W pierwszej kwarcie spotkania defensywa Bucks praktycznie nie istniała. Fakt, że zaczęliśmy od zatrzymania Bobcats na 0/6 z gry, ale było znacznie gorzej jak Bobki przyspieszyły tempo i zaczęły zbierać w obronie. Był moment, że każdy nasz niecelny rzut był ściągany z deski, wypuszczano Walkera, który jak się rozpędził, to był nie do zatrzymania (10 punktów w 9 minut na 100% skuteczność z gry). Świetne wrażenie na początku zrobił tez na mnie Kiddd-Gilchrist, który miał szybką zbiórkę w ataku i po dwóch minutach gry wysłał Harrisa na ławkę z 2 faulami. Bobcats trafiają póki co wszystko z pół dystansu (53% z gry po pierwszej kwarcie), a sam Haywood (7) ma tyle samo zbiórek co cała nasza drużyna (przegrywamy deskę 7-15 póki co). Obrona Cats wygląda na tyle dobrze, że nie oddajemy zbyt wielu rzutów spod samego kosza i jesteśmy maksymalnie spychani na obwód. A rzuty póki co nie siedzą (38% z gry). Trzeba więcej penetrować, jak przy pierwszej akcji spotkania (Ellis dynamiczny wjazd i odegranie do Dalemberta na wsad). Póki co po pierwszych 12 minutach 23-30 dla gospodarzy, głównie przez tragiczną obronę Bucks i nieskuteczną grę w ataku.
Druga kwarta zaczęła się od popisu rezerwowych, którzy w pewnym momencie mieli run 17-6, głównie za sprawą skutecznego (!) Lamba (6 punktów) i pewnego jak zawsze Dunleavy’ego. Patrząc na to, że Harris i Ilyasova raczej już nie pokażą się z dobrej strony ofensywnie w tym meczu, potwornie ważne jest to, żeby zmiennicy zagrali na wysokim poziomie. Świetne 9 minut dostarczył Udrih (7 asyst), dużo ożywienia wniósł też Henson, który jednak jest jeszcze potwornie, przepraszam, niedorobiony na parkiecie. Skacze do każdej piłki, rzuca się do walki o wszystko, co w powietrzu i niestety łapie przez to szybkie faule. Nie jest to póki co mecz Jenningsa, który razi nieskutecznością nawet spod kosza (seria dwóch niecelnych rzutów pod rząd z trumny przyszła tak niespodziewanie, że nawet nie zdążyłem z sarkastycznym komentarzem). Po przeciwnej stronie świetnie gra Walker (15 pkt, 6/6 z gry) oraz Mullens, który najpierw szkolił Hensona, a potem Ilyasovę w drodze do swoich 10 punktów i 4 zbiórek. Zniknął Kidd-Gilchrist (1/6 z gry, 4 punkty), ale za to spiker podał, że na trybunach pojawiła się jedna osoba więcej (czym frekwencja wzrosła do 201 osób). Nadrobiliśmy 6 punktów w drugiej kwarcie i do przerwy zeszliśmy przegrywając już tylko 54-55, przerywając tym samym serię bodaj 4 meczów z min. 60 punktami po pierwszych 24 minutach.
Trzecia kwarta to pokaz sił obu zespołów. Poprzez sił, mam na myśli strat. Był moment, kiedy Bucks popełnili 5 strat w 6 kolejnych akcjach, a Bobcats 3 w 4. Bucks wyszli jednak na chwilowe prowadzenie 71-69 po serii 6-0, kiedy Ellis i Jennings popisywali się runnerami. Kemba zatrzymał się w tym okresie na 0/3 z gry i zaczęła funkcjonować nasza zbiórka na obu deskach. Końcówka trzeciej kwarty to popis Larry’ego, który najpierw zmiótł blokiem Sessionsa przy próbie wejścia pod kosz, a następnie zdobył 6 punktów z rzędu. W trzeciej kwarcie wyszliśmy w końcu na prowadzenie w zbiórkach (33-29), jednak nadal zdecydowanie na rzadko kończymy na linii osobistych (5/7 Bucks vs 11/14 Cats). Przed decydującą odsłona Bucks prowadzili 81-77.
Czwarta kwarta zaczęła się od szybkich 6 punktów Ellisa (efektowny up-and-under), co w połączeniu z dobrą defensywą pod koszem dało nam szybkie powiększenie prowadzenia do 85-79. A Ellis był nie do zatrzymania. Miałem wrażenie, że wszystkie wejścia pod kosz i lay-upy były albo inicjowane, albo kończone przez niego. Przy okazji kolejnej przerwy na żądanie Cats było już +11 i wydawało się, że Bucks w całości kontrolują losy tego spotkania. Durną akcją będzie mógł się chwalić na youtubie Sanders, który dobił wtaczająca się piłkę po „and1” Udriha, przez co okradł drużynę z dwóch pewnych punktów . Oczywiście Bucks musieli zrobić wszystko, żeby pod koniec meczu zrobiła się dramaturgia. Po stracie Jenningsa i wsadzie Kidda-Gilchrista zrobiło się nagle 94-91 dla Bucks na 3:30 przed końcem. Niestety, na moje oko wszystko zaczęło się sypać, jak na parkiecie pojawił się podkoszowy duet Sanders-Henson. W ataku zaczęły się straty tego drugiego (oraz jedna niecelna trójka!), a pod naszym koszem coraz śmielej zaczął sobie radzić Haywood. Run 17-4 dla Cats lekko mnie dobił w środku nocy, bo nagle okazało się, ze nie dość, że przegrywamy 98-100 na 60 sekund przed końcem, to jeszcze Skiles wykorzystał ostatni pełny TO. Nasz teoretycznie najważniejszy rzut po przerwie wykonał Dalembert i ledwo trafił w obręcz. Piłkę przejęli Bobcats przy 2 punktowym prowadzeniu na 43 sekundy przed końcem. Sessions stracił piłkę, przechwycił Ellis, zanurkował Sanders i na 19,8 sekund przed końcem meczu mieliśmy piłkę przy stanie 98-100. Potwornie mi wtedy śmierdziało dogrywką, ale na szczęście (w nieszczęściu) się pomyliłem. Trójki na wagę zwycięstwa nie trafił Ellis, Sessions wylądował na linii rzutów wolnych, trafił oba i było po meczu. Niestety, pierwsza porażka Bucks na wyjeździe w sezonie stała się faktem. Bobcats wygrali ten mecz dzięki fantastycznej końcówce czwartej kwarty, którą wygrali 8 punktami. Nie da się wygrać, jak rzuca się tylko 8 punktów z osobistych, przeciw 27 przeciwników. Ale o głębszą analizę pokuszę się jak zwykle w przerwie między zajęciami.
3 myśli w temacie “Bucks przegrywają z Bobcats po fatalnej czwartej kwarcie.”
Możliwość komentowania jest wyłączona.