Po raz kolejny przychodzi mi pisać na temat, który chciałbym, żeby już był zamknięty. Wczoraj zapadły dwie bardzo ważne decyzje:
Kings zostali w Sacramento (brawo)
Stern ogłosił, że zwiększenie ligi nie wchodzi w grę (brawo)
Oznacza to dla Bucks mniej więcej tyle, że stajemy się teraz pierwszą opcją dla potencjalnych przenosin do Seattle. Bazując na tym, co do tej pory przeczytałem i usłyszałem w radiu, raczej nie stanie się to jeszcze teraz, ale dopiero w 2017 roku, czyli akurat wtedy, kiedy kończy się okres wynajmu Bradley Center. Stern zapowiedział, że warunkiem pozostania Kozłów w Milwaukee jest budowa nowej hali. Ale tak jak już kiedyś pisałem, burmistrz nie wyrazi zgody na wyłożenie publicznych pieniędzy na prywatną drużynę (coś, co powinien wziąć sobie do serca również Dutkiewicz).
Kohl również dolewa oliwy do ognia. Bucks są w tej chwili najmniej wartościowa drużyną w NBA (wg Forbesa), wycenia się ich na 293mln dolarów. Chris Hansen pewnie jeszcze w tym tygodniu wyciągnie telefon i zadzwoni do Kohla pytając o cenę wywoławczą drużyny. I mimo tego, że obecny właściciel nie raz wspominał o tym, że nie sprzeda zespołu osobie, która nie będzie chciała zostawić jej w Milwaukee, nie ma mu co wierzyć na słowo.
W przyszłym miesiącu odbędzie się kolejne posiedzenie rady miasta, żeby ponowić kwestię budowy hali.
Wszystkie te informacje o przenosinach stawiają w zupełnie nowym świetle cały okres offseason. Czyżbyśmy mieli się powoli szykować na ostatnie 4 lata koszykówki w Milwaukee?
Sezon dla Bucks zakończył się może nie do końca zgodnie z oczekiwaniami (aczkolwiek sweep nikogo nie zaskakuje), ale na pewno z lekkim odczuciem goryczy. Wliczając w to cztery porażki z Heat, Kozły przegrał ostatnie 10 z 12 meczów, wcześniej również zaprzepaścili szansę na awans na siódme miejsce (co i tak nic by nie zmieniło, bo Knicks zmietliby nas równie szybko).
Zaczyna się teraz moja ulubiona część sezonu. Tak jak w championship managerze, zawsze bardziej lubiłem całą otoczkę wokół meczu, myślenie nad nowymi trenerami, transfery, finanse i poszuk
iwania sponsorów. Podobnie jest w NBA – mecze owszem są przyjemne dla oka i pozwalają się na chwilę oderwać od codziennych obowiązków, ale to okres przez sezonem jest zdecydowanie najciekawszą i ekscytującą fazą.
Bucks nie zamierzają zwlekać. Już dzisiaj rozpoczyna się poszukiwanie nowego trenera (byle nie Kareem, błagam), a także rozpoczynają się ciche i nieśmiałe rozmowy o zmianach w składzie. A tych czeka nas wyjątkowo dużo. Wbrew mojej osobistej satysfakcji, wszystko wskazuje na to, że Jennings zostanie w Milwaukee, pod warunkiem, że nie zażyczy sobie absurdalnie wysokiej kwoty. Mam nadzieję, że szefostwo Bucks wyciągnęło wnioski z poprzednich offseasonów, bo przecież gdybyśmy nie wyrównali maksymalnej oferty Dallas za Redda, dzisiaj nie bylibyśmy w tak głębokim finansowym bagnie (dobrze, że maks Redda dobiegł końca i może się teraz skupić na pracy eksperta w NBA TV). Drugiem warunkiem jest sama chęć zawodnika do pozostania w naszej drużynie. Bezpośrednio po meczu zapytany o swoją przyszłość w MIL powiedział, że jeszcze nic nie wie i chce odpocząć. Po czym udał się do domu w LA. Znacie doskonale moje zdanie – bardzo bym chciał, żeby wczorajsze spotkanie było ostatnim Brandona w barwach the Deer.
Kto jest jednak, oprócz trenerów i zawodników, kandydatem do zwolnienia? Moim zdaniem powinniśmy w końcu pożegnać się z Johnem Hammondem (not gonna happen). Nigdy nie pisałem o nim niczego złego, ale kiedy przychodzi do podsumowań, jego osiągnięcia nie są zbyt imponujące. Popatrzmy, co udało nam się osiągnąć po 5 pełnych offseasonach, za które odpowiadał Hammond:
Ostatni sezon na plusie .500 mieliśmy trzy lata temu i był to również jedyny zwycięski sezon w ostatnich pięciu latach,
Nie popisał się w draftach i transferach. W pięć lat dodał do wyjściowego składu jedynie jednego, ponad przeciętnego zawodnika – Larry’ego Sandersa. Jennings, nie okłamujmy się, nie jest ponad przeciętnym graczem.
Co roku regularnie dawał ***y w czasie transferów. Zwiędłą wisienką na torcie była wymiana w tym sezonie, kiedy oddaliśmy Harrisa i Lamba praktycznie za nic (bo nikt nie liczy na to, że JJ zostanie w Bucks).
Patrząc na to, jak zawodził w poprzednich przerwach między sezonami, nie widzę absolutnie żadnego sezonu, żeby również miał brać na siebie przygotowanie kadrowe drużyny do następnego sezonu.
Jak DURNYM pomysłem było ściąganie Redicka chcąc wygrywać już dzisiaj, w momencie, kiedy na ławce siedział średnio kompetentny trener TYMCZASOWY?
Trochę dziwne jest to, jak bardzo Hammond jest chwalony przez innych właścicieli klubów. Nie mam wątpliwości, że spokojnie znalazłby zatrudnienie w innej drużynie, gdybyśmy pożegnali się z nim już teraz. Może więc kwestią jest nie pożegnanie się z Hammondem, a wymuszenie sprzedaży drużyny przez Kohla? W końcu to Kohl koniecznie chciał mieć w składzie Redicka – a kiedy właściciel czegoś chce, to co ma do gadania GM? Jest to chyba moje kolejne wishful thinking, bo prawda jest taka, że nikt Hammonda nie zwolni tuż po podpisaniu nowego kontraktu. Czy jakikolwiek inny GM byłby w stanie przebudować teraz drużynę i zapewnić nam świetlaną przyszłość na kolejne lata (patrz np. Lindsey albo Demps z SAS)? Nie sądzę. I znowu wszystko sprowadza się do tego, że z Kohlem pociągającym po cichu za sznurki, żaden GM nie będzie miał tak naprawdę wolnej ręki w sprawach kadrowych. A dopóki nie nikt tego nie zapewni, każdy trade deadline, czy czas FA będzie w dużej mierze oparty na chwilowych kaprysach bogatego właściciela, a nie spokojnej analizie tych, którzy znają się na rzeczy.
Kto jeszcze leci? Na pewno Dalembert, Ellis, Redick, Daniels, jako UFA. To daje nam, jak już wspominałem, ogromne wręcz pole do manewrów jeśli chodzi o FA i roszady w składzie. Bez kontraktów Jenningsa i Ellisa płacimy tylko 24,5 mln na kontrakty. (nawet z 7 bańkami za Goodena). Stać nas na maksa, kwestia tylko kto będzie chętny stać się nowym franchise playerem, który nie tylko zgarnie pieniądze, ale i faktycznie będzie w stanie wziąć grę drużyny na swoje barki.
Nie ulega wątpliwości, że przy tych wszystkich pytaniach nie mamy szans na szybkie odpowiedzi. Najbliższe plotki będą na pewno interesujące, ale wszystko zacznie się dziać na poważnie dopiero po zdobyciu mistrzostwa przez Miami. Śledźcie Bucks – w offseason będzie się działo na pewno więcej niż w czasie niejednego meczu w sezonie.
Nie pisałem, bo nie chciałem. Ile można pisać to samo, marudzić i biadolić, jak Heat skupiają się na kilka minut w meczu, zaczynają run 21-3 i wygrywają mecz w ostatniej odsłonie? Ile razy mam się jeszcze z Wami dzielić hasłami w stylu: ” Spieprzaj Ellis”, „spadaj Jennings”, „gdzie jesteś Redick?”. Domyślam się, że trzeba mieć i tak dużą dawkę tendencji masochistycznych, żeby nie tyle wchodzić na tego bloga, ale i regularnie czytać wszystko co piszę od deski do deski. A co dopiero, kiedy po raz trzeci z rzędu mamy identyczne spotkanie? No, ale spróbuję chociaż inaczej zacząć niż zawsze.
FEAR THE DEER!!
FEAR THE DEER!!
FEAR THE DEER!!
FEAR THE DEER!!
Takimi okrzykami wypełniona po brzegi hala w Milwaukee zagrzewała naszych rogatych bohaterów do walki. Pewnie zdawali sobie sprawę z tego, że słowo WALKA jest nieco na wyrost, a kozły po raz kolejny będą robiły wszystko, żeby uciec przed galopującymi Heat i wyrwać nie tyle zwycięstwo, co chociaż jedną porażkę mniej niż pięcioma punktami.
Bucks zaczęli jak zawsze w tej serii – graliśmy na styku, trzymaliśmy dystans, do przerwy mogliśmy zejść z większym prowadzeniem niż 50-48, gdyby nie trójka Allena i buzzer Jamesa. Doskonale (trochę na wyrost, bo wcale nie było doskonale) grał Redick, który wszystkie swoje 11 punktów rzucił w pierwszych 11 minutach pierwszej połowy. I aż dziw bierze, że w drugiej połowie grał niespełna sześć minut, w czasie których oddał jedną niecelną trójkę i dwa razy stracił piłkę.
W ogóle jest to dla mnie gargantuicznym nieporozumieniem, co się dzieje z Redickiem. Po meczu podzielił się z dziennikarzami informacją, że nie zamienił z trenerem ani jednego słowa od początku playoffów. Jest cieniem samego siebie i nie ukrywam, że szlag mnie trafia gdy widzę, jak lekką ręką pozbyliśmy się Harrisa w zamian za JJa (zwolnienie Skilesa przy bilansie 16-16 i zatrudnienie Boylana przy którym mieliśmy 22-28 jest historią na osobny wpis). Po jaką cholerę zatem braliśmy zawodnika, który miał nam pomóc W TYM SEZONIE, a teraz sadza się na go na ławce przez ponad połowę meczu? Przecież bardziej niż pewne jest to, że po wakacjach już go tu nie zobaczymy…Nie chcę nic mówić, ale tak właśnie kończą drużyny, które wydają ponad 60 milionów dolarów na drużynę z Ellisem i Jenningsem w roli głównej, a na trenera decydują się wydać równowartość przeterminowanych kartofli z Tesco, ze złośliwie domalowanym wąsikiem na twarzy Makłowicza. Jak mówiłem, jeszcze do tego wrócę po zakończeniu sezonu – przy okazji nie zapomnijcie oglądać ostatniego meczu Jenningsa i Ellisa w barwach Bucks w niedzielę o 21:30. 🙂
Starał się Sanders, który oprócz 16 punktów i 11 zbiórek popisał się akcją, dzięki której mogłem sobie wyobrazić jak wyglądałby najsłynniejszy coast-to-coast Barkley’a, gdyby nie miał 200kg nadwagi:
Strach pomyśleć co by się działo (albo co BĘDZIE się działo), jak Larry przestanie w 90% bazować na dobitkach i rzutach spod samego kosza (dzisiaj 9 z 10 rzutów było z restricted area), a wypracuje sobie jakieś zagrania tyłem do kosza, rzut z półdystansu, czy nawet baby hooka.
Zawodnikiem tego trzeciego meczu był zdecydowanie LRMAM, który odwalił solidną (powiedzmy) robotę broniąc Jamesa. Najwięcej plusów nabił sobie jednak na ścinaniu pod kosz bez piłki i niesamowitej ruchliwości, kiedy Battier zostawiał go niekrytego z dala od kosza. Dzięki temu Richard połowę ze swoich 12 punktów zdobył z wolnych (6/8) i jako jedyny z naszych zawodników nie uciekał od agresywnych wejść.
Zwróćcie też uwagę na to, że w drugiej połowie Bucks stracili piłkę aż 13 razy (prawie dwa razy więcej, niż w pierwszej połowie), dzięki temu w trzeciej i czwartej kwarcie 27% naszych akcji w ataku kończyło się podaniem w trybuny, albo kozłem we własne nogi.
Skoro już mowa o fatalnych procentach, popatrzcie na trójki. Kiedy nasz najlepszy strzelec z dystansu (JJ) grzeje ławę przez całą drugą połowę, nasze najdroższe i najbardziej perspektywiczne gwiazdy (Jennings i Ellis) trafili 2 z 13 trójek. Nie potrafię też zrozumieć tego, dlaczego ta dwójka podobno wybuchowych rozgrywających oddaje w całym meczu w sumie jedynie 11 osobistych…
Najjaśniejszym punktem trzeciego meczu była trójka z narożnika boiska Allena, dzięki której wyprzedził Millera pod względem największej liczby trafionych trójek w playoffach. Miłe.
Co nam zostaje przed niedzielnym meczem? Ja zaczynam zbierać materiały na artykuł podsumowujący wszystkie błędy z tego sezonu, potem postaram się skupić na pozytywach. Póki co pamiętajmy, że żadna drużyna nie wygrała serii przegrywając 0-3, a graczom Heat raczej nie będzie na rękę, żeby wracać na jeszcze jedno spotkanie do Miami. Proponuję spędzić więc niedzielny wieczór przed NC+ i posłuchać najbardziej irytującego komentatora oglądając najgorszą drużynę, która dostała się do playoffów od lat.
Zgodnie z przewidywaniami, pociąg z Miami rozpędził się do szaleńczego tempa już na samym początku swojej trasy do mistrzostwa, nie zatrzymał się na żadnej pośredniej stacji i z piskiem wyhamował tuż po gwizdku, sygnalizującym koniec męczarni Kozłów.
Dlaczego męczarni? Pomijam już to, co z nami zrobił Lebron. Uwaga zwraca szczególnie szczelna defensywa Heat, przy której jako zespół byliśmy całkowicie bezradni. Jedynie Jennings i Ellis byli w stanie indywidualnymi akcjami zdobywać punktu, co jest wodą na młyn Heat. Nie było tego, co miało nam przynieść zwycięstwo – gry z kontry, ruchu bez piłki, zespołowej koszykówki.
Mimo, że Bucks trzymali się w miarę przez pierwsze trzy kwarty, dopiero w czwartej wynik zaczął odzwierciedlać bardziej to, co działo się na parkiecie. Skuteczność z gry Heat 56% – Bucks 41%. Zbiórki 46 – 31 dla gospodarzy. Do tego zmiażdżyła nas ławka Heat – Allen 20 punktów na 13 rzutach, Birdman 10 punktów i 7 zbiórek (co ciekawe, kiedy Andersen gra, Heat są 40-3 w tym sezonie).
Szkoda, że nie zobaczyliśmy w tym meczu niczego, co mogłoby dawać szansę na chociaż jedno zwycięstwo w meczu wyjazdowym. Dopóki gramy dwoma zawodnikami, dopóty sweep nie przestanie być najbardziej oczywistym finałem tej pary.
Luźne przemyślenia:
Nie dziwi to, że Lebron ma siłę do gry w ataku, skoro w obronie może kompletnie ignorować Danielsa/Moute’a. Nawet jak ich zostawi niekrytych to albo zgubią piłkę, albo uszkodzą kamerzystę efektownym airballem z dystansu.
Zawiódł stary, dobry, łapiący faule co 20 sekund Larry, a bez niego na parkiecie, byliśmy fatalni. Co do reszty nie można mieć pretensji.
Nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, co siedziało w głowie GMów budujących tą drużynę i liczących, że będziemy się liczyli w przyszłości.
Haslem zniszczył Ersana w defensywie do takiego stopnia, że ten drugi nie chciał potem patrzeć w stronę kosza. A jak miał czyste pozycje, bo udowadniał, że trzęsącymi się rękami nie da się dobrze rzucić. Poza tym, Heat są fantastyczni w rotowaniu na obwodzie, przez co JJ, Ersan czy Dunleavy mieli problemy z celnością.
Boylan ponownie pokazał, że nadaje się do prowadzenia drużyny NBA w takim stopniu, jak Paris Hilton mogłaby zostać twarzą Mensy. Zero jakichkolwiek reakcji na to, co się dzieje na parkiecie. Brak zmian, minimalnej nawet motywacji, nie brał czasów kiedy by się przydały.
Boję się, że kolejne trzy mecze utwierdzą mnie w przekonaniu, że przed nami OLBRZYMIE zmiany personalne. Trade Ersana, Moute out, JJ do widzenia, Daniels również, amnestia dla Drew. Ciekawe tylko, czy zdecydują się na to, że Jennings rozwinie się pod okiem nowego trenera, czy damy sobie również spokój zarówno z nim, jak i z Ellisem. Tak czy inaczej, poważne przemeblowanie.
Chciałbym zobaczyć Hensona startującego w drugim meczu w miejsce Ersana. Przynajmniej zwiększyłby naszą aktywność na atakowanej desce. Dlatego może warto spróbować z Dalembertem zamiast Udoha, żeby nie być znowu zniszczonym na tablicach?
Przekonałem się, że chyba nie warto będzie wstawać w nocy na mecze tej serii. Z całą sympatią do Bucks, szkoda mi snu na takie widowiska. A znając życie, jak tylko nie wstanę w nocy, zagramy wyśmienity mecz.
Nie nastawiam się na nic w kolejnych meczach i każdą porażkę mniejszą niż 10 punktami przyjmę z otwartymi rękami. Ale, trzymając się zapowiedzi Jenningsa, czeka na teraz seria wygranych Kozłów…
Przed nami pierwsza runda playoffów, pierwsze mecze z Heat, a ja się czuję, jakbym siedział trochę z boku i owszem, po cichu obserwował serię, ale z ciągłym przeświadczeniem, że nie jest głównym daniem jakie zostanie podanie w ciągu najbliższych tygodni.
Z całą moją nieracjonalną sympatią do Bucks, ekscytowanie się parą Bucks-Heat jest trochę jak dawna podjarka, kiedy bogatszy kolega z podwórka dał się karnąć swoim nowym rowerem z przerzutkami. Chwila radochy, a potem trzeba wrócić do starego składaka. Podobnie przewiduję tutaj – chwilowa radość patrzenia na cztery szybkie mecze, po których Miami wejdzie na wyższe obroty a Kozły pożegnają się z Jenningsem i Ellisem i pojadą na ryby.
Popatrzmy na kilka suchych faktów:
W ciągu ostatnich 16 lat, aż 256 awansowało do playoffów. Gdzie w tym miejscu są tegoroczne Kozły? Z 38 wygranymi w sezonie zajmują zaszczytne 4 miejsce … od końca. 253 pozycja!
Wygraliśmy w tym sezonie 38 spotkań, co powoduje że w czasie swojej niewiarygodnej serii zwycięstw, LeBron i spółka zgarnęli 71% naszych wszystkich triumfów w tym sezonie.
Nie można powiedzieć też, żebyśmy wchodzili do playoffów z dobrą formą. Na ostatnich 20 meczów, przegraliśmy 14. Heat przegrali 16 meczów w całym sezonie
Dlaczego będę wstawał i oglądał mecze, które są teoretycznie rozstrzygnięte? Bo Bucks niosą za sobą niesamowity ładunek nieprzewidywalności i szaleństwa, które nie wiadomo kiedy przełoży się na odrobienie 18 punktów w czwartej kwarcie, albo zaprzepaszczenie 17 punktów przewagi w 4 minuty gry. Nie wierzę, że będziemy w stanie dotrzymać kroku Żarom w siedmiomeczowej serii. Ale wierzę w to, że w czasie któregoś ze spotkań trafi nam się dzień konia Jenningsa albo Ellisa i z dumnie podniesioną głową będę mógł napisać, że 8/10 dziennikarzy ESPN było w błędzie, przewidując szybki sweep.
Zdecydowanie bardziej od tego, co się będzie działo na parkiecie, interesuje mnie to, co się stanie po zakończeniu sezonu. Przed Bucks wielka zagadka – w jaki sposób rozegrać swoje karty w wakacje. Odejść mogą bowiem Jennings, Ellis, Dunleavy i Redick. Zapewne poleci też Boylan. Zapadną też decyzji odnośnie tego, czy Milwaukee postawi Bucks nową halę i zostaniemy w miejsce, czy też burmistrz postawi się przed wyborami, nie wyda publicznej kasy a Kozły przeniosą się jeszcze bliżej granicy z Kanadą. Dużo, naprawdę dużo będzie się działo między sezonami, ale teraz nie ma co sobie zakrzątać tym głowy. Przed nami kilka tygodni uczty i nieprzespanych nocy.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.