Koniec nadziei na playoffy

Bucks @ Pacers 88 – 89

Kozły zrobiły w nocy wszystko, żeby tylko nie żegnać się z sezonem przed czasem, niestety momentami zabrakło trochę szczęścia czy zachowania zimnej krwi. Nie ma się co denerwować na fatalnie rozegrane ostatnie 3 sekundy akcji, lepiej wkurzać się na słabą grę w poprzednich meczach.

Obie drużyny zaczęły strasznie nerwowo, jakby zdając sobie sprawę z ważności tego meczu (brzmi to śmiesznie, jak człowiek zda sobie sprawę z tego, jak bardzo czasem idealizuje się mało ważne rzeczy). W rezultacie, w pierwszej kwarcie popełniono aż 14 strat  – 9 Indiany, 5 Milwaukee (dla porównania w drugiej kwarcie Pacers stracili piłkę raz, a Bucks ani razu). Rozpoczęło się doskonale, Bogut robił z Hibbertem co tylko chciał, rzucając lewe i prawe pół haki, grając przodem do kosza i dominując pod deskami. Wyobraźcie sobie, jak bardzo się daveknot podniecił, jak Bucks wyszli na 11 punktowe prowadzenie. Od tego momentu, oczywiście, coś musiało się zaciąć. Obudził się Rush, który trafił trójkę, półdystans i znowu trójkę i nagle ze stanu 26-15 zrobiło się 26-25.

Na początku drugiej połowy zrobiło się nagle -11 (39-50), które na trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty urosło do -14. W tym fatalnym okresie szczególnie raziła gra w obronie, bo za często pozwalaliśmy Hibbertowi i Hansowi na czyste rzuty zza linii osobistych. Nie wiem, czy dobrą decyzją było też wstawienie jednocześnie do gry Boykinsa i Doolinga, którzy byli praktycznie bezproduktywni w ataku.

W czwartej kwarcie zaczął się heroiczny pościg, prowadzony przez zapomnianego od dawna Maggettego (13 punktów w drugiej połowie). Kluczowym momentem był chyba blok Goodena na McRobertsie, po którym poszła kontra i łatwe punkty zdobył Mbah a Moute (na 60-69). Następnie 9 punktów w 7 minut zdobył Jennings, który na początku nie mógł się wstrzelić, ale na w najważniejszych momentach wziął grę na swoje barki.

Ostatnie 2,7 sekundy to popis dobrej obrony Indiany i rozpaczliwy rzut Goodena za trzy. Jak sam powiedział po meczu, miał być ostatnią opcją w ataku. Skiles powiedział mu, żeby wyszedł z zasłony na obwód dopiero wtedy, jak nie będzie do kogo podać. Tak zrobił, próbował jeszcze trafić w wystawioną rękę obrońcy żeby wymusić faul, ale wyszło jak wyszło. Kolejna porażka stała się faktem i już nie ma co liczyć na awans do dalszych rozgrywek.

Andrew Bogut jest wielki. Zagrał flu game, który historycznie nie umywa się do meczu Jordana, ale na pewno będzie pamiętany w MIlwaukee. Jeszcze na kilka godzin przed meczem był w szpitalu i jego występ stał pod wielkim znakiem zapytania. Nie można mu jednak odmówić determinacji, bo wziął środki znieczulające i pojechał prosto na mecz. Później walczył z Hibbertem i Fosterem jak równy z równym, mimo, że momentami ledwo biegł z powrotem do obrony. Zaczął mecz doskonale, w środku na trochę zniknął tylko po to, żeby pod koniec znowu trafić parę ważnych rzutów i dać się wyfaulować (szkoda tylko tego faulu na Grangerze w czwartej kwarcie, kiedy razem z Corey’em doskonale podwoili skrzydłowego i zmusili go do straty. Piłka mogła spokojnie wypaść na aut i byłaby dla Bucks, ale w ferworze walki Bogut zdecydował się na lekkie odepchnięcie gracza Pacers.)

Corey Maggette zarabia 30 baniek właśnie po to, co zrobił w drugiej połowie meczu. Tylko Skiles wie, dlaczego go nie wpuszczał we wcześniejszych meczach, przez co pewnie my nigdy nie dowiemy się prawdy. W nocy Corey grał jak tylko potrafi – czyli szukał faulu i penetracji przy każdej możliwej okazji. W 22 minuty zdobył 13 punktów i bardzo dobrze zastąpił fatalnie dysponowanego Delfino (tylko 0-4 z gry w 17 min). Co ciekawe, wyjątkowo nawet podawał i nie był czarną dziurą w ataku, do czego już mnie zdążył przyzwyczaić.

Chciałem też napisać coś dobrego o Jenningsie, ale musiałbym się skupić głównie na czwartej kwarcie. Szkoda, że nasz młody rozgrywający ma jeszcze tak duże problemy z regularnym graniem na stałym poziomie. Znowu był aktywny w ataku, a jego penetracje siały zamęt i zniszczenie w obronie Pacers. Ale co z tego, skoro chybił 3 lay-upy z lewej strony, za każdym razem rozciągając rękę do takiego momentu, że zastanawiałem się ilu zawodników jeszcze będzie chciał nią wymanewrować. Na plus trzeba zaliczyć wspomniane przeze mnie wcześniej 9 punktów w ostatnich 7 minutach.

Nie będę ukrywał rozczarowania końcówką no i przede wszystkim wynikiem, bo mimo wszystko, po cichu liczyłem na zwycięstwo. Do tego miałem cichą nadzieję, że w razie zaciętej końcówki będziemy mogli liczyć na Boguta i na powtórzenie tego:

No, ale cóż. Może za rok się uda.

Reklama