Zabieramy nasze talenty do Milwaukee!

Bucks @ Heat 90 – 85

Kiedy w połowie meczu z Heat zobaczyłem, że Indiana niszczy Waszyngton całkowicie eliminując Bucks z playoffów, zacząłem się bać o wynik meczu w Miami. I nie wiem, czy nikt nie przekazał chłopakom złych wieści, czy po prostu byli z siebie wydusić dodatkowe pokłady motywacji i energii na pokonanie Heat.

Dziwnie mi się to pisze, ale od samego początku meczu Kozły grały z Miami swoją koszykówkę. Narzucili powolne tempo gry (65 punktów Miami na 11 minut przed końcem, 85 w całym meczu), doskonale bronili i jeszcze lepiej poruszali się w ataku (!!) Tak! w ATAKU! Pierwsza kwarta była wręcz popisem agresywnej, ofensywnej koszykówki rodem z Milwaukee – doskonale dzieliliśmy się piłką, świetnie graliśmy bez piłki (szczególnie kawał dobrej roboty wykonał Mbah a Moute zabiegając Bosha na śmierć i bezczelnie mijając go na pierwszym kroku). Dużo ruchu powodowało wiele zamieszania  w defensywie Żarów, co w połączeniu z dobrym czytaniem obrony i cierpliwą wymianą podań dało rzadko spotykaną 52% skuteczność z gry w pierwszej kwarcie.

Wszystko padło w drugiej, kiedy Heat postawili strefę, zacieśnili środek i jeszcze bardziej zwolnili grę. Bucks nie mogli już mijać po koźle, zaczęli szarpać grę i odpadać same trójki (które oczywiście nie wpadały) co pozwoliło graczom Miami wyjść na 7-0 run, i to w dodatku bez Jamesa. Kozły w tym okresie trafiły tylko 2 z 12 rzutów i tylko dwa razy powędrowali na linię rzutów wolnych.

Od tego 7-0 zaczął się prawdziwy festiwal runów. Od stanu 53-53 Bucks zdobyli 8 punktów z rzędu, tylko po to, żeby później w trzeciej kwarcie stracić 10 punktów pod rząd. Czwarta kwarta to do ostatnich 2 minut walka punkt za punkt, dopóki nie obudził się Delfino, który ze stoickim spokojem trafił dwie cholernie ważne trójki.

1. Co prawda Carlos Delfino zagrał przeciętny mecz (w pierwszej połowie był wręcz fatalny), ale ta trójka z rogu boiska na 24 sekundy przed końcem była POTĘŻNA! Dzięki temu Kozły po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mogli w końcówce meczu skupić się na obronie (w której są dobrzy), a nie na ataku (w których są tragiczni).

2. Corey Maggete, na którego ostatnio trochę narzekałem wniósł z ławki też gigantyczną porcję energii. Pomijam już zdobycie 14 punktów na tylko 7 rzutach, ale zwróćcie uwagę na to, że miał AŻ trzy asysty! Fakt, momentami zasysał się do piłki jak to ma w zwyczaju, ale ogólnie zagrał bardzo dobre spotkanie, męcząc obronę Heat ciągłymi penetracjami i skutecznie wykorzystując wszystkie sześć wolnych.

3. Jest jeszcze Mbah a Moute, który nie dość, że zaczął od szybko zdobytych 10 punktów przy Boshu w pierwszej kwarcie, to jeszcze znowu był najlepszym garbage manem na parkiecie. Doskonale grał bez piłki i jak zwykle dostarczył kilka dobitek, pojawiając się koło obręczy nie wiadomo skąd. Poza tym kilka razy udało mu się zatrzymać Jamesa w momencie, kiedy chciał całkowicie przejąć kontrolę nad meczem.

4. Pomeczowa ciekawostka – od przerwy na Mecz Gwiazd, Bucks zdobyli do tej pory o 1 (jeden!) punkt więcej niż przeciwnicy. Zdobyliśmy 2099 punktów, a straciliśmy 2098…

5. Bucks, którzy średnio zdobywają 35,5 punktów z pomalowanego, dzisiaj zdobyli aż 42 punkty spod kosza. Udało się to nie tylko ze względu na obecność Boguta, ale przede wszystkim przez doskonałą grę piłką i szybkie, udane penetracje obrońców.

6. Nie cieszę się, że Bucks są już poza playoffami, ale cieszę się, że jest to PIERWSZY mecz Kozłów, który widziałem od dawna (może nawet od początku roku), w którym dało się na nich patrzeć bez wyraźnego grymasu na twarzy. Gdybym miał kiedyś wytłumaczyć komuś, dlaczego ich lubię, mógłbym pokazać im pierwszą kwartę tego meczu, gdzie grali szybką, zespołową i skuteczną ofensywę. Teraz poważnie, jak macie wolne 20 minut, włączcie ILP i obejrzyjcie naprawdę ładną koszykówkę (jak na Bucks).

7. LeBron James stał się dopiero 2 zawodnikiem w historii (obok Oscara Robertsona), który w jednym roku zdobył ponad 2000 punktów, 500 asyst i 500 zbiórek. Birdowi udało się to 3 razy w karierze, a Jordanowi i Havlickowi 2.

8. Mike Miller i Joel Anthony stali się pierwszymi rezerwowymi od czasów Matta Geigera i Rony’ego Seikaly, którzy wchodząc z ławki zebrali ponad 10 piłek na łebka. Ostatni raz podkoszowym Clippers udało się to 8 stycznia 1994 roku.

Reklama