Mecz brzydszy niż Jocelyn Wildenstein

Bucks @ Magic 72 – 78

Po raz kolejny udało mi się zobaczyć coś, co śmiało mogłoby kandydować do najbrzydszego meczu sezonu. Ba! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby w pierwszej 10 znalazłoby się 10 meczów z udziałem Bucks. Dzisiaj bowiem znowu byłem świadkiem tego, jak fatalny atak jednej drużyny może pociągnąć w drastycznym tempie ofensywę przeciwników.

Zaczęło się od bardzo mocnego uderzenia Magic, którzy wyszli błyskawicznie na prowadzenie 14-0. Po pierwszych pięciu i pół minutach, Bucks nie trafili żadnego z 8 rzutów, doprowadzając nawet do dziwnej sytuacji. Zaraz jak Kozły straciły 14 punkt z rzędu, Turkoglu wymownie spojrzał na Skilesa i wzruszył lekko ramionami, a jego oczy zdawały się pytać „weźmiesz czas czy nie?” Po krótkiej przerwie niewiele się zmieniło – Bucks zdobyli swoje pierwsze punkty z gry  (Dooling za trzy) dopiero na 2:14 przed zakończeniem pierwszej kwarty (wcześniej punktowali, ale albo z wolnych, albo po dwóch goaltendach).

Kiedy zaczął się pościg, można było zobaczyć główne powody porażek Bucks w tym sezonie – kretyńskie straty i bezsensowne akcje. Kilka przykładów:

(1) przy stanie 32-39 van Gundy dostaje swojego 9 technika w sezonie, a Jennings trafia wolnego na 33-39. Turkoglu nie trafia trójki, Bucks zbierają, ale milion kilometrów od akcji Sanders próbuje zrzucić z siebie Howarda tak sugestywnie, że odgwizdują mu faul. W kolejnej akcji Howard popisuje się rzadkim dla siebie airballem spod samego kosza, idzie błyskawiczna kontra Bucks (nie wierzę, że to napisałem), ale Mbah a Moute nie trafia reversa spod obręczy (i mogłoby być gładko 37-39).

(2) Strata, która na dobrą sprawę spowodowała, że Kozły przegrały ten mecz. Na minutę przed końcem przy 2 punktowym prowadzeniu Magic, Bogut wyprowadza piłkę spod kosza, Jennings niepotrzebnie jej nie łapie, żeby nie trafić sekund, a w między czasie zza pierwszego rzędu kibiców wybiega z popcornem Nelson, który przechwytuje podanie, klepie przez 20 sekund, a w końcówce akcji Turkoglu popisuje się swoim klasycznym stepbackiem i trafia w ostatniej sekundzie akcji (i tak dobrze, że nadepnął stopą na linię i rzut był za dwa).

(3) 40 sekund do końca, Jennings szybko rzuca za trzy i oczywiście nie trafia, potem Magic nie kończą swojej akcji i zamiast szybko starać się niwelować 4 punktową stratę, Bucks szukają rzutu przez 15 cennych sekund aż w końcu cegłę odpala Jennings na 7 sekund przed końcem (muszę pisać, ze nie trafił?) Zbiera Howard, jest faulowany, trafia dwa wolne i kończy mecz.

1. Kilka luźnych uwag jak zwykle. Jak  Bucks mają mieć pożytek z Maggettego, który najlepiej czuje się w open courcie, kiedy prawie nigdy nie grają szybkich ataków? Jak tylko Corey dostaje trochę wolności i pozostali gracze łaskawie rozciągają parkiet, to od razu widać efekty. Jest wtedy albo penetracja i punkty, albo penetracja i 2+1, albo penetracja i faul, albo (jak to miało często miejsce w tym meczu) penetracja i pudło.

2. Drew Gooden był w tym meczu największych cwaniakiem i kozakiem. Już pomijam jego 18 punktów z ławki i to, że momentami był praktycznie wszędzie, ale wykorzystywał każdą sytuację do wymuszenia nawet najmniejszego faulu. Dwa razy udało mu się naciągnąć Bavettę na and1 – raz wyciągnął Howarda w górę w ostatniej sekundzie połowy i dostał trzy osobiste, potem z nieprawdopodobnej sytuacji najpierw wyprowadził w pole Bassa, TRAFIŁ cegłę z rogu boiska i dodał jeszcze wolnego. Oprócz tego, że nie radził sobie z Howardem pod koszem (ale kto sobie daje z nim radę), miał kilka niezłych akcji w obronie i dostarczył Kozłom potrzebnej energii z ławki.

3. Widzieliście, że Magic oddali 21 trójek i trafili tylko 2? Widzieliście też, że mieli 21 strat? Powiedzcie mi, w jaki sposób… inaczej – powiedzcie mi jak słaba musi być drużyna, która nie potrafi wykorzystać tak fatalnej dyspozycji przeciwników? Szybka odpowiedź? Ktokolwiek? Ok, spróbujmy może przyjrzeć się i porównać występ pierwszych piątek. Starterzy Bucks mieli 11/45 z gry! 24%!! To nawet jak się napisze z shiftem wygląda jak najwulgarniejsze przekleństwo świata: @$%! Podstawowi gracze Orlando zdobyli 68 punktów – podstawowe Kozły aż 40 mniej! Brak dalszego komentarza.

4. Jennings i Bogut zagrali chyba najgorszy mecz od czasów kiedy grają razem w drużynie. Jennings nie radził sobie na zasłonach, unikał (bardziej niż zawsze) kontaktu w ataku i w rezultacie decydował się na desperackie floatery, które zabijały się albo na obręczy albo wybijały okna. Nie ma co też szukać usprawiedliwienia dla fatalnego rozgrywania Jenningsa – 3/15 z gry a do tego 5 strat i jedna asysta (chociaż gdyby nie krzywe ręce Mbah a Moute’a, miałby ze 3 asysty więcej).

A Bogut wyglądał na zmęczonego już po jump ballu. Nie wiem po co Magic go podwajali w pierwszej kwarcie, bo nawet gdyby stał wolny pod koszem, nie byłby w stanie zakończyć akcji punktami. Nic tak dobrze nie podsumowuje jego fatalnego meczu jak sytuacja, kiedy odgwizdano mu czwarty faul po tym, jak Howard dosłownie rzucił nim o parkiet jak brudną ścierą.

Nie wiem, czy coś jeszcze chcę dodać do tego meczu. Był tak brzydki, że dwa mecze po których znienawidziłem koszykówkę, wydawały się być koszykarskimi dziełami sztuki. Z resztą, obejrzyjcie sobie recap i spróbujcie nie zasnąć.

Reklama

Bill Simmons o Bucks

Bill Simmons w kilku zdaniach podsumował mijający sezon Bucks w charakterystyczny dla siebie sposób. Szybkie tłumaczenie:

„Bucks ściągnęli do siebie mocno przepłaconego Corey’a Maggette (który na papierze jest wydajnym strzelcem, pod warunkiem, że nigdy, przenigdy nie zdecydujecie się na oglądanie go na żywo), przepłacili Drew Goodena (dobrego zbierającego i skutecznego strzelca, który też od 2000 roku jest posiadaczem rekordu w kategorii „zawodnik, przez którego trener najczęściej wywracał oczami, jak tylko spojrzał na tablicę wyników”), a do tego zadbali o Johna Salmonsa, który jak zwykle po podpisaniu nowego kontraktu, gra fatalnie. Wszystko zdawało się mieć sens na papierze.

Ten skład grałby dobrze, gdyby to był baseball. Ale to jest koszykówka, sport, w którym  po pierwsze pięciu kolesi musi się dobrze ze sobą zgrać (proces, który wykracza znacznie poza statystyki), a po drugie, musi im jeszcze zależeć dobrym wyniku drużyny. Kiedy tylko sezon się zaczął, wszyscy sobie przypomnieli, że:

[A] musi być powód, dla którego nikt nie lubi grać z Maggettem (w zasadzie nawet dwa powody – nie podaje i jest czarną dziurą w ataku),

[B] musi być powód, dla którego Gooden grał w 47 drużynach w ostatnich 9 latach,

[C] nigdy nie chcesz zapewnić swojemu nie-allstarowi, który ma 30 na karku jego ostatniego dużego kontraktu w karierze (nie przypadkowo statystyki Salmonsa spadły z 20 punktów i 47% z gry przed podpisaniem umowy do 13 punktów i 39% z gry w tym sezonie).

Co jest naprawdę zastanawiające to fakt, że od kilku lat Sam Presti pokazuje wszystkim GMom w lidze, jak powinno się zarządzać małomiasteczkowym zespołem.

– Budować go bazując na drafcie.
– Trzymając wolne miejsce w salary cap (aby w razie czego można było zrobić drobny transfer, który przyniesie kolejny wybór w drafcie).
– Nie płacić grubej kasy weteranom, którzy nie są allstarami.
– Nie przepłacać własnych zawodników, jeśli nie są najważniejsi w drużynie.

I najgorsze jest to, że przez pewien czas John Hammond trzymał się tego schematu. Przez ostatnie dwa lata! Co nagle pokusiło go do ściągnięcia Maggettego, Salmonsa i Goodena? Czy wszyscy GM w lidze powoli odchodzą od zmysłów? To tak jak kupowanie jednej książki na Amazonie, kiedy oprócz niej dorzucamy do koszyka kilka Blue-Ray’ów i nawet jak za nie płacimy to zastanawiamy się „Co się dzieje? Dlaczego ja to kupuję?”

Jak zwykle, nie można się z Billem nie zgodzić.

Zapowiedź: Bucks @ Magic

Magicy wydają się być nieco przemęczeni – van Gundy nie ma zbyt dużego pola do manewru przez choroby i kontuzje rezerwowych: Duhona, Reddicka i Arenasa. Przez to ciągle musi eksploatować pierwszą piątkę, która po tym jak szła jak burza i wygrała 5 meczów z rzędu, ostatnio ma serię 3 porażek w 4 meczach, w tym ostatnia wstydliwa z Toronto (98-102) oraz wcześniejsza z Atlantą (82-85), z którą Magic spotkają się w pierwszej rundzie.

Na początku sezonu Bucks pokonali Orlando, ale w barwach Magików nie grali Nelson i Howard. Podczas ostatniego pojedynku między tymi drużynami, Howard wszedł na najwyższe obroty i zdobył 31 punktów do których dodał 21 zbiórek, a Kozły przegrały u siebie po dogrywce.

Szanse Bucks na awans są już tylko i wyłącznie iluzoryczne, dlatego warto na spokojnie obejrzeć rano spotkanie bez żadnego stresu. Dodatkowo terminarz, jaki pozostał nam do końca nie pozostawia raczej złudzeń, że w tym roku playoffów nie będzie. Jennings jednak krzyczy głośno, że częścią bycia zawodowcami jest granie do samego końca i walczenie nawet o nierealne cele. Nie pozostaje więc nic innego, jak trzymać go za słowo.

W meczu na pewno nie zagrają:
1. Orlando – Daniel Orton, JJ Reddick.
2. Bucks – Ersan Ilyasova, na 99% odpadł też Brockman

Być może zobaczymy:
1. Orlando – Chris Duhon (wybity prawy kciuk) i Gilbert Arenas (przeziębienie)
2. Bucks – Carlos Delfino

Head-to-head:
Bucks mają lepszy bilans bezpośrednich pojedynków: 42-38, ale w tym sezonie przegrywają 1-2.

5.01 wygrana Orlando  u siebie 97-87
16.03 wygrana Orlando w Bradley Center 93-89 (po dogrywce)
4.12 wygrana Bucks u siebie 96-85

Ciekawostki:
1. Howard zbiera średnio 17 piłek w starciach z Bucks w tym sezonie. Dodatkowo Dwight z Bucks gra dłużej, niż wynosi to jego średnia sezonu. W drugim meczu grał 46 minut, a w ostatnim 43.
2. Magic wygrali 9 ostatnich pojedynków z Bucks, kiedy w składzie był zdrowy Howard.

Po tym meczu:
Bucks @ Heat (środa)
Bucks @ Pistons (piątek)
Bucks z Cavs (sobota)

Czy Bucks idą na sprzedaż?

Po porażce z Indianą, Jennings publicznie wyraził swoją dezaprobatę do zarządu klubu mówiąc, że „część zawodników nie ma mentalności zwycięzców” oraz „pozbyliśmy się wielu zawodników, którzy nie powinni zostać oddani.” Dziennikarze z journaltimes dopatrują się w tych słowach bezpośredniego ataku na ludzi mających bezpośredni wpływ na wygląd drużyny: tj. na Johna Hammonda, Jeffa Weltmana i Scotta Skilesa. Najważniejsi zawodnicy drużyny nie mają się czego obawiać, ponieważ podpisali niedawno przedłużenie umów, jednak jak się zajrzy głębiej w kontrakty, można zobaczyć dziwną zależność. Otóż po tym sezonie kontrakt skończy się praktycznie całej kadrze trenerskiej Skilesa: Boylanowi, Sampsonowi, Wolfowi, Petersonowi, Goldwire’owi i Staudtowi. Wcześniej już było mówione, że warunkiem podpisania umowy przez Skilesa było zapewnienie, że wszyscy jego asystenci pozostaną na swoich stanowiskach razem z nim żeby zachować ciągłość i jednolitość pracy. Ale jak się okazuje, asystenci to nie jedyna grupa pracowników klubu, która może niedługo opuścić Milwaukee. Umowy kończą się też dyrektorowi ds zawodników, szefowi scoutów, głównemu trenerowi od kondycji, dwóm głównym trenerom siłowym czy nawet managerowi od sprzętu sportowego. Nigdy jeszcze nie było takiej sytuacji w klubie, aby tak wielu pracowników nie było pewnych swojej przyszłości.

W związku z tym pojawia się kilka pytań, które z kolei są wspierane kilkoma plotkami, powoli krążącymi nad Milwaukee.

1. Czy Herb, który jest właścicielem klubu od 1985, chce w końcu odejść z drużyny i w związku z tym chce zostawić możliwość sprowadzenia nowych pracowników w miejsce obecnych?

2. Czy słaby sezon Bucks pociągnie za sobą pierwsze w klubie grupowe zwolnienia?

3. Czy jest to po prostu zabezpieczenie finansowe przed zbliżającym się lockoutem?

Jaka by nie była odpowiedź, zaczyna się coś dziać za kulisami, a to nigdy nie wróży spokoju. Z jednej strony to dobrze, bo jakieś zmiany na pewno się przydadzą. Nie mamy już na głowie problemu związanego z awansem do play offów, w związku z tym powoli można prać brudy. A Jennings na pewno nie powiedział ani niczego złego, ani odkrywczego. Też nie podoba mi się pozbycie się Ridnoura i Stacka i sprowadzenie w ich miejsce Corey’a i Goodena. No ale cóż, nie pozostaje nic innego jak czekać na rozwój sytuacji.

Koniec nadziei na playoffy

Bucks @ Pacers 88 – 89

Kozły zrobiły w nocy wszystko, żeby tylko nie żegnać się z sezonem przed czasem, niestety momentami zabrakło trochę szczęścia czy zachowania zimnej krwi. Nie ma się co denerwować na fatalnie rozegrane ostatnie 3 sekundy akcji, lepiej wkurzać się na słabą grę w poprzednich meczach.

Obie drużyny zaczęły strasznie nerwowo, jakby zdając sobie sprawę z ważności tego meczu (brzmi to śmiesznie, jak człowiek zda sobie sprawę z tego, jak bardzo czasem idealizuje się mało ważne rzeczy). W rezultacie, w pierwszej kwarcie popełniono aż 14 strat  – 9 Indiany, 5 Milwaukee (dla porównania w drugiej kwarcie Pacers stracili piłkę raz, a Bucks ani razu). Rozpoczęło się doskonale, Bogut robił z Hibbertem co tylko chciał, rzucając lewe i prawe pół haki, grając przodem do kosza i dominując pod deskami. Wyobraźcie sobie, jak bardzo się daveknot podniecił, jak Bucks wyszli na 11 punktowe prowadzenie. Od tego momentu, oczywiście, coś musiało się zaciąć. Obudził się Rush, który trafił trójkę, półdystans i znowu trójkę i nagle ze stanu 26-15 zrobiło się 26-25.

Na początku drugiej połowy zrobiło się nagle -11 (39-50), które na trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty urosło do -14. W tym fatalnym okresie szczególnie raziła gra w obronie, bo za często pozwalaliśmy Hibbertowi i Hansowi na czyste rzuty zza linii osobistych. Nie wiem, czy dobrą decyzją było też wstawienie jednocześnie do gry Boykinsa i Doolinga, którzy byli praktycznie bezproduktywni w ataku.

W czwartej kwarcie zaczął się heroiczny pościg, prowadzony przez zapomnianego od dawna Maggettego (13 punktów w drugiej połowie). Kluczowym momentem był chyba blok Goodena na McRobertsie, po którym poszła kontra i łatwe punkty zdobył Mbah a Moute (na 60-69). Następnie 9 punktów w 7 minut zdobył Jennings, który na początku nie mógł się wstrzelić, ale na w najważniejszych momentach wziął grę na swoje barki.

Ostatnie 2,7 sekundy to popis dobrej obrony Indiany i rozpaczliwy rzut Goodena za trzy. Jak sam powiedział po meczu, miał być ostatnią opcją w ataku. Skiles powiedział mu, żeby wyszedł z zasłony na obwód dopiero wtedy, jak nie będzie do kogo podać. Tak zrobił, próbował jeszcze trafić w wystawioną rękę obrońcy żeby wymusić faul, ale wyszło jak wyszło. Kolejna porażka stała się faktem i już nie ma co liczyć na awans do dalszych rozgrywek.

Andrew Bogut jest wielki. Zagrał flu game, który historycznie nie umywa się do meczu Jordana, ale na pewno będzie pamiętany w MIlwaukee. Jeszcze na kilka godzin przed meczem był w szpitalu i jego występ stał pod wielkim znakiem zapytania. Nie można mu jednak odmówić determinacji, bo wziął środki znieczulające i pojechał prosto na mecz. Później walczył z Hibbertem i Fosterem jak równy z równym, mimo, że momentami ledwo biegł z powrotem do obrony. Zaczął mecz doskonale, w środku na trochę zniknął tylko po to, żeby pod koniec znowu trafić parę ważnych rzutów i dać się wyfaulować (szkoda tylko tego faulu na Grangerze w czwartej kwarcie, kiedy razem z Corey’em doskonale podwoili skrzydłowego i zmusili go do straty. Piłka mogła spokojnie wypaść na aut i byłaby dla Bucks, ale w ferworze walki Bogut zdecydował się na lekkie odepchnięcie gracza Pacers.)

Corey Maggette zarabia 30 baniek właśnie po to, co zrobił w drugiej połowie meczu. Tylko Skiles wie, dlaczego go nie wpuszczał we wcześniejszych meczach, przez co pewnie my nigdy nie dowiemy się prawdy. W nocy Corey grał jak tylko potrafi – czyli szukał faulu i penetracji przy każdej możliwej okazji. W 22 minuty zdobył 13 punktów i bardzo dobrze zastąpił fatalnie dysponowanego Delfino (tylko 0-4 z gry w 17 min). Co ciekawe, wyjątkowo nawet podawał i nie był czarną dziurą w ataku, do czego już mnie zdążył przyzwyczaić.

Chciałem też napisać coś dobrego o Jenningsie, ale musiałbym się skupić głównie na czwartej kwarcie. Szkoda, że nasz młody rozgrywający ma jeszcze tak duże problemy z regularnym graniem na stałym poziomie. Znowu był aktywny w ataku, a jego penetracje siały zamęt i zniszczenie w obronie Pacers. Ale co z tego, skoro chybił 3 lay-upy z lewej strony, za każdym razem rozciągając rękę do takiego momentu, że zastanawiałem się ilu zawodników jeszcze będzie chciał nią wymanewrować. Na plus trzeba zaliczyć wspomniane przeze mnie wcześniej 9 punktów w ostatnich 7 minutach.

Nie będę ukrywał rozczarowania końcówką no i przede wszystkim wynikiem, bo mimo wszystko, po cichu liczyłem na zwycięstwo. Do tego miałem cichą nadzieję, że w razie zaciętej końcówki będziemy mogli liczyć na Boguta i na powtórzenie tego:

No, ale cóż. Może za rok się uda.