Bucks pojechali do Dallas złożyć jaja (93-106)

Mavericks Bucks Basketball_4053341_ver1.0_640_480_gritty

Bucks @ Mavs 93 – 106

Tak przynajmniej mecz z Mavs skomentował nasz trener. Nie dziwię się wcale – na mecz nie wstawałem, no bo bez jaj, w tym sezonie nie wstaje się na mecze Bucks. Ale obejrzałem dzisiaj w czasie niedzielnego garbage time, między drzemką małego, a częstymi (KFC 2 x 10/10 to jakiś koszmar. Nieodkładalne.) wizytami w toalecie. 93-106, porażka jedynie 13 punktami, nie oddaje ani trochę tego, jak słabo graliśmy. Patrząc na końcowy wynik nie widać, że w połowie trzeciej kwarty przegrywaliśmy nawet 30, zanim w ostatnich nic nie znaczących minutach zaliczyliśmy nic nie warty run.

To była tragedia zarówno w ofensywie, jak i defensywie. Pozwoliliśmy Mavs na 47% z gry o 41% za trzy. Daliśmy Vince’owi nadzieję na pierwsze od 1976 roku triple double (15/6/9). Mavs w pierwszej kwarcie mieli 26 posiadań, które pozwoliliśmy im zamienić na 38 punktów (146 ORtg!!!)

Nie cierpię pisać czegokolwiek po takich spotkaniach. Nie ma zbyt wielu pozytywów (ANTEK!), a już w zeszłym roku obiecałem sobie, że nie będę wyłącznie narzekał na naszą grę. Ale kurde, jeśli Brandan Wright gra pierwsze 19 minut w sezonie i trafia 9 z pierwszych 10 rzutów, to ciężko znaleźć dobre sława opisujące naszą defensywę pod koszem.

Wspomniałem, że jedynym plusem była postawa Antka. 35 minut (najwięcej w zespole), 4 asysty (najwięcej w zespole), 9 zbiórek (drugi w zespole) i 13 punktów (trzeci w zespole). Znowu angażował się przede wszystkim w szukaniu punktów po penetracjach (7/8 z wolnych) oraz na czajeniu na blok na weak side. Nie patrzcie na to, że większość z punktów, czy asyst zaliczył w śmieciowych minutach na koniec meczu. Cały ten mecz był wielkim garbage timem, so shut up!

Na szczęście, Monta Ellis zagrał tak, że Wade może jeszcze spać spokojnie.

Jeszcze tylko skrót i dobranoc.

Reklama