Koszmar czwartej kwarty

Bulls @ Bucks 95 – 87

12-0 dla Chicago w ostatnich minutach meczu. Rose potrafi ranić. Wiedział doskonale, kiedy uderzyć z pełną parą, mimo, że i tak przez cały mecz grał jak nawiedzony. Kozły robiły co mogły – przeciwko najlepszej obronie ligi zdobyły kolejno 25, 23 i 26 punktów w pierwszych kwartach. Delfino prowadził grę na początku, Salmons w środku meczu, tylko po to, żeby w ostatniej kwarcie całkowicie zaprzepaścić szansę na jakże ważne zwycięstwo.

7 rzutów z gry oddanych w ostatnich 5 minutach meczu było niecelnych. A Rose w decydujących minutach zdobył 10 punktów i asystował przy wszystkich punktach Byków zdobytych w końcówce meczu. 5 minut – tyle zabrakło do pełni szczęścia wczorajszej nocy…

1. Co zawiodło? Zawiódł Bogut, który nie tyle przerwał swoją serię czterech meczów, w których zdobywał co najmniej 13 punktów (dzisiaj miał 9), ale przede wszystkim nie grał z Noah tak, jak powinien. Nie odegrał ważnej roli ani w obronie, ani w ataku. Pod własnym koszem czyścił co się dało, ale nic ponadto. A pod atakowanym, robił to, co zazwyczaj – chybiał półhaki z lewej ręki, czy też decydował się na dziwne rzuty z dalekiego dystansu.

Zawiódł też duet Salmons-Jennings w 4 kwarcie – obrońcy Bucks nie trafili ani jednego rzutu w tej części gry. Szczególnie zdenerwował mnie Salmons, który na dwie i pół minuty przed końcem (jeszcze przy stanie 87-85 dla Bucks) nie trafił z półdystansu, potem w kolejnej akcji w ataku wkozłował sobie piłkę w nogę, a przy następnej wyprawie został zablokowany przez Noah.

Fatalnie się też oglądało ten mecz, mimo tego, że po raz trzeci w sezonie był komplet (18,717). Powodem było to, że kibice obu drużyn wykupili chyba po połowie wejściówki, jednak nie chcieli wejść i usiąść w sektorach swoich drużyn, tylko zdecydowali się wymieszać. Miałem wrażenie, że kibiców Byków było więcej niż Buck,s bo hala w Milwaukee co chwila podskakiwała z radości po każdej kolejnej akcji Rose’a (że o czerwono-biało-zielonych koszulkach Bulls nie wspomnę).

2. Na plus na pewno należy po raz kolejny zaliczyć występ Carlosa Delfino, który trafiając dzisiaj 5/7 za trzy ma teraz 26 celnych trójek w ostatnich 5 meczach, które trafia z niebywałą 61% skutecznością. Jednak mówiąc o Argentyńczyku, nie można zapomnieć o jego wkładzie w defensywę, zbiórki i obowiązki w rozgrywaniu piłki od czasu do czasu.

Po drugie, mimo fatalnej czwartej kwarty, dobrze zagrał Salmons, który przez trzy kwarty był gwiazdą zespołu. W końcu był agresywny, penetrował, kręcił się aktywnie wokół kosza, mądrze wykorzystywał obręcz, żeby zasłonić się przed wyższymi i skoczniejszymi obrońcami. Do tego rzucał z zatrzymania jak ten Salmons z 2010. Niestety, stary dobry John postanowił zostać na ławce na czas ostatniej kwarty, a na parkiet wrócił John, którego znamy i nie lubimy od początku sezonu.

Dobre jest też to, że Kozły potrafiły kontrolować grę przez 43 minuty. Mimo tego, że grali u siebie, nie można zapomnieć, że to był drugi mecz z rzędu dla Bucks, grali z najlepszą drużyną na wschodzie i nie dali po sobie poznać, że desperacko walczą o to, żeby nie kończyć sezonu za 10 spotkań. Szkoda tylko, że nie udało się znaleźć odpowiedzi na świetnie dysponowanego Derricka. Nie można też załamywać rąk, ponieważ na szczęście Indiana też poległa w nocy z Detroit, przez co dalej tracimy do nich tylko 2 spotkania. Co ciekawsze, Bobcats, którzy prawie że desperacko nie chcą dostać się do play-offów, po wygranej z Knicks są 1,5 meczu przed Bucks…

3. Pozwolicie, że nie będę pisał o tym, jak dobry był Rose w tym meczu. Bo był niesamowity. Czekając na mecz graliśmy trochę w 2k11 i wkurzałem tylko innych trafiając Rosem nieprawdopodobne rzuty (albo sam się wkurzałem, jak grałem przeciwko Chicago). Oglądanie meczu, w którym Derrick robi dokładnie takie same tricki i w identyczny sposób wykańcza niemożliwe rzuty było czymś wyjątkowo spektakularnym.  Napiszę za to o kilku cyferkach, które mi się dodatkowo spodobały:

– Derrick Rose miał 7 asyst tylko w trzeciej kwarcie, więcej niż jakikolwiek zawodnik Bucks w całym meczu (najwięcej Jennings – 5),

– Bucks nie trafili wszystkich (!!) 16 rzutów z gry w czwartej kwarcie, a mimo tego nie zdobyli żadnego punktu z ponowienia. Dlaczego? Ano dlatego, że w ostatnich 12 minutach meczu nie udało im się ani razu zebrać piłki w ataku. Poza tym, Kozły nie zdobyły ani jednego punktu z kontry w tej feralnej części, a Bulls nabili ich aż 8.

Przed nami 10 ostatnich meczów, a my dalej stoimy w tym samym miejscu. Niby szansa na awans dalej jest, ale z drugiej strony co raz mniej się w nią wierzy…

Reklama