Przed sezonem dużo się mówiło, że tacy zawodnicy jak Dalembert czy Przybilla zostali ściągnięci do Milwaukee po to, aby walczyć pod koszem z takimi duetami jak Gasol/Randolph, Gasol/Howard, Hibbert/West, Chandler/Stoudemire czy Jordan/Griffin (że o reszcie nie wspomnę). Też miałem nadzieję, że takie masywne mięso armatnie do wylewania potu na parkiecie i przepychania się pod koszem będzie idealne, nawet mimo mocno rzucających się w oczy deficytów (delikatnie mówiąc) w ataku. Tymczasem Sami zagrał ledwo 15 minut w ataku, a Vanilla Gorilla powąchał parkiet dwa razy krócej. Skiles zaobserwował też, że w obronie z większymi przeciwnikami w ogóle nie radził sobie Ilyasova, dlatego zawodnik, który powinien być jedną z naszych top3 opcji w ataku, siedział na ławce przez całą drugą połowę podając ręczniki i Gatorade. W między czasie Udoh z Hensonsem byli przesuwani pod koszem jak spróchniałe meble, a Sanders, widocznie przeczytawszy wszystkie smsy ode mnie, robił wszystko, żeby tylko bezsensownie nie faulować.
O co w tym wszystkim chodzi? Okazuje się, że Bucks w tym sezonie pod wieloma względami będą drużyną wyjątkową i dziwną. Pierwsza lektura, z której dowiadujemy się, jaki jest plan Hammonda. Ewidentnie będzie to sezon (który to już z rzędu?) w którym Bucks mają równocześnie awansować do playoffs (pierwsza pieczeń), ogrywać młodych, którzy w przyszłości będą stanowili o sile zespołu (druga pieczeń) i zapewnić ciągłość na kolejne lata poprzez podpisanie nowych umów z Hammondem i Skilesem (ogień). Nie powiem, żebym był wyjątkowym entuzjastą takiego rozwiązania. Nie mieliśmy szczęścia / cierpliwości / scoutingu, aby zrobić przebudowę jak OKC (do której potrzebowali #2, #3, #4 i #5 w drafcie), nie trafiliśmy na Rose’a, Howarda, Lebrona czy Duranta w drafcie. Nie mamy też kadrowego potencjału do spektakularnych wymian, aby postawić wszystko na jedną kartę, vide Danny Ainge i wielki transfer Garnetta i Allena. Boję się tylko, że taka wielka chęć zadowolenia wszystkich za jednym zamachem odbije się wielką czkawką, po której z hukiem pozbędziemy się wszystkich czterech kończących się umów na koniec sezonu (Jennings, Ellis, Skiles i Hammond). Sezonu, który skończy się na nic nam niedającym 9-10 miejscu na wschodzie.
Druga dziwna sprawa związana z Bucks ma związek z ich niecodziennymi statystykami. Po całość zapraszam do ciekawego artykułu, w którym mowa o tym, że Bucks jednak nie do końca spełniają oczekiwania związane z grą up-tempo. W tej chwili zdobywamy jedynie 99,4 punktów na 100 posiadań, co jest 19 wynikiem w lidze, jednocześnie jesteśmy bliscy ideału posiadając średnio 98 posiadań na mecz (4 najlepszy wynik w NBA). O dziwo, pomimo posiadania ultra defensywnego trenera i mega anty-defensywnych zawodników, pozwalamy przeciwnikom na zdobywanie 101,9 punktów na 100 posiadań (20 wynik w NBA), co jest znacznie lepszym wynikiem niż średnia wszystkich zespołów w ciągu ostatniej dekady (106,1 na 100 possessions). Dokonać tego z Jenningsem, Ellisem i Dunleavym w składzie to jedno, ale mieć taki wynik jednocześnie posiadając czwarte najszybsze tempo w lidze to zupełnie inna para kaloszy. Wniosek z tego artykułu nie jest dla nas zbyt optymistyczny. Zakłada bowiem, że Bucks raczej na pewno zakończą sezon w czołówce najszybciej grających drużyn w lidze, jednak utrzymanie obecnego w miarę dobrego poziomu defensywy będzie bardzo dużym wyzwaniem.
Trzecia męcząca mnie rzecz, to znana od wielu lat dysproporcja między wschodem a zachodem. We wczorajszym meczu, spotkały się dwie drużyny, które teoretycznie typowane są na 8 miejsca w swoich konferencjach (tyle, że dla Bucks 8 miejsce będzie już absolutnym szczytem możliwości). Jak wielka była różnica w grze nie muszę ponownie pisać. Popatrzcie w sumie sami: Grizzlies trafili 23 z 45 rzutów z trumny (51%), 37,5% za trzy oraz, uwaga, 15 na 22 rzuty z półdystansu. Nie wiem, czy jeszcze w jakimkolwiek meczu ktoś tak bardzo zaniedba bronienie między trumną a trójką i pozwoli im na 68% skuteczność z tego rejonu. Dobrze, że przed nami trochę dobrych wiadomości: w najbliższych tygodniach spotkamy się z Wizards (bez Walla), 76ers (bez Bynuma), Indianą (bez Grangera), Hornets (bez Gordona), dwa razy Bulls (bez Rose’a) no i z Bobcats (bez kibiców i bez nadziei).
PS.
Jeszcze ciekawa wyszperana statystyka z meczu z Memphis.
Ellis i Jennings oddali 91 rzutów w całym meczu (42% całego zespołu), a na 90 punktów zdobytych przez Bucks, tylko 27% zostało rzucone przez nasz obwodowy duet. Żenujące nieco jest to, jak bardzo drużyna potrafi momentami ślepo wierzyć w swoich teoretycznie najlepszych strzelców, nawet, kiedy ewidentnie nie mają swojego dnia do rzutów. Niewątpliwie jest to kolejna rzecz, nad którą należy spędzić dużo czasu. Być w stanie znajdować zawodnika z dniem konia (Dunleavy w meczu z Cavs) i dogrywać do niego kiedy tylko się da, a nie ślepo polegać na dwóch liderach, którzy walą cegłę za cegłą z dystansu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.