Jak o 3 nad ranem sprzedawałem Bucks.

3:12 w nocy, dzwoni telefon. Tylko jedna osoba wie, że może do mnie dzwonić o tej porze. Światło z wyświetlacza bije po oczach, dźwięk dzwonka rozsadza uszy, ale migające imię „HERB” od razu sprowadza mnie na ziemię. Biorę łyk whisky, żeby przepłukać suche gardło. 

„Attanasio wypada z gry.” – słyszę zmęczony głos 79-letniego Kohla – „Powiedział, że nie da więcej niż 400 milionów. Zostają Edens i Lasry, ale nie dadzą więcej niż 500 baniek.”
„Przyciśnij ich. 500 milionów to moje absolutne minimum, nie chcę znowu dokładać do interesu.” – zawroty głowy nie ułatwiają mi ani myślenia, ani wstania z łóżka. „Pamiętaj, że mają się też dołożyć do budowy hali. Namów ich na dodatkowe 300 milionów, po równe 150 na łebka. Jak ci się nie uda, dołożysz różnicę z własnej kieszeni, rozumiemy się?”
” Jasne Dave, przerabialiśmy to już setki razy.” 
” W twoim wieku nigdy nie wiadomo.” – zaciągam się fajką i czuję, jak powoli budzę się do życia. „Simmons zaczyna węszyć?”
„Jak zawsze”
Kutas. To jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy. „Ucisz go, tak jak Mauro de Mauro.”
„Nie będzie łatwo. Nie już co liczyć na Salvatora Riina’e, a sam nie dam rady.”
Rozłączam się. Niekompetentny, stary błazen. Dobrze, że udało mi się namówić na sprzedaż zespołu, bo koszykówka i tak była dla niego tylko dodatkiem do polityki. A w jego wieku szybciej uściśnie dłoń świętego Piotra niż Adam Silvera po zdobytym mistrzostwie.
Włączam ekspres, bo i tak już dzisiaj nie zasnę. Aromat świeżo zmielonej kawy pieści zmysły lepiej niż Jenny Thompson pieściła połowę piłkarskiej Europy. Włączam komputer i zaczynam analizę.
Klub sprzedamy Lasry’emu i Edensowi, za powiedzmy 550 milionów. W najgorszym wypadku Herb namówi ich, żeby dołożyli po 100 milionów na budowę hali. I sam dołoży setkę, żeby zamknąć się w budżecie. 300 milionów to i tak mniej więcej połowa inwestycji, ale to już nie będzie mój problem, żeby znaleźć resztę. Ważne, że mamy gwarancję. Bucks zostaną w Milwaukee, a ja w końcu nie będę musiał pociągać za sznurki niekompetentne szmaciane lalki z zarządu z zapyziałych Świebodzic. Budowa hali ruszy pewnie w przyszłym roku, skończą za 4 lata. Szybko zleci.
Zacznie się nowa era. Ostateczna decyzja o sprzedaży klubu zostanie ogłoszona przed ostatnim meczem z Atlantą. Tak, to jest dobra pora, bo wykorzystamy finalny mecz na zamknięcie pewnego etapu. Etapu porażek, niepowodzeń i przeciętności. Przed Bucks jeszcze kawał drogi do pokonania, to jasne. Ale po raz pierwszy odkąd zdecydowałem się wyłożyć pod stołem grubą kasę na ten klub (jakoś koło 2002 roku) czuję, że nie tylko ja będę podekscytowany w te wakacje.
Mamy zapewniony wybór w pierwszej czwórce draftu.
Mamy zapewnienie, że klub nie zostanie przeniesiony.
Nie wiemy jeszcze, kto zostanie nowym GMem, ale najważniejsze, że Herb przestanie używać swojego weta.
Potem przyjdą wakacje i będziemy mogli poszaleć na FA. Może po raz pierwszy uda się skusić kogoś wartościowego kusząc go lukratywnym kontraktem? Przepłaćmy kogoś od razu, w końcu nowymi właścicielami będą miliarderzy.
Mamy młodych, perspektywicznych zawodników. Dzięki Antkowi już w pierwszym roku jego przygody na parkietach NBA kilka dodatkowych osób obejrzało chociaż jeden mecz Bucks. Jak Sanders wróci z odwyku, też będzie wartościowym elementem. Jest jeszcze Khris, chyba najbardziej niedoceniany gracz w drużynie. Ciekawe, czy nowy zarząd będzie miał odwagę, żeby pozbyć się Knighta, który mimo dobrego sezonu nie jest moją idealną opcją na PG, szczególnie, że niedługo Wolters będzie gotowy do gry na wyższym poziomie.
Biorę łyk kawy, zamykam na chwilę oczy i wybiegam w przyszłość. Widzę czasy, gdzie nie muszę się denerwować samą myślą o oglądaniu nijakich Bucks. Skończą się telefony w środku nocy i opieprzanie trenerów. Nie będzie telekonferencji przez Skypie, żeby motywować drużynę. Skupię się tylko na pisaniu bloga i krytykowaniu wszystkiego, co się tylko da. Piękna wizja, która jest już na wyciągnięcie ręki.
Opadam niżej na fotel i zakładam słuchawki. Zanim dotrą do mnie dźwięki gitary, słyszę jeszcze swój stłumiony głos dobiegający gdzieś z tyłu głowy: „Oby zakończenie najgorszego sezonu okazało się początkiem najlepszego okresu w historii klubu.”
Reklama