Tyle wystarczyło, żeby zostać zawodnikiem tygodnia na wschodzie. Jest to świetna motywacja dla zawodnika, który wszedł w ten tydzień po tragicznym meczu z Memphis, który skończył trafiając 1 na 14 rzutów. Jego wyjątkowe 47% z gry (i 57% za trzy) w trzech ostatnich meczach to faktycznie coś, co trzeba docenić. Z resztą wcześniej już sam zapowiedział, że jest lepszy od Wade’a:
Po wygranej z Miami ćwierknęło mi się, że pewnie po drugim dobrym meczu z rzędu przyjdzie czas na porażkę w Detroit. No i stało się. W Pałacu nigdy nie grało nam się łatwo, ale teraz pojawiła się (złudna) nadzieja na złapanie rytmu i pociągnięcia co najmniej trzech wygranych bez porażki. Niestety nie udało się, głównie przez parę rzeczy:
Zaczęliśmy wolniej niż Miami w Milwaukee, od 0-13 i mimo, że pierwszą kwartę udało się zamknąć poniżej 10 punktów straty, to jednak nasza obrona w tym okresie była tragiczna. Nie potrafiliśmy zrobić niczego dobrego przeciwko pickNrollom, które okazały się dla nas śmiertelnie zabójcze. Głównie przez nie straciliśmy aż 60 punktów z pomalowanego, sami zdobywając jedynie 38. W tym okresie szczególnie wyniszczyli nas Prince, Maxiell i Monroe, którzy trafili łącznie 12 z 15 pierwszych rzutów. W sumie 28 z 30 punktów w pierwszej kwarcie Pistons zdobyli z pomalowanego.
Sanders, Udoh i Gooden zagrali odpowiednio 20, 12 i 16, a żadnemu z nich nie udało się zebrać ani jednej piłki w ataku. Larry miał 3 zbiórki w ataku, natomiast Ekpe nie oddał nawet ani jednego rzutu z gry. Henson i Dalembert siedzieli w tym czasie na ławce i z nudów wydrapywali paznokciami serduszka i inicjały koło ławki rezerwowych.
Znowu zapomnieliśmy zabrać na mecz Jenningsa. Niepokojąca statystyka. Kiedy Ellis rzuca 30+ punktów, Jennings trafia jedynie 17/74 (!!!) z gry i, co gorsza, udało nam się wygrać tylko 1 z 5 takich meczów. Dzisiaj Brandon skończył z 9 punktami i jedynie 4 asystami w 38 minut pocenia się na parkiecie.
1. Ersan Ilyasova
Ersan dzisiaj zagrał tak, jak wszyscy byśmy chcieli żeby grał co spotkanie. 24 punkty z ławki przy 12 rzutach, z czego połowa punktów w ostatnich 12 minutach spotkania. No i 3/3 za trzy. Szkoda, że w tej ostatniej nieudanej akcji Ellis nie zobaczył go niekrytego na obwodzie, gotowego do palnięcia czwartej trójki w meczu, tym razem na wagę zwycięstwa. Niestety, zapoczątkowany przez niego run 13-0 na koniec czwartej kwarty nie okazał się wystarczający.
2. Monta Ellis
Nie chcę, ale muszę. Zazwyczaj im wyżej w notowaniach pomeczowych ląduje Monta, tym gorzej wypadamy na tym jako drużyna. Dzisiaj zaliczył swój piąty mecz w sezonie z ponad 30 punktami (12/22 z gry) i aż strach powiedzieć, ale kontynuował swoją dobrą ostatnio serię za trzy (11/20 w ostatnich 4 meczach). Szkoda, że w decydujących momentach chybił trzy rzuty.
3. Mike Dunleavy
Miał dwie genialne akcje pod rząd. W pierwszej kontrze (prawie) sam na sam z koszem dał się zablokować Bynumowi. W drugiej bliźniaczo podobnej kontrze stracił piłkę, przypominając strasznie Mbah a Moute, który swoje straty też popełnił po wejściach pod kosz (jak zwykle). Jednak znowu był katalizatorem naszego powrotu w czwartej kwarcie, mimo, że trafił tylko jedną trójkę (ale za to doprowadził nią do remisu).
4. Drew Gooden
Za to, że zakończył jedną akcję wsadem, po czym popisał uśmiechem, jakby właśnie klęczała przed nim ekipa złożona z 10 ostatnich najładniejszych króliczków Playboy’a.
5. Mbah a Moute
Za to, że po podkoszowym zderzeniu w pierwszych minutach meczu wrócił dokończyć spotkanie z trzema szwami. Zagrał fatalnie w ataku, ale kiedy tylko mógł, to robił swoje w defensywie. Nie popisał się przy ostatniej, jak się okazało kluczowej akcji Prince’a, no ale nie można oczekiwać doskonałej gry od człowieka, który krwawi przez trzy kwarty i nie zdycha.
Wybaczcie, że tak po łebkach, ale jestem w sumie na imprezie sylwestrowej (w domu, bo w domu, ale zawsze coś), Maryla walczy z mikrofonem we Wrocławiu, wino musujące się odgazowuje na stole, a za moment skończy się wieczorna toaleta juniora i trzeba będzie wrócić na ziemię.
Udanej zabawy sylwestrowej wam życzę i wszystkiego koszykarskiego w 2013 roku!!
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.