Bucks udało się zrewanżować za porażkę z Bobcats w poprzednim meczu 98-102, dominując na własnym parkiecie od pierwszego gwizdka. Teoretycznie zwycięstwo było zagrożone jedynie na samym początku, kiedy przegrywaliśmy 0-4. Ale już od stanu 5-4 nie oddaliśmy prowadzenia aż do końca spotkania (chociaż końcówka, kiedy Skiles wpuścił swoje najgłębsze rezerwy z Goodenem na czele, była przez moment niepokojąca).
Mecz doskonale zaczął Marquis Daniels, który rozpoczął spotkanie w pierwszej piątce i od razu wziął się do roboty ofensywnie. Po pierwszych 8 minutach miał już na koncie 10 punktów, kolejne 8 dodał w trzeciej kwarcie. Trafił nawet trzy trójki z czystych pozycji, co jest jak na niego dosyć rzadko spotykane (tylko dwie w poprzednich meczach).
Mimo braku jakiś spektakularnych wyczynów indywidualnych, dobrze spisał się też Sanders, który w ataku był pewną opcją do kończenia akcji z góry, a w obronie udało mi się zaliczyć kilka bloków, po których dostawał owację na stojąco od Sektora-7. W sumie zakończył mecz z 8 punktami, 10 zbiórkami i 5 blokami w 28 minut na parkiecie.
Trzecim zawodnikiem wartym pochwalenia był Ilyasova, który zagrał najlepszy mecz w sezonie: 21 punktów i 12 zbiórek. Turek w końcu zaczyna wychodzić z własnego cienia i zaczyna grać tak, jak wszyscy tego od niego oczekują. Na minus trzeba zaliczyć jego skuteczność spod samego kosza przy najprostszych dobitkach. W tym aspekcie dalej jest poniżej 40%.
Cieszy również i to, że Bucks w końcu w ostatnich meczach grają agresywnie i wymuszają wolne. W ostatniej porażce z Bobcats mieliśmy 8/11 z wolnych. Wczoraj aż 26/32. Słowa pochwały po raz kolejny dla Ersana (5/6) oraz przede wszystkim dla Ellisa (7/9), który, co bardzo mi schlebia, ewidentnie czyta mojego bloga i bierze sobie moje uwagi do serca, przez co jego gra wygląda z meczu na mecz coraz lepiej.
Bucks tym meczem ustanowili też rekord sezonu jeśli chodzi o liczę zbiórek w jednym meczu. Poprzedni rekord – 48 został pobity aż o 11, a Kozłom zabrakło tylko jeden zbiórki do przekroczenia magicznej liczby 60. Wszyscy zawodnicy byli bardzo aktywni na atakowanych deskach, przez co zebraliśmy 23 piłki w ataku i zamieniliśmy je na 20 punktów. Do tego wygraliśmy pojedynek punktowy pod koszem 52-42.
Zmiany Skilesa to wielka zagadka w tym sezonie, dlatego ucieszyłem się, jak usłyszałem od trenera, że w poniedziałkowym meczu z Brooklynem wystawi znowu skład: Jennigs – Ellis – Daniels – Udoh – Sanders.
Na minus po tym spotkaniu przede wszystkim należy zaliczyć ostatnie 6 minut, w czasie których Charlotte zaliczyli run 16-8. Piątka, która grała w tym czasie była ekstremalnie słaba: Lamb – Harris – Henson – Gooden- Przybilla. Ciekawa historia z wejściem Goodena. Skiles nie był pewny, czy po takiej przerwie w graniu nasz nieaktywny skrzydłowy będzie gotowy do gry i się nie ośmieszy, dlatego przed wpuszczeniem go na parkiet podszedł do niego i spytał wprost, czy chce grać.
PS.
Zauważyłem straszną rzecz, mianowicie nie da się pisać recapu z meczu na następny dzień po jego oglądaniu. Wczoraj z rana nie było czasu, całe popołudnie nie było neta w domu, a dzisiaj (niedziela) czuję się, jakbym tego meczu w ogóle nie oglądał. Obawiam się, że mecz z Nets też pojawi się opóźnieniem, bo jutro mam potwornie ciężki dzień w pracy – raz że start z zajęciami od samego rana, to jeszcze nazbiera się tego 11 godzin z krótką przerwą na obiad. Mondays suck!
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.