Ohh, cudowny, niedzielny wieczór w końcu nadszedł. Z związku z tym, że już dawno zapowiadałem na twitterze felieton „koszykówka po alkoholu”, cieszę się podwójnie. W towarzystwie zawsze potwornie schłodzonych Żubrów (czterech, na wszelki wypadek, w końcu będę walczył z niebezpiecznymi Kozłami) udałem się do Milwaukee, gdzie planowałem obejrzeć kolejne zwycięstwo Bucks – oczywiście w drodze do upragnionych play-offów. Licząc na wszelkie możliwe porażki Indiany i Charlotte oraz na to, że nagle nie pokusi mnie otwarcie kolejnego piwa (co mogłoby się skończyć zamknięciem laptopa, założeniem butów i kurtki i wyjściem na miasto w niedzielną noc – fatalny pomysł, szczególnie, jeśli mieszka się w Świebodzicach i po raz kolejny naraża się na przesłuchanie u żony), z niemałym bólem na sercu wyłączyłem uspokajającego Coltrane’a i przeniosłem się do Bradley Center, gdzie razem z FOX Sports miałem oglądać mecz swojego życia. Tak na marginesie, polecam przed każdym przeciętnym meczem wypicie kilku piw – nagle okaże się, że Salmons wymiata jak James, Jennings podaje jak Nash, a Bogut jest czarniejszy od Howarda.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.