Zakładasz koszulkę Antetokounmpo wychodzisz z domu.
Głowa zadarta do góry.
Plecy wyprostowane.
Sprężysty krok zwycięzcy.
Spojrzenie czempiona.
Przebijasz się przez tłum kibiców, którzy czekają w długiej kolejce na bilety. Kolejki nie są dla ciebie.
Mistrzowie nie czekają.
Przebijasz się koło ludzi i czujesz ich spojrzenia na sobie.
„Lose Yourself” w słuchawkach po raz tysięczny powoduje gigantyczne dreszcze na cały ciele. Wchodzisz do holu i znikasz we mgle dymu tanich papierosów. ” Walisz sektory B, C i D. VIPy idą na A.
Miejsce na parkiecie, tuż przy trybunach.
Przebijasz szacun-żółwia z ochroniarzem = +10 do respektu na dzielni.
Wysyłasz suck-me-at-halftime-oko do dziewczyn pod koszem = kolejna nieprzespana noc po meczu.
Stajesz przy parkiecie, rozglądasz się wokół i widzisz pełną halę. Widzisz rodziny z dziećmi w koszulkach Parkera, Giannisa i Knighta. Widzisz homoseksualne pary w koszulkach Gay’a i Collinsa.
Słyszysz pisk butów na parkiecie. Szelest siatki po kolejnym rzucie z dystansu. Debila z trąbką i kretyna z wuwuzelą. Czujesz, że żyjesz.
Przeskakujesz przez reklamy i dostajesz owację na stojąco. Jak gladiator zabijający dla tłumów widzów w Koloseum, ty zaliczasz coast-to-coast w trzech krokach i kończysz akcję między dwoma obrońcami. Oczami wyobraźni wybiegasz w przyszłość i głosujesz na swoją akcję na youtubie.
Dostajesz podanie. Wielkie dłonie przytulają piłkę. Zamykasz oczy i zapach skóry daje ci pierwszy tego wieczora mini orgazm. Wodzisz palcami po gładkich rowkach i robisz pierwszy kozioł. Kur*a, ten dźwięk!
Raz.
Drugi.
Prawa noga.
Lewa noga.
Wybicie.
Lot.
Wsad.
Obręcz drapie nadgarstek.
Siatka głaszcze po włosach.
Lądujesz i biegniesz w stronę środka boiska.
Uśmiechasz się o ucha do ucha. Kochasz ten sport. I wiesz, że w tym sezonie, zakochasz się w nim jeszcze bardziej.
Od listopada pokochasz Bucks.
BUCKS BASKETBALL IS BACK!