Niebywałe. Nie tylko wygraliśmy z Nets 13 mecz z rzędu, ale jeszcze udało nam się rozegrać naprawdę dobre spotkanie. Szczególnie świetnie (tak, ŚWIETNIE!) wyglądaliśmy między drugą a trzecią kwartą w czasie runu 25-12, kiedy nie tylko zdominowaliśmy Nets pod koszem (18 – 4 w punktach z pomalowanego), ale dodatkowo 13 punktów zdobyliśmy z kontry. Można mówić, że po raz kolejny wykorzystaliśmy braki kadrowe przeciwników (bez Derona i Humphriesa), ale faktem jest, że przeciwko Nets jesteśmy potwornie mocni. Przykład? Nets w tym sezonie trafili przeciwko Bucks tylko 11 z 46 trójek, z kolei Bucks trafili ponad połowę: 17 z 33. Nie ma łatwego życia Johnson, do którego znowu przykleił się Daniels. Tak na marginesie, oglądanie Johnsona to katorga dla oczu gorsza niż patrzenie na Jennings z Ellisem jak odpalają cegły z półdystansu. Permanentne izolacje, w czasie których zjada co najmniej 10 sekund na przepchanie się dwóch centymetrów bliżej kosza, po czym albo z powodu własnej nieudolności tudzież dobrej defensywy oddaje wymuszony rzut przez ręce, który ledwo dolatuje do obręczy. Nie ukrywam, lubię na niego patrzeć z czysto polskiej cechy: Nets płacą mu maksa za tak dziadowską grę…
1. Monta Ellis zagrał chyba najlepsze spotkanie w barwach Bucks. 20 punktów na 50% z gry, 6 zbiórek, 7 asyst i, uwaga, 6 przechwytów. Zaczął potwornie ostro, bo brał udział w 5 6 pierwszych naszych zdobytych punktów (albo przez asysty do Sandersa, albo przez indywidualne wejścia), a w czwartej kwarcie był jednym z tych, którzy przyczynili się do trafienia trzech trójek z rzędu i zwiększenia przewagi z 4 do 11 punktów. Fantastyczne spotkanie!
2. Brandon Jennings też miał dzień konia. Swoje pierwsze 16 punktów zdobył na 8 rzutach, nieźle prawda? W sumie zdobył 25 punktów, trafił 9 z 15 rzutów, dodał 6 asyst i 4 zbiórki. Grał tak jak zawsze – rzucał floatery z jednej nogi wypychając piłkę spod pachy, z tą tylko różnicą, że dzisiaj wszystko mu wpadało.
3. Ersan Ilyasova też się popisał. W końcu nie będę na niego narzekał bo, uwaga, zdobył 12 ze swoich 17 punktów oddając jedynie 5 rzutów! Do tego w 14 minut jakie spędził na parkiecie zebrał 11 piłek i wymusił aż 7 osobistych. Perfekcyjnie wykorzystał brak Humphriesa i zdominował deskę na swój sposób. A zbiórka bodajże z drugiej kwarty, kiedy po wyskoku miał Wallace’a na wysokości żeber, chwycił mocno piłkę w obie ręce, po czym został sfaulowany to majstersztyk, porównywalny jedynie do tego, w jaki sposób przygotowywali knysze pod Kredką i Ołówkiem na pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu. Niebo w gębie!
4. Larry znowu był jak Larry. Pierwsze punkty w meczu zdobywał po podaniach Ellisa, oczywiście wszystko spod samego kosza. Spotkanie zakończył z 12 punktami i 12 zbiórkami, ale energia jaką włożył w ten mecz jest nie do opisania. Najlepszą akcją było jego pudło w ataku, po czym błyskawiczny powrót do obrony i blok na Wallacie, który miał zdobyć łatwe punkty z kontry (niestety, sędziowie odgwizdali faul, bo mimo czystego bloku na piłce, Sanders wpadł z pełnym impetem na Geralda, wbijając go w fotoreporterów kucających pod koszem). W kilku akcjach świetnie funkcjonowało nasze rozstawienie w ataku. Szczególnie było to widoczne przy wysokich pick’n’rollach. Monta zaczynał akcję na 45 stopniach, Sanders stawiał wysoką zasłonę, a w tym czasie Daniels z Jenningsem chowali się w rogach a Udoh stał koło linii środkowej boiska w ogóle nie biorąc udziału w akcji (bo dopiero wracał z obrony). Ellis mijał obrońcę, wykorzystywał bład obrony w przekazaniu i odgrywał do Larry’ego na łatwe punkty.
5. Mike Dunleavy znowu był ważnym graczem z ławki, trafił 50% swoich rzutów i skończył z 17 punktami w 28 minut. Świetnie wyglądała jego gra, kiedy na parkiecie był Udrih, bo dostawał dużo dokładnych podań stojąc na obwodzie, a stamtąd mógł albo rzucić za trzy (2/6) albo wejść pod kosz i skończyć akcję layupem, na co coraz częściej się decyduje.
Dlaczego wygraliśmy?
1. W końcu siedziały nam rzuty z półdystansu. Nie da się ukryć, że jest to nasza główna broń ofensywna i prawda jest taka, że jak siedzi rzut, to ciężko będzie Kozły pokonać na własnym parkiecie. Dzisiaj po prostu był jeden z tych dni, kiedy piłka wychodzi z rąk i już wiesz, że spokojnie możesz wracać do obrony i sprawdzić, czy stolikowi dopisali ci dwa punkty.
2. Nets są po prostu słabi, powiedzmy to sobie głośno. To, że zwolnili Avery’ego świadczy tylko o tym, jak nierealnie wygórowane mają oczekiwania wobec tego sezonu. Nie ma jak zwolnić jednego z lepszych trenerów, jacy obecnie pracują w NBA, który zdobył nagrodę dla najlepszego coacha miesiąca i miał z drużyną dodatni bilans. Piszę o tym tylko i wyłącznie dlatego, że nagle wyobraziłem go sobie na ławce Bucks. Obraz, który z przyjemnością by się przyjął w Milwaukee.
3. Znowu wykorzystaliśmy to, że przeciwnicy przyjechali do nas w osłabieniu. Wygraliśmy deskę (49-43) pewnie głównie dlatego, ze nie było Humpriesa, który dałby odpowiednią dawkę energii z ławki. Niewidoczny był Reggie Evans (2 punkty i 4 zbiórki w 12 minut), który w kategorii słabego meczu został przyćmiony tylko przez Mbah a Moute (najgorszy mecz w karierze? Prawie: 19 minut, 0/3 z gry i tylko 1 jedna asysta. W sobotnią noc będzie miał dodatkową motywację na dobry pojedynek przeciwko Lebronowi).
Co przed nami?
1. Przed nami masakra, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę cierpliwość. Aktualnie mamy bilans 14-12, ale najbliższe mecze gramy z:
- Heat,
- Spurs,
- Rockets,
- Pacers.
Teoretycznie powinno nam się udać nie spaść poniżej .500. Czysto teoretycznie.
Statystyki:
1. Ostatni raz Nets wygrali z Bucks 3 marca 2009 roku w Milwaukee 99-95. Od tego czasu Bucks wygrali 13 bezpośrednich spotkań z rzędu.
2. Beno Udrih wrócił do gry po opuszczeniu 12 spotkań z powodu kontuzji. W końcu!