1970-71: Wspominamy mistrzowski sezon Bucks.

Sezon 70/71 z Kareemem i Oscarem w roli głównych gwiazd, to powoli już umierający przykład tego, że w Milwaukee też może być mistrzowska koszykówka. Sezon regularny zakończony bilansem 66-16. Najlepszy atak w lidze – średnio 118 punktów na mecz. Jabbar ze średnimi z sezonu 32 pkt. i 16 zb. Jest się czym chwalić i jest do czego wracać. Teraz dodatkowo, dzięki magii youtuba, można to również zobaczyć. Ponieważ mecz z Wolves nie zapowiada zbyt wielu emocji, polecam chociaż rzucić okiem na ten prawie 30 minutowy film i przypomnieć sobie, jak to kiedyś Kozły były czymś więcej, niż tylko  23% wkładem do pasztetu Prochowickiego.

Reklama

Przegrywamy bez walki z Knicks (88-102)

Bucks – Knicks 88 – 102

Nie wiem, jak to się stało, ale w nocy nie obudził mnie budzik. Albo cham nie zadzwonił, albo byłem tak zmęczony tygodniem, że go nie słyszałem. Faktem jest, że mecz przegapiłem, a w dzień nie było ani minuty żeby nawet obejrzeć skrót (co zrobię dopiero po publikacji tego wpisu), czy chociażby przeczytać recap ze spotkania.

Żeby jednak nie zostawiać meczu bez echa, oddaję głos zNYKającemu, który podzielił się bardzo obiektywnym i świeżym podejściem na „Króliczki z Milwaukee”. Polecam lekturę.

Monta Ellis musi odejść!

Nie wiem kiedy będzie (i czy w ogóle będzie) dobry czas na to, żeby powiedzieć to, co mnie męczy od jakiegoś czasu. Dokładnie od początku sezonu.  Nie owijając w bawełnę, krótko rzecz ujmując i stawiając wszystko na jedną kartę mówię głośno i stanowczo:

Monta Ellis musi odejść!

Kto czyta bloga regularnie ten wie, jak cholernie irytuje mnie shot selection Ellisa, jak bardzo nie lubię, kiedy ma piłkę w rękach i zamiast decydowania się na wejście pod kosz, odpala głupi rzut z nieprzemyślanej pozycji. Nie znoszę tego, że większość ostatnich akcji w kwartach idzie zawsze do niego, niezależnie od formy w danym meczu. Rozbraja mnie jego defensywna niemoc, która została bezczelnie wypatroszona przez Hamiltona w ostatnim meczu z Bulls.  Rzeczy negatywnych jest dużo, na tyle dużo, że udało mi się nawet znaleźć parę filmików na youtube, które dokumentują to, o czym piszę.

Wraz z Jenningsem, Ellis może i tworzy parę jednych z najbardziej dynamicznych i nieobliczalnych duetów obwodowych, jakie grają obecnie w NBA. Ale przez to, że żaden z nich nie jest nawet defensywnym przeciętniakiem (nie dajcie się zwieść przechwytom Jenningsa), Bucks są -27 przez 305 minut, jakie w sumie spędzili wspólnie na parkiecie. I niestety, nie tylko obrona jest problemem, bo również masa akcji w ataku pokazuje, że mimo przepracowania całego off-season, dalej nie potrafią się uzupełniać.

Spójrzcie na kilka akcji Ellisa, do których udało mi się dotrzeć.

1. Klasyczna sytuacja, w której pod koniec kwarty piłka ląduje w rękach Ellisa, a ten nie wie do końca co z nią zrobić. Do czasu zasłony na przed sobą pusty parkiet i aż się prosi o szybki kozioł i minięcie. On jednak decyduje się na klepanie w miejscu, bezproduktywny pivot, który zamiast w stronę kosza wyrzucił go bliżej linii środkowej boiska i jak nietrudno się domyślić, akcja spaliła na niczym:

2. Nie lubię jak wysoki zawodnik decyduje się na handoffa, zamiast postawić zasłonę i ściąć szybko tylnymi drzwiami pod kosz. Ersan kozłuje w stronę Ellisa i wystarczyłoby oddać piłkę, zrobić pick’n’rolla, Ellis oddałby do Ilyasovy i byłaby czysta pozycja. Tutaj brakuje dwóch rzeczy: a) dobrej zasłony od wysokiego gracza oraz (b) odpowiedniego zrozumienia Ellisa. To, co poniżej zobaczycie to klasyczny przykład tego, jak jego decyzje rzutowe są zazwyczaj podejmowane jakby pod wpływem prozaka. Rzut co prawda był celny (i nie ukrywam, że trochę sobie zaprzeczając, sam oddałbym rzut w tej sytuacji), ale w większość tego typu akcji kończy się niecelnym rzutem z dystansu, daleką zbiórką w obronie i w konsekwencji szybką kontrą i łatwą stratą dwóch punktów. A wystarczyłoby zastąpić podania z ręki do ręki pick’n’rollem i obraz gry nieco by się zmienił (i może Ersan byłby bardziej wykorzystany):

3. Wspomniałem wyżej o złych decyzjach rzutowych Ellisa. Poniżej macie kolejny przykład, który pozostawię bez komentarza:

Wiem, że te trzy filmy są cholernie nieobiektywne, ale uwierzcie mi. Gdybym miał czas na zmontowanie mixa ze spartaczonymi akcjami Ellisa, wymuszonymi rzutami, przetrzymaniami piłki i fatalną obroną, zrobiłby się z tego film metrażowy. Może nawet dwu częściowy.

Dlatego też w tej chwili widzę dwie opcje.

1) Można Ellisa przesunąć jako pierwszego wchodzącego z ławki, żeby wprowadzał gigantyczną dawkę energii. Z drugiej jednak strony nasza ławka nie potrzebuje dodatkowego bodźca i funkcjonuje doskonale w takiej formie, jak jest teraz. Ciężka decyzja dla Skilesa, który myślę będzie miał nieco więcej pola do manewru, jak po operacji wróci Mbah a Moute. Przyda się taki obwodowy stoper, typowo nastawiony na defensywę.

2) Można Ellisa oddać do drużyny, która będzie potrzebowała tego typu zawodnika i która będzie mogła zaoferować nam dobrego obwodowego z inklinacjami do gry defensywnej. Nigdy nie byłem dobry w proponowaniu wymian, dlatego teraz też się powstrzymam. Wiem tylko, że do pakietu Ellisa śmiało można dorzucić Goodena, jako typowego kartofla trade’owego. Może macie jakieś propozycje?

3) Najgorsza z możliwych opcji w tym momencie to grać cały sezon z Ellisem w składzie, kiedy nawet św. Piotr wie, że Monta nie zostanie z nami na kolejny sezon. Dlatego jakby na to nie patrzeć, najrozsądniejsza wersja wiąże się ze zmianami w składzie i wymianie, która być może już pojawiła się w głowie Hammonda. Oby, bo na dłuższą metę nie widzę możliwości współpracy Ellisa z Jenningsem na obwodzie.

Póki co tyle – trzeba iść spać, bo o 2 w nocy pobudka na mecz z Knicks. Usłyszycie ode mnie ponownie tuż po zakończeniu spotkania oraz jak zawsze na twitterze.

Good night!

PS.

Ciekawe, kiedy ile czasu będę potrzebował, żeby po kilku dobrych meczach Ellisa odszczekać cały ten tekst. I czy w ogóle będzie to konieczne…

Bucks odrobili 27 punktów straty i wygrali z Bulls pierwszy raz od kwietnia 2010.

Bucks @ Bulls 93 – 92

Bucks zaczęli pierwszą kwartę od mocnego uderzenia, bo w wyjściowym składzie nie było Ersana. Zamiast niego pod koszem obok Dalemberta pojawił się po raz pierwszy w karierze w S5 John Henson, który zaczął od błyskawicznie zdobytych 7 punktów (w pewnym momencie było Henson @ Bulls 7-8) i bloku na RIPie. Kompletnie niewidoczny był Ellis, a ja zaczynam już wymyślać teorie spiskowe, że boi się o własny tyłek i dlatego w ogóle nie atakuje kosza. W ataku pogrążali nas obwodowi Bulls, co i rusz mijając Ellisa i Jenningsa już na pierwszym koźle. Dlatego w pierwszych 9 FG mieli aż 8 asyst, z czego wiele (jak nie większość) była o dziwo po zasłonach na Elllisie. Kiedy za Hensona wszedł Sanders, Bulls zaczęli wyglądać potężnie pod własnym koszem, blokując i zastawiając wszystko, co tylko się dało. Mimo tego, Bucks mieli 6 zbiórek w ataku, a Bulls tylko 4 w obronie. Co z tego, skoro po pierwszych 12 minutach przegrywaliśmy 19-26, nasz atak i gra zespołowa nie istniały (tylko 4 asysty) i nie było się też kiedy rozpędzić do kontry…

Pierwszą kwartę zakończył Ellis niecelnym rzutem za trzy. Druga kwartę, ku mojemu zaskoczeniu, zakończył Ellis niecelnym rzutem za trzy. To powoli robi się cholernie irytujące. Przegrywamy do przerwy 40-50, ale mam wrażenie, że prowadzenie Bulls powinno być wyższe. Póki co ich obrona nie pozwala nam kompletnie na nic, Bucks grają szarpaną koszykówkę w ataku pozycyjnym, jest mało ruchu bez piłki, a jak już się uda dograć do środka, to jesteśmy miażdżeni przez zagęszczoną defensywę. Najlepiej póki co wygląda Henson, który potrafi znaleźć sobie nieco wolnego miejsca i zakończyć akcję punktami (11 do przerwy).  W drugiej kwarcie warte odnotowania jest to, że pojawił się Ersan. Od razu zebrał w ataku i dobił spod kosza. W kolejnej akcji zakończył kontrę i kiedy myślałem, że będzie to jego mecz na przełamanie się, chybił spod obręczy po kolejnej zbiórce w ataku a potem popełnił dwa szybkie faule i wrócił na ławkę. O tym jak fatalna jest nasza defensywa na obwodzie (dziękujemy Wam, Ellis i Jennings) niech świadczy to, że 10 i 17 punktów mają już Hinrich i Hamilton (9/15 z gry). Kirk chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak szybki, jak dzisiaj, kiedy broni bo Jennings. Przegrywamy na deskach 18 – 20, nie trafiliśmy żadnej trójki (0/4), mamy tylko 8 asyst i 38% z gry. Nie chcę krakać, ale do przerwy nie wygląda to za dobrze.

Trzecia kwarta to totalna dominacja Bulls. Nie do zatrzymania był Hamilton, ale też nie ma mu się co dziwić, skoro krył go praktycznie niebroniący Ellis. Pod koszem rządził znowu Boozer. Trójkami targali nas Deng i Hinrich. A Bucks nie trafiali niczego – jesteśmy 12 / 66 w trójkach w ostatnich 4 meczach. W pewnym momencie przegrywaliśmy już 27 punktami i tylko dwóm dobrym akcjom w obronie Udoha i Ilyasovy (wymuszone faule w ataku) oraz buzzerowi Udoha zawdzięczamy to, że przed IV kwartą przegrywamy „jedynie” 63 – 80.

Przed czwartą kwartą popełniłem największy z możliwych błędów i stwierdziłem, że już jest po meczu. Rano obejrzałem ostatnie 12 minut przy śniadaniu i o mało się nie zadławiłem. Bucks zakończyli trzecią kwartą małym runem 12-2, który okazał się jednak preludium do większej serii 19-2, rozegranej przez nasze nieśmiertelne rezerwy. W rezultacie Ci, którzy mieli dostać garbage time i nieco się ograć, zdobyli 31 punktów, tracąc jedynie 4!! I teraz najlepsze, Ilyasova zdobył 12 ze swoich 18 punktów w czwartej kwarcie (a nie mówiłem, że to był jego mecz na przełamanie?), a oprócz niego na parkiecie w tych decydujących momentach byli Udoh, Udrih, Dunleavy i Lamb. Fantastycznie wyglądała nasza gra prowadzona przez głodnych sukcesu rezerwowych.  Zdezorientowane Byki odpowiednio szybko zareagować na to, co działo się na parkiecie w ostatnich minutach i nawet RIP, który zagrał najlepszy mecz w tym sezonie, nie trafił potencjalnego game winnera.

Pierwsze zwycięstwo Bucks z Chicago od kwietnia 2010 stało się faktem. Bucks pokazali, że odrobienie strat w Miami nie było przypadkiem i szkoda tylko, że aby wygrywać spotkanie muszą najpierw przegrywać 27 punktami, aby poczuć nóż na gardle. Brawo, brawo dla rezerwowych za fantastyczny wynik i wyśmienitą czwartą kwartę. Nieco więcej o meczu jak zawsze nieco później.

TOP5 tygodnia (4)

Bucks – Charlotte 98-102
Bucks – Miami 106 – 113 (OT)
Bucks – Chicago 88 – 93

Skoro poprzedni tydzień zakończyliśmy z trzema wygranymi, tak teraz dla równowagi musieliśmy trzy razy przegrać. Można było zakładać porażkę z Miami, miałem nadzieję na wygraną z Bulls, ale przegranej z Bobcats nie mogę przeboleć do teraz. Który z Kozłów zasłużył na wyróżnienie?

1. Brandon Jennings (1)
Nie mam wyjścia, choćby nie wiadomo jak słabe było chociaż jedno spotkanie (w tym przypadku tylko 10pkt z Bobcats), w pozostałych meczach zawsze nadrabia z nawiązką. Prawie wygrał mecz w Miami (może nieco za dużo powiedziane, ale na pewno był głównym powodem, dla którego nie przegraliśmy tamtego meczu 20 punktami), zdobywając 19 pkt (tragiczne 9/25 z gry) 7 zbiórek, 6 asyst i 5 przechwytów. Tyle samo przechwytów powtórzył również w sobotnim meczu z Bulls, a dzięki dwóm w spotkaniu z Bobcats zaliczył kolejny tydzień ze spektakularną liczbą średnio 4 przechwytów na spotkanie. Nieco się poobijał w meczu z Bulls (najpierw upadł na lewy nadgarstek, a pod koniec meczu skręcił kostkę), ale na rewanż w Chicago ma już być w pełni gotowy.

2. Mike Dunleavy (5)
Nasz główny rezerwowy zagrał dwa niemal identyczne spotkania (z Cats- 16/5/4 i Heat 16/4) i tylko z Bulls dopasował się niskim poziomem do skuteczności rzutów (7 pkt, ledwie 3/9 z gry). Ale w meczu z Heat pokazał, że nawet jak mu nie siedzą rzuty za trzy (1/7), to potrafi to nadrobić walecznością na deskach (3 zb. w ataku) oraz rzutami po indywidualnych akcjach (w tym pierwsza w tym sezonie akcja 2+1). Ciekawe jak zacznie wyglądać rotacja na jego pozycji, jak wróci Mbah a Moute (zaczął już indywidualne treningi).  Jest podobno szansa, że z rotacji wyleci Iliasova, a pozycja SF pozostanie bez zmian.

3. Monta Ellis (2)
Spadek w rankingu spowodowany przede wszystkim tym, że nie czyta mojego bloga i nie wyciąga odpowiednich wniosków! Dalej wali cegłówkami jak szalony (kolejno 14/28, 4/16 i 7/17 z gry). Był efektywny jak miał otwartą przestrzeń, mógł włączyć przyspieszenie i kończyć akcję po dynamicznym wejściu. Ale w ataku pozycyjnym nie istnieje. Do końca sezonu będę mu wypominał błędną decyzję w meczu z Miami, kiedy w ostatniej akcji meczu zamiast wchodzić pod kosz na faul, zdecydował się na rzut z dalekiego dystansu z zachwianej pozycji. Cóż tu więcej mówić – dalej czekam na trade’a.

4. John Henson (-)
Zagrał praktycznie tylko z Heat, ale za to jak. 17 pkt / 18 zb w 27 minut wchodząc z ławki przy 7/12 z gry. Prawie nic sobie nie robił z obecności Bosha pod koszem i bez przerwy wciskał swoje wątłe ciało między obrońców i dobijał rzuty tymi  swoimi długimi i chudymi łapskami. Z Bobcats dostał tylko 15 minut (6 pkt, 3 zb), natomiast prawie w ogóle nie zagrał z Bulls (kilka sekund na parkiecie). Szkoda, że nie może liczyć na więcej regularnych minut od Skilesa, ale najwidoczniej jego forma jeszcze nie jest dostatecznie usystematyzowana.

5. Ekpe Udoh (-)
Praktycznie niewidoczny w boxscorze, za to cholernie efektywny w wykonywaniu czarnej roboty. Pół meczu w Miami biegał za LeBronem i dopiero w czwartej kwarcie James wszedł na wyższe obroty, nie do okiełznania przez większość graczy w NBA. Jestem momentami pod wrażeniem tego, w jaki sposób porusza się w obronie na nogach i z jaką łatwością zajmuje dobrą pozycję do zbiórki pod koszem. Niestety, w ataku dalej jego gra polega głównie na przypadkowym podaniu, czy zbiórce w ataku, ale na dłuższą metę jego gra w defensywie wygra nam ze dwa czy trzy spotkania w sezonie.

MVP Bucks po czterech tygodniach:

1. Brandon Jennings – 36 punktów
2. Monta Ellis – 26 punktów
3. Mike Dunleavy – 22 punkty
4. Larry Sanders – 14 punktów
5. Benu Udrih – 6 punktów
5. Samuel Dalembert – 6 punktów
7. Tobias Harris – 4 punkty
7. John Henson – 4 punkty
9. Ekpe Udoh – 2 punkty