@SQNPublishing „Dream Team”. Fantastyczny powrót do przeszłości.

Dawno (albo nawet jeszcze nigdy) nie było u nas wydawnictwa, które robiłoby aż tak dobrze fanom sportu w Polsce. Wydawnictwo SQN robi to, co od dawna powinno już działać tak prężnie, jak w to ma miejsce za granicą. Zamawianie 5-10 książek za jednym razem z Amazona ma swoje plusy (największym jest motywacja do czytania na najbliższe dwa miesiące), jednak jeszcze przyjemniej jest zanurzać się w literaturze, która nie jest wysyłana kurierem z różnych zakątków świata.

Zaczęło się skromnie od biografii Giggsa, która przekartkowała się w błyskawicznym tempie. Fantastyczne tłumaczenie Michała Pola, które tylko narobiło mi dodatkowego smaku przed kolejnymi dwoma piłkarskimi pozycjami. Wayne Rooney nieco rozczarował, ale głównie ze względu na to, że po Rooney’u nie spodziewałem się niczego ciekawego. Z kolei tłumaczenie książki o Fergusonie to piłkarski majstersztyk. Zawiodłem się jedynie na biografii Wójcika, ale pewnie dlatego, że moje oczekiwania w stosunku do tej pozycji były po prostu zbyt duże.

Dzisiaj w nocy nadszedł wielki moment uczenia dziecka samodzielnego spania w nocy, co nie za bardzo mu się podoba. W rezultacie, już od 1:20 jestem bez przerwy na nogach i mimo wszech ogarniającej mnie senności, nie mogę odłożyć książki McCalluma Dream Team. Od razu naszła mnie krótka refleksja. Czym się różnią dokumenty pisane przez polskich i zagranicznych dziennikarzy? Dlaczego odbieram książkę o Wójciku jako bezosobową, neutralną i, przepraszam, nudną, a czytając o Drużynie Marzeń czuję się, jakbym wracał do 1992 roku? McCallum przeżył te wszystkie lata z drużyną. Opisuje ją z pasją, bazując na setkach rozmów, które odbył z zawodnikami, na tysiącach meczów, które widział na żywo i milionach artykułów, które napisał. Dream Team jest książką nieodkładalną, z masą odniesień do innych źródeł, np.:

Bill Simmons w książce „The Book of Basketball” napisał: „Dla kibiców Jazz oglądanie Stocktona było niczym uwięzienie w pozycji misjonarskiej przez dwie dekady. Tak, uprawiasz seks (w tym przypadku, chodzi o wygrywanie meczów), ale raczej nie przechwalasz się tym przed kolegami.”

Fantastyczne są krótkie wspomnienia przedziwnych zachowań Barkley’a, który albo pluje na 8-letnią dziewczynkę na meczu, bo zbiera za mało śliny, żeby doleciała do siedzącego dalej kibica. Albo wyzywa staruszki na meczu w charakterystyczny dla niego prostacki sposób (nie będę cytował, ale brzmi to jak „Ty foko”, tylko, że zamiast „fo” jest „su”). Dowiadujemy się też między innymi, że Bird często „celowo wybierał trudniejszą drogę do kosza, żeby zwiększyć trudność rozgrywanej akcji” (w ogóle pojedyncze komentarze Birda w wielu sytuacjach są prosto wyjęte ze skryptu Chandlera z „Przyjaciół”)

Czytanie książki dodatkowo motywuje do tego, żeby zasiąść w wolnej chwili przed telewizorem i obejrzeć ponad godzinną relację z przygotowań do Barcelony 1992, co też zaraz planuję zrobić:

Na pewno więcej napiszę, jak tylko przeczytam drugą połowę książki i mam nadzieję, że nie będzie to już brzmiało jak wypracowanie pisane przez niewyspanego gimnazjalistę.

Reklama