Dzisiejszy mecz na szczycie zmusił mnie do dokładniejszego przyjrzenia się sytuacji w 76ers. W Milwaukee trzymamy kciuki za to, żeby już niedługo dobić do tak głębokiego dna, że nie wypadniemy poza TOP4 w najbliższym drafcie. W Philly marzą dokładnie o tym samym. Z jedną różnicą. Sixers mają w cholerę i jeszcze trochę picków w drugiej rundzie. Gdyby draft był dzisiaj, oprócz (załóżmy) swojego drugiego numeru mieliby jeszcze:
– 11 (od Pelikans)
– 32
– 39 (Cavs)
– 45 (Nets)
– 50 (Grizzlies)
– 55 (Rockets)
Czyli gdyby nie decydowali się na handel tą jakże cenną walutą, mogliby wybrać w sumie 7 potencjalnych Ellisów, Ginobilich, Gasolów (Marców), Deandre Jordanów Parsonsów czy innych Boozerów. Brzmi ładnie, prawda?
Haberstoh pisze w dzisiejszym artykule na ESPN, że aż 32% zawodników wybranych w drugiej rundzie nie gra ani minuty w NBA. 32% to tylko trochę mniej niż wynosi średnia z osobistych Howarda w karierze. Żeby wskazać, jak bezwartościowe (w większości) są picki w drugiej rundzie, podaje kolejną statystykę – z 603 zawodników wybranych w latach 1989-2009, tylko 246 z nich grało przez minimum 3 lata.
Biorąc pod uwagę draft 2010, tylko 4 z 30 zawodników z RND2 gra do dzisiaj. Stephenson się trafił, bo jest kandydatem na All-Stara. W Utah gra jeszcze Evans, w Toronto jest Fields i Varnado, który aktualnie dostał 10 dniowy kontrakt w Chicago.
Ciekawa jest również statystyka pokazująca, że ostatnie pięć picków w pierwszej rundzie (numery 26-30) grają znacznie lepiej niż pierwsze pięć picków w drugiej rundzie (31-35). Dlaczego więc 76ers chcą bazować swoją odbudowę na tak dużej liczbie teoretycznie bezwartościowych wyborów w drafcie?
Wszystko przez najnowsze zmiany w CBA. Mimo, że zawodnicy z końca pierwszej rundy dostają mniej więcej tyle samo pieniędzy co ci z drugiej, to jednak wszyscy z pierwszej rundy wliczają się w salary cap, a z drugiej nie. Każdy wybrany w drugiej rundzie jest zatem świetną możliwością na zaoszczędzenie kilku dolarów, jeśli nie chce się wejść w dodatkowy podatek (albo wejść na poziom wyżej). Dlatego też drużyny bardzo często ryzykują i wymieniają ostatnie picki w pierwszej rundzie, za pierwsze w drugiej. Można się zatem spodziewać, że takie drużyny jak NYK, Brooklyn, Portland czy GSW też będą chętnie przyjmowały dodatkowe wybory właśnie w RND2.
Innymi słowy, warto pamiętać o tym, że każdy wybór w drugiej rundzie to wielkie ryzyko. Na każdego Ginobiliego czy Redda przypada 50 innych bezwartościowych zgniłych kartofli. Ciężko powiedzieć, o czym myśli Hinkie. Jedno jest pewne – w dniu draftu będziemy mogli się spodziewać nie jednej wymiany z udziałem 76ers.