Nie pisałem, bo nie chciałem. Ile można pisać to samo, marudzić i biadolić, jak Heat skupiają się na kilka minut w meczu, zaczynają run 21-3 i wygrywają mecz w ostatniej odsłonie? Ile razy mam się jeszcze z Wami dzielić hasłami w stylu: ” Spieprzaj Ellis”, „spadaj Jennings”, „gdzie jesteś Redick?”. Domyślam się, że trzeba mieć i tak dużą dawkę tendencji masochistycznych, żeby nie tyle wchodzić na tego bloga, ale i regularnie czytać wszystko co piszę od deski do deski. A co dopiero, kiedy po raz trzeci z rzędu mamy identyczne spotkanie? No, ale spróbuję chociaż inaczej zacząć niż zawsze.
FEAR THE DEER!!
FEAR THE DEER!!
FEAR THE DEER!!
FEAR THE DEER!!
Takimi okrzykami wypełniona po brzegi hala w Milwaukee zagrzewała naszych rogatych bohaterów do walki. Pewnie zdawali sobie sprawę z tego, że słowo WALKA jest nieco na wyrost, a kozły po raz kolejny będą robiły wszystko, żeby uciec przed galopującymi Heat i wyrwać nie tyle zwycięstwo, co chociaż jedną porażkę mniej niż pięcioma punktami.
Bucks zaczęli jak zawsze w tej serii – graliśmy na styku, trzymaliśmy dystans, do przerwy mogliśmy zejść z większym prowadzeniem niż 50-48, gdyby nie trójka Allena i buzzer Jamesa. Doskonale (trochę na wyrost, bo wcale nie było doskonale) grał Redick, który wszystkie swoje 11 punktów rzucił w pierwszych 11 minutach pierwszej połowy. I aż dziw bierze, że w drugiej połowie grał niespełna sześć minut, w czasie których oddał jedną niecelną trójkę i dwa razy stracił piłkę.
W ogóle jest to dla mnie gargantuicznym nieporozumieniem, co się dzieje z Redickiem. Po meczu podzielił się z dziennikarzami informacją, że nie zamienił z trenerem ani jednego słowa od początku playoffów. Jest cieniem samego siebie i nie ukrywam, że szlag mnie trafia gdy widzę, jak lekką ręką pozbyliśmy się Harrisa w zamian za JJa (zwolnienie Skilesa przy bilansie 16-16 i zatrudnienie Boylana przy którym mieliśmy 22-28 jest historią na osobny wpis). Po jaką cholerę zatem braliśmy zawodnika, który miał nam pomóc W TYM SEZONIE, a teraz sadza się na go na ławce przez ponad połowę meczu? Przecież bardziej niż pewne jest to, że po wakacjach już go tu nie zobaczymy…Nie chcę nic mówić, ale tak właśnie kończą drużyny, które wydają ponad 60 milionów dolarów na drużynę z Ellisem i Jenningsem w roli głównej, a na trenera decydują się wydać równowartość przeterminowanych kartofli z Tesco, ze złośliwie domalowanym wąsikiem na twarzy Makłowicza. Jak mówiłem, jeszcze do tego wrócę po zakończeniu sezonu – przy okazji nie zapomnijcie oglądać ostatniego meczu Jenningsa i Ellisa w barwach Bucks w niedzielę o 21:30. 🙂
Starał się Sanders, który oprócz 16 punktów i 11 zbiórek popisał się akcją, dzięki której mogłem sobie wyobrazić jak wyglądałby najsłynniejszy coast-to-coast Barkley’a, gdyby nie miał 200kg nadwagi:
Strach pomyśleć co by się działo (albo co BĘDZIE się działo), jak Larry przestanie w 90% bazować na dobitkach i rzutach spod samego kosza (dzisiaj 9 z 10 rzutów było z restricted area), a wypracuje sobie jakieś zagrania tyłem do kosza, rzut z półdystansu, czy nawet baby hooka.
Zawodnikiem tego trzeciego meczu był zdecydowanie LRMAM, który odwalił solidną (powiedzmy) robotę broniąc Jamesa. Najwięcej plusów nabił sobie jednak na ścinaniu pod kosz bez piłki i niesamowitej ruchliwości, kiedy Battier zostawiał go niekrytego z dala od kosza. Dzięki temu Richard połowę ze swoich 12 punktów zdobył z wolnych (6/8) i jako jedyny z naszych zawodników nie uciekał od agresywnych wejść.
Zwróćcie też uwagę na to, że w drugiej połowie Bucks stracili piłkę aż 13 razy (prawie dwa razy więcej, niż w pierwszej połowie), dzięki temu w trzeciej i czwartej kwarcie 27% naszych akcji w ataku kończyło się podaniem w trybuny, albo kozłem we własne nogi.
Skoro już mowa o fatalnych procentach, popatrzcie na trójki. Kiedy nasz najlepszy strzelec z dystansu (JJ) grzeje ławę przez całą drugą połowę, nasze najdroższe i najbardziej perspektywiczne gwiazdy (Jennings i Ellis) trafili 2 z 13 trójek. Nie potrafię też zrozumieć tego, dlaczego ta dwójka podobno wybuchowych rozgrywających oddaje w całym meczu w sumie jedynie 11 osobistych…
Najjaśniejszym punktem trzeciego meczu była trójka z narożnika boiska Allena, dzięki której wyprzedził Millera pod względem największej liczby trafionych trójek w playoffach. Miłe.
Co nam zostaje przed niedzielnym meczem? Ja zaczynam zbierać materiały na artykuł podsumowujący wszystkie błędy z tego sezonu, potem postaram się skupić na pozytywach. Póki co pamiętajmy, że żadna drużyna nie wygrała serii przegrywając 0-3, a graczom Heat raczej nie będzie na rękę, żeby wracać na jeszcze jedno spotkanie do Miami. Proponuję spędzić więc niedzielny wieczór przed NC+ i posłuchać najbardziej irytującego komentatora oglądając najgorszą drużynę, która dostała się do playoffów od lat.
Wojtek Michałowicz najbardziej irytującym komentatorem? Nie sposób się nie zgodzić:) JA meczyk obejrzę, FEAR THE DEER!
PolubieniePolubienie