Nie chciałbym pisać o kolejnym meczu, który przegraliśmy w czwartej kwarcie, ale nie mam za bardzo wyjścia. Bucks po prostu ewidentnie nie są zainteresowani awansowaniem o pozycję wyżej i koniecznie chcą zabrać się za wyeliminowanie Heat w pierwszej rundzie i sprawie największej sensacji sezonu. Podobny plan mają Celtowie, którzy (nie licząc dzisiejszej wygranej w ostatniej sekundzie) również podłożyli się w 5 ostatnich meczach licząc na to, że mający w miarę rozsądny grafik Kozły będą w stanie ich wyprzedzić.
Niestety, nie udało nam się przerwać pasma porażek, atmosfera w klubie jest fatalna i odnoszę wrażenie, że większość zawodników wolałaby, żeby ten sezon już się skończył (a tu przed nimi mecz z LAL)…
* Jennings był dzisiaj wyjątkowy. Wyjątkowy pod tym względem, że po raz pierwszy w swojej karierze NBA zakończył mecz bez zdobycia ani jednego punktu. 0/3 z gry, 18 minut na parkiecie i cała czwarta kwarta (która zadecydowała o naszej klęsce) przesiedziana na ławce z tępym wyrazem twarzy pomieszanym z olbrzymim, przepraszam za wyrażenie, ale język polski jest zbyt ubogi, żeby oddać pełnię jego spojrzenia, wkurwem.
11 minut przed końcem spotkania prowadziliśmy 83-76 i byliśmy na dobrej drodze, żeby po raz pierwszy od (chyba) 1977 roku wygrać wszystkie mecze w sezonie z 76ers. Niestety, nagle obudził się Dorrell Wright zdobywając 8 punktów z rzędu, potem my popełniliśmy 6 kretyńskich, niewymuszonych na wiele sposobów strat (14 w całym meczu), pozwalając graczom Sixers na imponujący run 22-4, który prawie ustalił wynik (98-87 dla Philly).
Sprowadzony JJ Redick, który JUŻ TERAZ miał pomóc w osiąganiu sukcesów chybił 10 z 12 rzutów (8pkt) i po tej porażce Bucks są już 8-9 od niedawnej wymiany z Orlando.
Niepokojąca rzecz dzieje się też z Sandersem, przynajmniej defensywnie. Najlepszy blokujący ligi 4 raz w tym sezonie zakończył mecz bez żadnego bloku, ale już 3 raz zdarzyło mu się to w marcu. Wcześniej bez żadnego bloku zakończył mecz z Bulls, który odbył się 26/11 ubiegłego roku!
Po czym poznać, że był to mecz dwóch, nie bójmy się słowa, kiepskich zespołów, po których nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać? Bucks zaczęli spotkanie od 20-27, które w drugiej kwarcie nagle urosło go wielkiej przewagi Philly 27-45. Kiedy już myślałem, że mecz się skończy jeszcze przed przerwą, Iliasova, Dunleavy i LRMAM zapoczątkowali run 17-2, potem doczekaliśmy się kolejnej serii Bucks 23-9, po której wyszliśmy na prowadzenie, aż na zakończenie, zobaczyłem wspomnianą wcześniej serię 4-22 ze strony Sixers.
Na szczęście Sixers też nie planują szaleńczego ataku na 8 miejsce, tak więc Kozły mogą spać spokojnie – szczególnie że przed nami Lakers i Thunder, czyli mecze, które przedłużą naszą serię porażek o kolejne dwa imponujące i pełne emocji spotkania na minusie.
Znowu miałem nieodparte wrażenie, że Boylan nie wie do końca co ma robić z drużyną. Momentami dziwnie rotuje składem, szkoda, że zamiast niedającego sobie rady Udoha nie zdecydował się na wpuszczenie Hensona. Znowu jednak można się starać odwrócić te minusy w plusy. Podświadomie czuję, naprawdę mocno, że za rok nie zobaczymy Jenningsa w Milwaukee i że na wygnanie zdecyduje się też Ellis. A to zacznie kolejną, żmudną, ale i konieczną przebudowę zespołu.