Wiedziałem, że mój twit na początku czwartej kwarty okaże się proroczy.
W ostatnich pięciu minutach meczu, Bucks w istocie zafundowali niemałą huśtawkę nastrojów. Od euforii, kiedy Ellis zdobył 8 punktów z rzędu, trafił dwie trójki pod rząd, wyprowadził Kozły na +5 i wydawało się, że wygrał mecz. Potem było pudło Redicka za trzy z czystej pozycji – trzy punkty zostały zamienione na jeden celny osobisty Ersana. Następnie mieliśmy pasmo juniorskich pudeł z osobistych, bo ani Ellis, ani Ersan czy Larry nie byli w stanie trafić dwóch wolnych z rzędu. Nasze braki zostały bezlitośnie uwypuklone przez profesorsko i konsekwentnie grających pod kosz Hawks.
Znowu zawiódł Jennings, który zaczął mecz od 1/9 z gry i był na dobrej drodze do powtórzenia swojego najgorszego spotkania w tym sezonie, które niedawno przydarzyło mu się w Indianapolis. Nie patrzcie na asysty i małą liczbę strat. Patrzcie na egzekucję layupów (2/7!) i na trójki (1/5!) które to mają być jego rzekomo najmocniejszą stroną. Dobrze, że końcówka sezonu podkreśla jedno – lider z niego żaden i opieranie przyszłości na niepewnym rzucie i kilku przechwytach w meczu jest niewarte jego finansowych zachcianek.
Chciałem też napisać parę dobrych swój o Ellisie, ale skończę chyba jedynie na jego czwartej kwarcie (minut ostatnia minuta), kiedy zdobył wspomniane wcześniej 8 punktów z rzędu i wyprowadził nas na prowadzenie. Szkoda, że nie widzimy takiego Ellisa częściej, bo w końcu byłby to zawodnik, któremu można oddać piłkę w ostatnich momentach meczu. Niestety, jemu piłkę podaliśmy, to zamiast zamienić akcję na punkty, dostarczył bezcenny rzutostrat (nie wiem jak inaczej nazwać coś, co nie jest ani podaniem ani rzutem, ni to airball ni wyrzucenie piłki w powietrze).
Dobrze, że po kontuzji wrócił już Ersan, który pokazał się ze znanej mi strony. 6 zbiórek w ataku, pewny rzut z półdystansu i dawanie się bezlitośnie objeżdżać w obronie przez każdego, który waży o 2kg więcej od niego i ma nieco ciemniejszy kolor skóry od jego tureckiej szarości pity (a skro już o skórze mowa, to matko!, co się stało z twarzą Korvera?). Przydaje się cholernie mocno, kiedy jest w stanie rozciągać obronę i stwarzać szansę na zbiórki w ataku. Wczoraj rozciągał efektownie, ale nieskutecznie.
Zawiodła obrona, brak dobrego trenera w końcówce meczu i wróciliśmy do stanu poniżej .500, jednocześnie przekreślając szanse na uniknięcie Miami w pierwszej rundzie.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.