Seria meczów Bucks oglądanych przeze mnie na żywo niestety zatrzymała się na 6, bo budzik obudził wszystkich w okolicy, ale nie mnie. Obiecałem sobie włączyć ILP wieczorem po pracy, ale oczywiście toaletowy poranny nawyk sprawdzania wyników na NBA Game Time zdradził wynik (przy okazji dowiedziałem się, jak cholernie odruchowo sprawdzam poranne wyniki) i poważnie obniżył motywację do włączania meczu (szczególnie, że od rana nie mam w domu neta – to chyba kara za to, że zostawiłem żonę z dzieckiem w szpitalu, a sam wróciłem do domu z chęcią nadrabiania meczowych zaległości przez dwa następne dni. Złośliwość losu!) Dlatego dzisiaj wyjątkowo krótko, bazując na boxscorze, a jak tylko znajdę siłę później, to dopiszę coś więcej.
Bucks robią wszystko, żeby wykorzystać póki co łatwy grafik i wybić się jak najmocniej ponad 0.500. Wiadomo, im dalej w las, tym bardziej przyda się jakaś poduszka bezpieczeństwa przy okazji ostatecznej walki o (zakładam) 8 miejsce na wschodzie. Spotkanie z Indianą nie było niespodzianką i wygrana ani przez moment nie była zagrożona. Jedynie przez pierwsze 5 minut meczu prowadziliśmy mniej niż 10 punktami – potem nie zeszła ani razu z dwóch cyfr. Zaczęło się od 20-6, a jak doszło do 33-17 to już podobno było po meczu.
Bucks popełnili w tym meczu jedynie 6 strat i był to pierwszy mecz w tym roku, w którym nie potrzebowaliśmy więcej strat niż przeciwnicy do zwycięstwa. Statystyka, która dodatkowo robi wrażenie – żaden z zawodników nie popełnił więcej niż 1 straty. Przez to Pacers rzucili nam tylko 3 punkty po niewymuszonych błędach, a nam się udało zamienić 19 strat Indiany na 24 punkty.
Było to też pierwsze spotkanie, w którym zdecydowanie lepiej spisała się pierwsza piątka w porównaniu z rezerwami. Jedynie Dunleavy był na +9 z ławki, w czasie gdy obecność pozostałych rezerwowych Kozłów łączyło się głównie ze stratą prowadzenia (Daniels -15 w 12 minut). Jedynym ławkowiczem, który zasłużył na indywidualną pochwałę jest Udrih, który w 27 minut rzucił 9 punktów, miał 10 asyst, 6 zbiórek i trzy przechwyty.
Potrafiliśmy zamienić naszą słabość (3/16 za trzy, 13/55 w ostatnich trzech meczach) w mocną stronę – zamiast rzucać z dystansu, dużo akcji kończyliśmy spod kosza (44 punkty spod kosza). Domyślam się po cyferkach i statsach Dalemberta, że dostawał podania, które zamieniał na łatwe punkty z góry, a 50% skuteczność z gry Jenningsa podpowiada mi, że przedzierał się pod kosz i kończył akcje layupem, raczej niż cegłami z półdystansu (potwierdzę, jak obejrzę).
Do minusów na pewno trzeba zaliczyć kolejny fatalny mecz Ilyasovy oraz kiepską skuteczność za trzy. Do tego przegraliśmy na deskach (46-53), przez co Tyler Hansbrough trochę nam nawrzucał z ławki (19 punktów w 17 minut, 5 zbiórek, z czego 3 w ataku).
Minusem na pewno jest też to, że zdecydowałem się na pisanie relacji z meczu, którego nie widziałem. Obiecuję, że pierwszy i ostatni raz. Dlatego kończę to najgorsze w historii podsumowanie meczu wrzuceniem bardzo fajnego skrótu ze spotkania. Niech to będzie nagroda dla wszystkich, którzy mieli siłę przebrnąć przez powyższy tekst.
Jedna myśl w temacie “Nie widziałem meczu, ale podobno wygraliśmy z Pacers 99-85.”
Możliwość komentowania jest wyłączona.