Cholera, dziwny jest ten sezon. Wyjątkowo snu z powiek nie spędza mi martwienie się o łokieć i plecy Boguta, czy kolana Redda. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem tak mało Bucks-centryczny sezon od czasów post Ray Allenowskich Kozłów. W tym roku, jak w wypalonym małżeństwie, serce patrzy na swoją starą miłość, ale już bez iskry w oczach. Te skierowane są w całości na coś atrakcyjnego, coś nowego i dawno zapomnianego. W moim przypadku uwaga w całości skierowała się na Chicago, gdzie wiatry znowu zaczynają wiać w sprzyjającym kierunku.