Trzeba się cieszyć z tego, że zaczęliśmy sezon od wygranych, ale nie można też pozwolić, żeby plusy przysłonami nam minusy. I o ile wygrana z Bostonem praktycznie ani przez moment nie była zagrożona, o tyle jeden osobisty więcej po stronie Cavs i już nie byłoby tak różowo.
Co dobrze działa już od początku sezonu? Póki co przede wszystkim rozgrywanie. Pisałem w czasie recapu z poprzedniego meczu, że Bucks wyglądają bardzo dobrze w ofensywie jak dzielą się piłką i aktywnie ruszają bez nie. W pierwszych meczach zanotowaliśmy 58 asyst, co powoduje, że aż 78% koszów było asystowanych. Dodatkowo, póki co każdy z naszych zawodników notuje średnio co najmniej 2 asysty na 36 minut. Nie da się też ukryć, że ofensywa i rozgrywanie spoczywa w dużej mierze na wątłych barkach Jenningsa. Póki co imponuje jego nastawienie „pass-first”, co nie jest na pewno czymś, na co większość z nas się nastawiała. Brandon dwa razy z rzędu wyrównał swój rekord kariery w asystach (13), mimo, że grał nieco mniej minut niż jego średnia. Co więcej, nasz walczący o kontrakt rozgrywający napędza tempo każdej kontry oraz jak nigdy dźga obronę podaniami, które tylko w jemu znany sposób docierają do adresatów. Z drugiej strony, ta wzmożona agresywność zdecydowanie zwiększyła jego średnią strat, na co też niedawno zwróciłem uwagę, i jego współczynnik TOR wynosi teraz 15,7 (o trzy punkty więcej, niż średnia w karierze). Takie przełamanie Jenningsa jako rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia może otworzyć nowe drzwi przed drużyną. Jak tylko przeciwnicy będą się nastawiali głównie na uniemożliwianiu mu podań, pewnie zacznie znowu szukać sobie więcej wolnego miejsca na oddanie rzutu. Nikt o zdrowym rozsądku nie wyobraża sobie Jenningsa, który nagle stanie się dystrybutorem piłek jak Chris Paul, ale nawet połowa jego umiejętności powinna być dla Bucks wystarczająca. Jak tylko Jennings nauczy się, że zamiast rzucać na siłę z odchylenia lepiej jest wejść pod kosz i odrzucić piłkę na obwód albo wymusić faul, będzie to na pewno startem czegoś nowego w Milwaukee.
Co nie działa? Chwaliłem agresywność, ale o dziwo nie przekłada się ona na wizyty na linii osobistych. Póki co rzucamy za dwa z 49% skutecznością, a za trzy z 40%, co jest na pewno fantastyczne, ale zajmujemy też czwarte miejsce od końca jeśli chodzi o liczbę wykonywanych osobistych. Bucks muszą często wędrować na osobiste, żeby nieco zmniejszać tempo ataku przeciwników, a po drugie nikt nie oczekuje od nich, że przez cały sezon będą w stanie rzucać z taką skutecznością jak teraz. Nie pozostaje zatem nic innego, jak zwiększyć agresywność, częściej wchodzić pod kosz i lepiej bronić rzuty (tu główny zarzut pewnie powędruje do Sandersa).
Drugą fatalną rzeczą do tej pory są straty. Cavs prawie się po nas przejechali przez niewymuszone błędy – rzucili 23 punkty po naszych stratach. Do tego zajmujemy trzecie miejsce od końca pod względem strat i czwarte jeśli chodzi o zbiórki w ataku. Boli przede wszystkim to, jak często tracimy piłkę, kiedy Dalembert czy inny Przybilla nie łapią piłki po bullet passie Ellisa czy Jenningsa. Natomiast jeśli chodzi o zbiórki, to tylko 12,0 ORR Ilyasovy jest solidne. Potem jest wielka dziura, bo nie mamy ani jednego zawodnika, który miałby ponad 6 ORR. Jak rzuty przestaną w końcu wpadać (a prędzej czy później trzeba się na to przygotować) nie będzie innego wyjścia jak zwiększyć naszą efektywność na atakowanych deskach.
PS.
Jak zajebiste jest to:
2. Jak bardzo przypomina Wam to:
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.