśmy 74-50.  Dla mnie liczyło się to, że w te trzy minuty, które oglądałem, Bucks zaliczyli więcej strat niż celnych rzutów. Middleton nie trafiał otwartych rzutów i najważniejszych dwóch wolnych w meczu, Parker pogubił się w pomalowanym, a na koniec Kidd podjął decyzję o niefaulowaniu Walkera (słusznie?), który miał więcej jaj w końcówce niż cała piątka Bucks razem wzięta.

Potem była dogrywka, standardowy kosz za kosz i przepiękny game-winner Kemby, którego wspominałem dłużej, niż wycieknięte zdjęcia J-Law.

Z tego, co podpowiada mi youtube, wcześniej w meczu Stephenson rozmazał Sandersowi makijaż:

a Giannis pograł trochę w obronie:

Czy można powiedzieć, że to była pierwsza frajerska przegrana w sezonie? Oczywiście. 24-punktowy come-back był największym w historii Hornets.

Najbardziej bolało to, że im bliżej końca meczu się zbliżaliśmy, tylko mniej było wiadomo, kto ma być naszym liderem. Czytałem, że Khris przejął rolę czarnej dziury i oddawał rzut jak tylko dostał piłkę. Parker pomimo kilku przebłysków niczym nie zachwycił, a Giannis nie mógł się odnaleźć na parkiecie w czwartej kwarcie i dogrywce.

Warto poczekać aż na torrentach pojawił się mecz, chociaż dla obejrzenia fantastycznej pierwszej połowy w wykonaniu Bucks. Wtedy też będzie okazja, żeby dodać kilka słów więcej.

Końcówka, którą widziałem i cała reszta meczu, którą przespałem, pokazują tylko, czego należy oczekiwać od Bucks w tym sezonie. Fantastycznych przebłysków talentu i kretyńskich okresów fatalnej gry, że o braku doświadczenia w crunch-time nie wspomnę.

PS.

Widziałeś pierwsze punkty Parkera w NBA?

Reklama