1. Brandon Jennings w końcu był fantastyczny. Zdobył 8 z pierwszych 14 punktów drużyny, potem trafił ważną trójkę w końcówce meczu, kiedy ważyły się losy spotkania – w sumie zdobył 12 z naszych 14 ostatnich punktów. Można się przyczepić tego, że Ben Hans. zaliczył na nim swoje jedyne dwa przechwyty w meczu i w rezultacie zdobył 4 z 7 swoich punktów (wszystko po kontrze). To był jego dzień. 13/22 z gry, 34 punkty, 6 as i 5 zb (z czego dwie w ataku, ale nie dajcie się zwieść – był po prostu w idealnym miejscu w dobrym czasie i piłka sama wpadła mu w ręce). Takiego Jenningsa można oglądać, ale nawet to nie przekonuje mnie (jeszcze) do tego, aby podpisać z nim wieloletni kontrakt. 50 podobnych meczów i pewnie zmienię zdanie. BTW, zwróćcie uwagę na to, że Jennings zdobywa rekordowe 34 punkty w sezonie oddający tylko 5 trójek (ostatni raz 5 3PA miał 5 meczów temu z Bobcats. W sumie w jedynie 12 spotkaniach oddał 5 lub mniej trójek. Jesteśmy w tych meczach 7-5).
2. Mike Dunleavy wrócił po 7 meczach absencji po kontuzji, której nabawił się w poprzednim meczu z Indianą i wrócił w dodatku w wielkim stylu. 17 punktów z ławki, 6 zbiórek i 2 bloki i niespełna 30 minut, przywitał się z publicznością trafiając jumpera z lewej strony, potem w bliźniaczej akcji zdecydował się ściąć pod kosz i zakończyć akcję layupem z prawej strony, aż w końcu dał publiczności powód do radości, gdy trafił trójkę z faulem. Jego powrót zdecydowanie rozciągnął naszą grę i nawet kiedy był na parkiecie razem z Ilyasovą widać było, jak wiele miejsca robiło się pod samym koszem. Mogę sobie już wyobrazić ten mecz, w którym zarówno on, jak i Ersan będą mieli swój dzień w trójkach. Oj, będzie się działo.
3. Mbah a Moute zagrał po swojemu, po cichu i bez fajerwerków. 10 punktów, 10 zbiórek, po 2 asysty i przechwyty to niby nic szczególnego, ale udało mu się zatrzymać Westa na zaledwie 12 punktach (5/14 z gry). Krył go tak uporczywie, że ten w trzeciej kwarcie nie wytrzymał i zarobił technika. To było kolejne spotkanie, w którym dobrze zaczynał akcje tyłem do kosza, a potem albo decydował się rzut (zazwyczaj niecelny), albo na podanie (zazwyczaj asysta). Większość punktów znowu zdobył albo bezpośrednio po zbiórkach w ataku (2 sztuki) albo po rzutach z półdystansu. Ładnych, czystych i pewnych rzutach – dodajmy.
4. Monta Ellis zagrał dzisiaj na swojej skuteczności z początku sezonu (8/23) ale i tak zrobił wiele dobrego. Przede wszystkim grał na star mode znanym z NBA LIVE (albo jakoś inaczej się to nazywa, nie wiem, nie grałem) – wbijał się pod kosz z taką łatwością, z jaką Allisterowie zostawili Kevina samego w domu. Udało mu się nawet zaliczyć trzy akcje, z których jedna powinna trafić do TOP10 – chory pivot na pełnym tempie, dzięki któremu minął trzech obrońców i skończył łatwym layupem. Piękne. Robił to, co do niego należało w trzeciej kwarcie, kiedy udało nam się odskoczyć na 9 punktów.
5. Larry Sanders zdołał oddać tylko 4 rzuty i generalnie był pomijany w ataku. Na plus na pewno trzeba zaliczyć 9 zbiórek (z czego 4 w ataku) oraz 5 bloków (z czego aż 4 w drugiej połowie). Nie może jednak tego meczu zaliczyć do udanych, bo Hibbert zebrał przy nim 7 piłek w ataku i w drodze do tytułu Inpektora Gadżeta Roku wyprzedził Johna Hensona.
Dlaczego wygraliśmy?
Jakim cudem udało nam się wygrać spotkanie z zawieszonym Przybillą, tego nie wiem. Na szczęście, pomimo niemocy na linii rzutów wolnych (18/26) i sromotnej porażki na deskach (37-51) udało nam się ograniczyć straty do 15 (przy 20 Indiany; pierwsze 15 z 20 punktów w meczu zdobyliśmy po stratach Pacers). Nie ma się co okłamywać, że gdyby nie dzień konia Jenningsa i mocne wejście Dunleavy’ego, raczej nie dowieźlibyśmy wygranej do końca.
Moja muzyka z Indianpolis: Wes Montgomery
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.