Patrzę na nasze kolejne mecze i z jednej strony się cieszę. W końcu skończy się oglądanie Indiany, Waszyngtonu czy innej Filadelfii. Udało nam się wykorzystać przychylny początek sezonu praktycznie do granic możliwości (gdyby tylko nie ta fatalna porażka z Bobcats), a teraz czeka nas prawdziwa autostrada do piekła. Najbliższe mecze Bucks wyglądają następująco:
@ Miami śro 11/21 1:30
Chicago sob 11/24 3:00
@ Chicago pon 11/26 2:00
New York śro 11/28 2:00
@ Minnesota pią 11/30 2:00
Boston sob 12/01 2:30
@ New Orleans pon 12/03 2:00
@ San Antonio śro 12/05 2:30
Oprócz połamanych do granic możliwości Minnesoty i Nowego Orleanu, pozostałe drużyny na pewno dadzą dokładniejszy obraz tego, na co można w tym sezonie liczyć jeśli chodzi o Kozły. Nie musimy i nie będziemy wygrywać wszystkiego, ale trzeba w końcu zacząć pokazywać, że Bucks też mogą się liczyć na koszykarskiej mapie USA. Ja niestety mam tą głupią przypadłość, że lubię oglądać terminarz i wybierać z nich pewne zwycięstwa i porażki. Oczywiście, prawie nigdy nie udaje mi się trafić, nie mniej jednak ciężko dopatrywać się wielkich szans w starciach z Heat, Bulls, Knicks, czy Spurs (nie sieję defetyzmu – popatrzcie, założyłem, że można powalczyć z Wolves, Hornets i Bez-Rondowych-Celtics)
Zamiast nastawiać się na serię potwornie trudnych meczów (i możliwych blowoutów), patrzę na to jako na możliwość zobaczenia w po raz pierwszy w sezonie gorących Heat czy Bulls. Mega trudne dwa tygodnie pozwolą też nieco bardziej zweryfikować to, jak szybko Dalemebert dopasuje się do drużyny, czy Ellis i Jennings dadzą radę się dogadać i czy w końcu obudzi się Ersan. Zadaję też sobie pytanie, kiedy Sanders i Udoh zejdą poniżej 3 fauli w meczu i kiedy Harris zagra więcej niż 18 minut w trzech meczach pod rząd.
Póki co ręce składają się do nieśmiałych oklasków, bo w końcu udało się wykonać plan minimum i wygrać mecze z drużynami poniżej 0.500. Pierwszy z prawdziwych testów przed nami i mam nadzieję, że moje 2-6 się nie sprawdzi.