Po efektownej prezentacji nowej drużyny, Bucks zaczęli dokładnie tak, jak Boston w poprzednim meczu – nieco ospale i powoli, pozwalając Kawalerzystom na zbyt dużo w ataku. Irving był nie do zatrzymania od samego początku (6pkt, 2 asysty i 2 przechwyty), stąd szybkie prowadzenie gości 22-10 (z czego 12 punktów rzucili spod kosza). Wśród Kozłów mocno zaczął Ellis, który już na niespełna 3 minuty przed końcem pierwszej kwarty miał na koncie 8 punktów. I dopiero właśnie po 9 minutach pierwszej kwarty, Bucks zaczęli być bardziej agresywni w obronie, wymusili trzy straty z rzędu i błyskawicznie doprowadzili do stanu 22-19 po jednym osobistym Dunleavy’ego i kolejnym rzucie z półdystansu Ellisa. Bardzo dobre wejście miał Beno Udrih, który najpierw popisał się świetnym podaniem do Dalemberta, któremu nie pozostało nic innego, jak skończyć akcję z góry, a następnie sam minął 4 zawodników Cavs i skończył delikatnym layupem ze swojej ulubionej lewej strony. Niestety, Słoweniec nie trafił ostatniego rzutu na zamknięcie kwarty i pierwsze dwanascie minut przegraliśmy 23-27. 10 punktów, przy 7 rzutach Ellisa, wróży już na dzień dobry pierwszy mocny mecz w tym sezonie naszego rzucającego obrońcy.
Druga kwarta zaczęła się od szybkiej wymiany siatki, co nie wiedzieć czemu o 2:11 w nocy uważam za potwornie ważną informację, którą warto się podzielić. Potem była kontynuacja runu Bucks – dzięki Udrihowi (najpierw trójka, potem szybki rzut z półdystansu po tym jak złamał crossoverem kostki Gibsonowi, a następnie fantastyczny pivot na pełnym tempie i łatwy layup spod kosza) kontynuowaliśmy run 25-3 i wyszliśmy na prowadzenie 35-27. Do pierwszego TO w tej kwarcie Bucks grali już agresywnie w obronie, gdzie wyróżniał się z kolei Udoh. Tak na marginesie, w NBA jest tylko dwóch zawodników, których nazwiska zaczynają się na „U” i mamy ich obu – kolejna istotna informacja, bez której nie da się obyć w środku nocy. W sumie w drugiej kwarcie, po 8 minutach gry Udrih rzucił 11 punktów i miał 4 asysty – jak możecie to koniecznie obejrzyjcie jak w pojedynkę rozmontował całą obronę Cavs. I co najważniejsze, w końcu trafiał te słodko wyglądające pull up jumpery. Interesująca statystyka plus/minus po 7 minutach drugiej kwarty: pierwsza piątka miała średnio -6, cała ławka rezerwowych między +12 a +17. W między czasie zadebiutował Przybilla, który po niecałej minucie krycia Varejao dostał technika za pyskowanie (nie chcę tego łączyć z wejściem naszego drewnianego centra, ale jak tylko wszedł na parkiet, straciliśmy 3 piłki z rzędu, momentalnie straciliśmy 4 punkty i nagle zrobiło się tylko 45-41 dla Bucks). Do przerwy udało się dowieźć prowadzenie 55-49, głównie dzięki dobrej końcówce kwarty w wykonaniu Ellisa (16 punktów przy 70% do przerwy) oraz Dunleavy’ego (13 punktów, 8 zbiórek, 5/6 z gry).
Po stronie Cavs doskonałą pracę wykonuje póki co Irving (12 punktów i 3 asysty), który całkowicie wykluczył z gry Jenningsa (jedynie 2 punkty przy trzech rzutach do przerwy, ale za to już 8 asyst). Oprócz Irvinga, w drużynie gości wyróżnia się Gee, który idzie na triple-double (16 punktów, 3 asysty i 3 zbiórki). Z pozytywów po pierwszych 24 minutach, oprócz prowadzenia, to to, że wygrywamy deskę 20-16 (Dunleavy ma 8 zbiórek, które zebrał chyba jak nalewałem sobie herbaty). Dodatkowo, przy mocnej obronie jesteśmy w stanie wyprowadzać zabójcze kontry, które w większości przypadków kończą się łatwymi punktami. Dobrze też wygląda nasza gra w momencie, kiedy dzielimy się piłką na obwodzie i szukamy wolnych Dunleavy’ego albo Ellisa na obwodzie. Na minus na pewno trzeba zaliczyć 11 strat (prawie połowa z nich – 5 – w wykonaniu Jenningsa i Ellisa). Póki co jest dobrze – ograniczyliśmy Cavs do zaledwie 46% z gry, sami mamy egzekucję na poziomie 65%. Jesteśmy +5 na deskach, +11 w asystach i wszystko wskazuje na to, że jak tylko uda się ograniczyć straty oraz obecność Przybilli na parkiecie, to dowieziemy zwycięstwo do końca.
Trzecia kwarta zaczęła się tak, jak pierwsza – od trzech strat z rzędu Bucks (2 Jenningsa) i od razu wynik zrobił się 65-59 na naszą niekorzyść. Potem 5 kolejnych akcji kończyło się rzutem Jenningsa – pierwszy trzy zakończył punktami, kolejne dwa to efekt niestety z jednej strony lekkiego podjarania poprzednimi udanymi akcjami, a z drugiej kompletnie nieprzygotowanych pozycji do rzutu w 4 sekundzie akcji. Problemy zaczął też robić Varejao, który miał na koncie 16 punktów i 8 zbiórek. Na 4 minuty przed końcem kwarty wszedł Udrih (czemu tak późno?) i w końcu piłka zaczęła się odpowiednio przemieszczać po obwodzie. W rezultacie Dunleavy dowalił dwie kolejne trójki (miał już wtedy 22 punkty, 5/6 za trzy oraz 10 zbiórek) i wyszliśmy na dwupunktowe prowadzenie 76-74. Pokochałem też Sandersa. Nie dość, że w ataku zaliczył jednego daveknota (potocznie zwanego w koszykarskim świecie airballem), to jeszcze patrząc na jego grę w obronie mam wrażenie, jakbym oglądał pijanych kolegów grających w NBA Jam, gdzie jeden z nich sterującym Sandersem napieprza bez przerwy czerwony przycisk odpowiedzialny za skakanie do bloku. Bo Larry tak robi. Jak tylko zawodnik którego kryje dostaje piłkę i zrobi nawet najmniejszy zwód, Sanders leci w powietrze, po czym z hukiem ląduje na czyjejś głowie. Komedia. Co by tu dużo mówić. Trzecia kwarta skończyła się stratą Udriha, która doprowadziła do kontry, po której trójkę z faulem (oczywiście Sandersa) trafił Sloan. Na szczęście spanikował przy wolnym i przed ostatnimi 12 minutami przegrywaliśmy 76-79.
W czwartej kwarcie ktoś sterujący Sandersem się wkurzył i zdecydował się zagrać dwie indywidualne akcje. Pierwsza wyglądała pokracznie, bo Larry zaczął kozioł na wysokości trójki, przy osobistych zrobił mało elegancki pivot i zakończył akcję lewym półhakiem. Potem majstersztyk. Minął na pełnym biegu dwóch obrońców i w ekwilibrystyczny sposób zakończył akcję wsadem, lądując z impetem w trybunach. Będzie w top10 przy dobrych wiatrach. Niestety, ostatnia odsłona meczu to wymiana punkt za punkt, z tym, że Cavs rzucają ich więcej. Na 6 minut przed końcem meczu było co prawda jedynie 88-91, ale Cavs sprawiają wrażenie nieco pewniejszej drużyny w końcówce. Irving i Waiters są spokojni w ataku i cierpliwie rozrzucają obronę, aż w końcu albo ktoś będzie wolny do jumpera, albo Sanders kogoś sfauluje.
Przy remisie po 93 na 4 minuty przed końcem Jennings przestrzelił akcje sam na sam z koszem, bo przestraszył się biegnącego za nim Irvinga. Ta akcja doskonale pokazał, co rozgrywajacy Cavs zrobił z Brandonem. Mam wrażenie, że potraktował go gorzej, niż huragan Sandy potraktował wschodnie wybrzeże. Też się po nim bezlitośnie przejechał i nie było siły, żeby go zatrzymać, tyle, że Jennings nie będzie mógł liczyć na to, że Wade odda mu swoją wartą 200k dolarów dniówkę.
Na 90 sekund przed końcem wyfaulował się Sanders i otrzymał gigantyczną owację na stojąco przy zejściu (w IV kwarcie rzucił 10 punktów i oprócz machania rękami w obronie i biciem po głowach uratował w dużym stopniu końcowy wynik). Dwie akcje Bucks – jedna na 58 sekund przed końcem a druga na 37 sekund powinny przejść do historii. Najpierw Jennings odpalił daveknota (przypominam – airball), a następnie tym samym popisał się Ellis. Trochę to ryzykowne zagranie, mając tylko 4 punktową przewagę (102-98). Po dwóch celnych wolnych Irvinga (102-100) piłka wróciła do Bucks i na 10 sekund przed końcem, drugim daveknotem w przeciągu minuty popisał się Jennings (tym razem nie dorzucił floatera), ale na szczęście Varejao zgubił piłkę po zbiórce. Po wyprowadzeniu z autu mieliśmy 0,5 sekundy na oddanie rzutu i Jennings niestety nie zdążył. Przedostatnia akcja meczu należała do Cavs. Irving przebiegł całe boisko i trafił na 0,7 sekundy do końca, doprowadzając do remisu 102-102, skutecznie odkładając moje pójście spać o kolejne 20 minut. A przynajmniej tak wtedy myślałem, bo idealne wykonanie ostatniej akcji należało do Jenningsa, który równo z końcową syreną trafił swoją pierwszą w tym meczu trójkę.
Bucks tym samym wygrali drugi mecz w sezonie i są póki co niepokonani. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek prowadząc tego bloga będę mógł napisać takie zdanie.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.