Wyznania bibliofila.

Nie będzie o baskecie, bo nie można w kółko pisać o jednym.

W przypływie wolnego czasu (tylko skończony debil może zdecydować się na zrzucanie ponad 200GB na dysk zewnętrzny na kompie, którego moc obliczeniowa nie pozwala na jednoczesne uruchomienie klawiatury i myszki) otworzyłem szafę z książkami (ten zapach jak z antykwariatów niszczy) i przejrzałem swoją liczącą ponad 400 pozycji kolekcję. Nikt mnie nigdy nie namówi do korzystania z ebooków na rzecz prawdziwych książek.

Od lat mam swoje zboczenia w czasie czytania.

  • Na tylnej okładce zawsze piszę, kiedy zacząłem i skończyłem czytać książkę.
  • W czasie lektury zawsze dużo piszę na marginesach, wszystko podkreślam, piszę skojarzenia i nawiązuję do tego, co w danej chwili się działo, jakiej płyty słuchałem, czasem nawet, w jakich warunkach pogodowych czytałem („Egipt, leżak, tak gorąco, że plamy pod pachami będą jeszcze widoczne przez rok po powrocie do domu na pierwszej koszuli, która założę „.)
  • A później adnotacje warte uwagi zaznaczam przy spisie treści, skrupulatnie dopisując ręcznie strony, na które koniecznie trzeba zajrzeć. I tak, w książkach, które czytałem w 2006 roku, doszukałem się informacji o muzyce, której słuchałem w tramwaju czytając Bastion Kinga, raz w drodze do pracy, potem w trasie do klienta. Znalazłem rachunki i faktury na rzeczy, o których na śmierć zapomniałem i które w mgnieniu oka otworzyły łańcuch wydarzeń, który zaowocował kolejnymi skojarzeniami. Cytaty z dyskusji dwóch nauczycieli, których musiałem słuchać w przedziale z Żarowa do Wrocławia, jadąc na całodniowe zajęcia w pewną jesienną środę. Pomijam już oczywiście to, że co ważniejsze cytaty zostały przeze mnie wypisane na końcu książki, przez co w kilka sekund mogę przypomnieć sobie rzeczy, z których śmiałem się na głos kilka lat temu.

Najgorsze rzeczy dzieją się w książkach koszykarskich. Zaznaczone mecze, które nie tylko trzeba obejrzeć, ale i poddać analizie komentarza (widocznie czytana w trakcie doktoratu). W książce o Tarkanianie znalazłem 27 przypisów do innych pozycji, które powinienem przeczytać, opisać i odłożyć na półce. 27 nowych książek, o których jeszcze w 2004 roku pamiętałem, a teraz na śmierć zapomniałem. Nie mylił się ten, który powiedział, że książki to składnica wiedzy. Na poważnie zastanawiam się właśnie nad tym, czy nie zebrać wszystkich wartych uwagi cytatów i nie wrzucić ich do jednego wpisu dla internetowej potomności. Ewentualnie mógłbym wyzwać kolekcję Torontosa na pojedynek i sprawdzić, czy ma wszystkie pozycje z tych, które udało mi się podkreślić albo na ławce na promenadzie w Świnoujściu, albo czekając w kolejce na poczcie.

Jak zawsze zboczyłem z tematu, bo refleksja miała być jedna. Tabletowa, szukająca za wszelką cenę nowinek młodzieży, nie dajcie się zwieść pojemności 1000 książek w jednym miejscu. Czytanie ebooków w porównaniu do papierowych książek jest (i zawsze będzie) jak słuchanie mp3 w porównaniu do winyli czy oglądanie meczów na streamach i League Passie.

Nie przynudzam i wracam do tłumaczenia. W przyszłym tygodniu zapraszam na coś wielkiego. I obiecuję, że nie będzie to zdjęcie wielkiego, pofałdowanego i ociekającego tłuszczem świniaka, którego Jay-Z na co dzień nazywa po prostu udem Beyonce.

Reklama