Kiedy na 30 sekund przed końcem meczu prowadziliśmy 7 punktami, na linii rzutów wolnych stał Jennings, a w tle widać było uśmiechniętego Mbah a Moute nie sądziłem, że coś złego może nam się jeszcze stać. Brandon nie trafił dwóch wolnych, w następnej akcji stracił piłkę co dało szansę Pierce’owi na rzucenie trójki i doprowadzenie do dogrywki. Gdybyśmy w doliczonym czasie nie dowieźli wygranej do końca, była by to kolejna frajerska porażka na własne życzenie.
1. Larry Sanders doskonale spisywał się nie tylko w czwartej kwarcie (10 zbiórek i 7 punktów), ale i w całym meczu. Fantastycznie oglądało się jego pojedynki z Garnettem, który zakończył mecz z mizernymi 12 punktami (6/22 z gry) i 7 zbiórkami. Gdy porównamy to do 17 punktów (8/10 z gry) i 20 zbiórek Larry’ego, będziemy mieli pierwszy w tym sezonie statement game przy KG. Larry znów 87% punktów zdobył bezpośrednio po asystach, zdecydowaną większość (5/6) trafiając spod samego kosza. Trafił też wszystkie 3 rzuty z trumny, do tego zaliczyl potencjalnie game winning blok, zatrzymując ostatni rzut Pierce’a za trzy. Świetny mecz naszego środkowego, który po raz kolejny udowodnił, że jest jednym z głównych kandydatów do MIP w tym sezonie. Ciężko nie być fanem gry Larry’ego.
2. Mbah a Moute przez moment mógł zostać głównym bohaterem spotkania, gdyby tylko nie zaliczył żenującej dyspozycji na linii rzutów wolnych (4/10). Ustanowił jednak swój rekord sezonu (20 punktów, 8/15 z gry) i był niesamowicie pomocny na atakowanej desce (5 zbiórek w ataku). Co ciekawe, samodzielność kreowania własnych sytuacji rzutowych Mbaha wkroczyła w tym meczu na nowe rejony – każdy z jego 8 celnych rzutów był asystowany. Nie mogę powiedzieć, że czynił cuda w defensywie przeciwko Pierce’owi, bo ten miał dzisiał fantastyczny dzień (znowu). Kilka razy w końcówce Mbah albo spóźnił się do obrony, albo dał nabrać na pompkę i faulował przy rzucie (z trzech AND1 w meczu, dwa Paul zaliczył dzięki Richardowi). Jednak gdyby tylko Ilyasova i Daniels kryli Pierce’a, zakończyłby na pewno z lepszą skutecznością niż 13/23.
3. Monta Ellis był sobą. Znowu tym starym, samolubnym i nietrafiającym z półdystansu Ellisem, którego tak cholernie nie znoszę. 27pkt/7zb/5as wyglądają ładnie w statystykach (ale 9/21 z już mniej), ale to, co momentami pokazywał Monta wołało o pomstę do nieba. Penetrował fantastycznie. Był pewny z wolnych (9/11). Ale im dalej od kosza, tym gorzej. Spod kosza i z trumny trafił w sumie 6/9 rzutów. Poza trumną był już 3/11. I doliczyłem się co najmniej trzech rzutów, kiedy stał nie kryty na wprost kosza na wysokości łokcia i nie był w stanie zdobyć punktów z łatwego jumpera. Uratował nam jednak tyłek w dogrywce zdobywając 5 punktów (z drugiej strony kiedy siedział na ławce w czwartej kwarcie Bucks zaliczyli swój największy run w meczu 19-6…)
4. Brandon Jennings był bliski quadruple double ze stratami (12pkt, 11zb, 8as, 7st) i mało nie zabrakło, a przegrałby nam to spotkanie. Najpierw nie trafił dwóch kluczowych wolnych w końcówce spotkania, a potem w ostatniej akcji stracił piłkę i tym samym rozpoczął akcję, po której Pierce doprowadził do dogrywki. Kiedy do przerwy nie oddał ani jednej trójki byłem zachwycony, bo do tej pory zdarzyło się to tylko dwa razy (i oba mecze wygraliśmy). W pierwszej połowie był praktycznie niewidoczny (2 pkt, 2 as, 3 straty) i dopiero w czwartej kwarcie wziął się za rozgrywanie. Z 8 asyst aż 6 było skierowanych do Mbah a Moute’a i Sandersa pod samym koszem, ale sam niestety nie mógł znaleźć swojego rytmu w ofensywie. Był 1/3 spod kosza i trumny i 2/5 w trójkach. Udało mu się jednak ustanowić swój logotyp, który może wykorzystać w Under Armor i innych firmach odzieżowych, których będzie twarzą. U mnie na pewno pojawiłby się na papierze toaletowym z szeroko rozłożonymi ramionami, oczami błagającymi o faul.
5. Mike Dunleavy zagrał tylko 18 minut, ale zdążył w tym czasie zdobyć 9 punktów i zebrać 3 piłki. Jego gra opierała się głównie na dalekim dystansie, bo z okolic trumny nie oddał ani jednego rzutu. Ale to dzięki jego 7 punktom na początku czwartej kwarty (wspomniany wcześniej run 19-6) udało nam się odrobić stratę i wyjść na 5 punktowe prowadzenie.
Dlaczego wygraliśmy?
Powinienem raczej zapytać jak to się stało, że o mało tego meczu nie wygraliśmy. Celtowie byli tak potwornie słabi, że momentami szkoda mi było Pierce’a, który pewnie musiał przypominać sobie czasy, kiedy Boston był na dole ligi.
- Wygralismy deskę 57-44 i rzucaliśmy z 43% skutecznością z gry, ale z drugiej strony straciliśmy aż 29 punktów po stratach (21 strat i 16 przechwytów Celtów).
- Byliśmy też fatalni na FT 22/36 i o mało nie kosztowało nas to ważnego zwycięstwa. Na szczęście jak zestawimy wszystkie rzeczy, które nam się nie udały, dodamy do tego fenomenalnego Sandersa i ponad przeciętnego Moute’a, a z drugiej strony postawimy jedynie Pierce’a (gdzie w meczu byli Rondo -3/8z gry, Garnett 6/22 i Terry 1/15)?
Moja muzyka z Bostonu:
Jedna myśl w temacie “Dreszczowiec z happy endem w Bostonie (99-94)”
Możliwość komentowania jest wyłączona.