Śmiej się, jeśli chcesz, ale ostatni raz dwa mecze pod rząd Bucks wygrali w marcu 2013 roku. Po wczorajszej wygranej z Grizzlies liczyłem na to, że nasza fatalna seria zostanie przerwana w Detroit, jednak niestety, tak jak w przypadku wyboru ulubionej drużyny w 2002 roku, tak i teraz się pomyliłem.
Zaraz, zaraz.
Pomylić to mógł się Kidd wystawiając do gry rzucającego sflaczałymi balonami OJa (jeden ustrzelony klaun na 9 prób z półdystansu). Błąd popełnił tej O’Bryant III, który w trzeciej kwarcie wylądował nie na tej nodze, co trzeba i w rezultacie skręcił kostkę, dołączając tym samym do Waltersa (też kostka), Ersana (przeziębienie – obykończącekarierę) i Inglisa (połamał nogę jeszcze przed draftem, dalej jej nie dokleił). Do kontuzjowanych bohaterów wojennych o mało nie dołączył też Giannis, który znowu zaliczył twarde lądowanie na parkiecie, jakie widzieliśmy już kiedyś w meczu z Lakers.
Kibicowanie Bucks nie jest błędem, nawet wtedy, kiedy z pierwszej piątki tylko Henson prezentuje w miarę przyzwoity poziom, Parker znowu trafia z częstotliwością Mayo, Bayless w 24 minuty oddaje cztery rzuty w kant tablicy i stolik sędziowski, a Pachulia po 9 minutach na parkiecie ma problem ze złapaniem oddechu.
Kibicowanie Bucks jest wyższym stanem samookaleczania się, które bezustannie drąży głębsze i głębsze dziury w psychice, zostawiając coraz mniej miejsca na racjonalne spojrzenie na koszykówkę.
To był drugi brzydki mecz Bucks w tym preseason. Piszę tak nawet nie oglądając meczów. Po 12 latach z Milwaukee, pewne rzeczy wnioskuje się po recapach i highlightach.
Popatrz sam i nie zawracaj mi już głowy dzisiaj. Kolejny mecz w nocy z soboty na niedzielę. Też nie będzie w TV.