Zwycięstwo Kozłów w … czwartej kwarcie!


Bucks @ Raptors 104 – 98

Bucks wyszli na mecz, który trzeba było wygrać za wszelką cenę jak na szybkie spotkanie 2-na-2 na szkolnym boisku – bronili zgodnie z zasadą „nie kop pana bo się spocisz”, przez co Raptors szybko trafili 10 z 11 pierwszych rzutów i wyszli na bezpiecznie prowadzenie 24-12. DeRozan robił z Salmonsem na co tylko miał ochotę i czekałem tylko na to, aż nasz obrońca ściągnie spodnie, złapie się za kostki i spróbuje ustawić się na ofensa stojąc tyłem do DeMara. Na szczęście szybko z pomocą przyszli rezerwowi, o których już powoli zaczynałem zapominać. Najpierw Dooling popisał się ładnym floaterem, potem dwa razy po pick’n’rollach zapunktował Gooden i zrobiło się bezpieczniejsze 22-28. W drugiej kwarcie Kozły trafiły pierwsze sześć rzutów i szybko wyszli na pierwsze prowadzenie 38-34. Odetchnąłem z ulgą, jak starterzy zaczęli wnosić coś do gry jak wrócili na parkiet – głównie za sprawą Jenningsa, który zakończył pierwszą połowę zdobywając 6 punktów z rzędu dla Bucks, ustawiając wynik pierwszej połowy na 52-49 dla Kozłów.

Trzecia kwarta polegała na ciągłej wymianie ciosów i niekończących się zmianach prowadzenia. Błędem kwarty było wystawienie Mbah a Moute’a do krycia zdecydowanie większego Bargnaniego, który w ciągu tych 12 minut rzucił 12 punktów. Przez to obie drużyny zeszły po trzeciej kwarcie z takim samym dorobkiem 76 punktów.

I tu zaczął się mój osobisty horror. Mając w głowie ostatnie czwarte kwarty w wykonaniu Bucks, siedziałem przerażony i czekałem na najgorsze. Kiedy Andrea zdobył punkty i wyprowadził Raptors na prowadzenie 88-87 na niespełna 5 minut przed końcem, stwierdziłem, że prawdziwa groteska dopiero się zaczyna. Na całe szczęście, Kozły grały z drużyną, która jest jeszcze bardziej upośledzona ofensywnie od nich. Na 4 minuty przed końcem Delfino trafił cholernie ważną trójkę (4-10 w meczu), a zaraz potem Gooden wymusił faul, trafił oba wolne i zrobiło się 92-88.

W kolejnej akcji będący na fali Gooden zrobił coś, czego w jego wykonaniu dawno nie widziałem. Nie będę opisywał – zobaczcie sami jak dwukrotnie ratuje się z fatalnej sytuacji alley-oopem do samego siebie:

Sama końcówka była znowu dramatyczna – kiedy Barbosa zdobył punkty na 94-92, a Bogut dostał piłkę w ataku, prawie zrobiłem to, co Gortat w trakcie operacji nosa bez znieczulenia. Na szczęście Andrew trafił, potem Barbosa chybił i w kolejnej wycieczce do ataku Gooden zdobył łatwe punkty po asyście Salmonsa. I na szczęście było po meczu.

Drew Gooden był WIELKI w tym meczu. Zdarzały mu się już takie mecze, ale zazwyczaj w barwach innych drużyn i równie zazwyczaj akurat przeciwko Bucks. Dzisiaj do swoich pewnych jumperków z pół dystansu dołożył zbiórki i, co najważniejsze, kilka naprawdę mądrych zagrań w obronie. Szczególnie było to widoczne w ostatniej odsłonie meczu, kiedy krył Bargnaniego. Włoch zdobył w tym okresie tylko 2 ze swoich 22 punktów. Do jego dobrej dyspozycji trzeba dołożyć również solidny występ Jenningsa, który może nie był dzisiaj doskonałym rozgrywającym, ale za to mądrze wczuł się w rolę strzelca. Mając na uwadze pozostałe 4 lata w kontrakcie Goodena i wielkie nadzieje, jakie pokładane są w Brandonie, dobrze było zobaczyć tych dwóch zawodników w końcu przynoszących jakieś wymierne korzyści dla swojej drużyny. Andrew też zrobił dokładnie to, czego oczekiwałem w meczu z Raptors. Wykorzystał przewagę siły, zdominował deskę i kilka razy okazał się być barierą nie do przejścia dla Kanadyjczyków.

Ulżyło mi też, kiedy w końcu zobaczyłem rezerwowych, którzy wnoszą coś do gry. O ile do teraz nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Maggette w ogóle nie gra, o tyle pierwsze punkty Redda po powrocie w 8 minut gry poprawiły mi na trochę humor. Dooling z Boykinsem w krótkim czasie też zrobili swoje i to głównie dzięki nim zeszliśmy do szatni z małym prowadzeniem.

Złe było to, że Indiana wygrała z Detroit, przez co dalej tracimy do nich trzy mecze. Nie cierpię tego słowa, ale następny mecz w Indianapolis będzie totalnym i absolutnym must-must-must-must winem.

Reklama

Zapowiedź: Bucks @ Raptors

Gracze Raptors przegrali cztery mecze z rzędu – ostatnio 90-94 z LA Clippers. Dawno już też nie liczą się w walce o playoffy i jedyne o co teraz grają, to zachowanie twarzy. Na 13 meczów w marcu wygrali tylko 4, a w ciągu ostatniej wycieczki na zachód przegrali 4 z 5 spotkań. Jedyną wygraną (95-93 nad Oklahomą) zapewnił im Amir Johnson rzutem na 2 sekundy przed końcem. Najlepszymi strzelcami Toronto w tym miesiącu są Bargnani – 20,6 punktów i DeRozan 18,6.

W meczu na pewno warto zwrócić uwagę na Eda Davisa, który w marcu spędza średnio 13 minut na parkiecie i zdobywa 8,8 punktów i 7,8 zbiórek. Skrzydłowy z Północnej Karoliny zdobył rekordowe w karierze 21 punktów i 11 zbiórek z Clippers, a do tego jest najlepszym debiutantem pod względem skuteczności z gry (58,3%), trzeci w blokach (1 na mecz) i czwarty w zbiórkach (6,9).

W Raports na pewno nie zagra Kleiza z powodu operacji kolana, jako day-to-day figuruje zarówno Reggie Evans jak i Andrea Bargnani.

Z kolei w Kozłach nadal kontuzjowany jest tylko i wyłącznie Ersan Ilyasova.

Bucks prowadzą w bezpośrednich pojedynkach z Raports 37-22 i wygrali również dwa pierwsze mecze w tym sezonie. Pierwszy raz 116-110 po dogrywce w Milwaukee 28 stycznia, a drugi raz 8 lutego w Toronto: 92-74.

Ponieważ Kozły dalej mają szansę na 8 miejsce, napiszę to jeszcze raz (i będę to wałkował, aż do znudzenia) – TEGO MECZU NIE MOŻNA PRZEGRAĆ (i jak po raz kolejny w kretyński sposób zawalimy spotkanie w IV kwarcie, to obiecuję, że za karę oprócz o Bucks, będę pisał albo o Bobcats albo zacznę rozkładać na czynniki pierwsze biografię Bryanta „Big Coutry” Reevesa)

[6] Czy wiesz, że… piwo lało się jak woda?

Pod koniec lat 70 i na początku lat 80, drużyna gospodarzy musiała przygotować skrzynkę zimnego piwa dla ekipy przyjezdnej, tak aby po meczu mogli w szatni odpowiednio nadrobić braki minerałów. Zawodnicy pili tyle, na ile mieli ochoty, po czym zostawiali resztę butelek/puszek na miejscu.

Inaczej sprawa wyglądała, jak w gości jechali Celtowie. Bird i Robey zawsze przed udaniem się na mecz, zabierali z hotelu poszewki na poduszki, po czym wpychali w nie wszystkie piwa, jakie nie zostały dopite…

Osobą, która przyczyniła się do zakończenia tego przyjemnego rytuału był podobno Stern, jeszcze zanim został komisarzem w 1984.

źródło: When the Game Was Ours – Larry Bird , Earvin Magic Johnson

Co się dzieje z Salmonsem?

W lipcu 2010 Scott Skiles powiedział: „To, co John wniósł do naszej drużyny jest niesamowite”.

Okazuje się, że ta niesamowitość miała swój powód, który można określić jako przypadek „contract year”. Nie ma się co dziwić, że Salmons grał niesamowitą koszykówkę od stycznia do maja, kiedy ważyły się losy jego nowego, czteroletniego kontraktu z Bucks. Od początku nie byłem zwolennikiem podpisywania nowej umowy, o czym pisałem trochę tu i trochę tu. Wielka szkoda, że na dobrą sprawę, kiedy zaczynał się ten sezon zastanawiałem się, czy Bogut będzie zdrowy i czy Jennings będzie w stanie udźwignąć odpowiedzialność na swoich wąskich barkach. Zamiast tego, mogłem zacząć myśleć nad tym, czy Salmons nie okaże się jednych z największych niszczycieli czwartych kwart w historii drużyny (o czym za chwilę). Mieliśmy przecież rewelacyjny plan zapasowy – jak Salmons się nie sprawdzi, to jest Maggette, jest też Douglas-Roberts, teraz wrócił dodatkowo Redd. Nikt się chyba nie spodziewał, że John będzie ponownie zdobywał 19,9 punktów na mecz, jak to robił przed podpisaniem kontraktu. A kto liczył na średnie w wysokości 15-17 punktów i tak musi się czuć ostro na kolanach z wypiętym tyłkiem.

Bucks są aktualnie najgorszą drużyną w NBA pod względem ilości punktów rzucanych w czwartych kwartach ze średnią 21,9. W meczach przeciwko Bulls, Bobcats i nawet Knicks, nieporadność Salmonsa wybitnie rzucała się w oczy. W meczu z Bykami i Bobkami chybił wszystkie 8 rzutów, a Milwaukee zdobyli w tych spotkaniach tylko 14 i 13 punktów w ostatnich 12 minutach. Mając to na uwadze, zwróciłem uwagę na poprzednie mecze Bucks i na to, jak spisywał się w Salmons w ostatnich kwartach.

W ostatnich 10 spotkaniach, które zostały rozstrzygnięte różnicą mniejszą niż 10 punktów (wliczając w to wygrane i przegrane Bucks), Salmons zdobywał średnio 3,9 punktów w czwartej kwarcie, przy skuteczności 33% (1,3 / 3,9). Nie są to specjalnie oczekiwane statystyki po graczu, który miał być pierwszą ofensywną opcją w ataku, szczególnie, kiedy mecz jest na styku. W meczach, które rozstrzygnęły się różnicą więcej niż 10 punktów, Salmons zdobywa 7 punktów i trafia z 48% skutecznością (2,1 / 4,4). Jak nie ma presji, radzi sobie o niebo lepiej.

Nie wiadomo, na ile ta niemoc w końcówkach wynika ze słabej psychiki Johna, a na ile z czystego pecha. Skiles kiedyś powiedział, że Salmons powinien prowadzić w klasyfikacji zawodników, których rzuty wykręciły się z kosza. Tutaj znowu pojawia się kolejne pytanie – czy faktycznie ten sezon po prostu się Johnowi nie udał, czy może w przyszłym roku będzie już świadkami powolnego wygasania umiejętności strzeleckich naszego obrońcy? I ciekawe, co po sezonie zrobi Hammond – czy zdecyduje się kolejny rok zaryzykować i zostawić wyrównaną drużynę bez żadnej gwiazdy, żebyśmy co wieczór zastanawiali się, kto tym razem przejmie ciężar zdobywania najważniejszych punktów w meczu? Czy może w końcu ktoś uderzy się w głowę i zda sobie sprawę z tego, że można być wiecznie przeciętną, wyrównaną drużyną która co roku walczy o sam awans do play-offów i odpada w pierwszej rundzie, ale można też ściągnąć do drużyny gwiazdę, która będzie wiedziała w jaki sposób brać na siebie odpowiedzialność i w pojedynkę będzie w stanie zapewnić zwycięstwo.

Nie sądziłem, że powiem to jeszcze w trakcie sezonu, ale Bucks desperacko potrzebują jakieś gwiazdy z prawdziwego zdarzenia.

Koszmar czwartej kwarty II

Bucks @ Bobcats 86 – 85

Obejrzyjcie czwartą kwartę z Chicago, a potem włączcie sobie ostatnią odsłonę dzisiejszego meczu. Zróbcie mi tą przyjemność i powiedzcie, czy z pierwszej porażki udało Wam się wyciągnąć jakieś wnioski. A po drugie, spróbujcie znaleźć czternaście różnic między końcówką meczu z Bulls a końcówką z Bobcats. Dajcie też znać, czy bardzo rzuca się w oczy to, ze zrobiłem ctrl+c i ctrl+v z opisu tamtego meczu…

Z racji na to, że czwarta kwarta jest najciekawsza, skupię się głównie na niej. Bucks po raz kolejny chybili ostatnie 11 rzutów w meczu, do tego pozwolili Geraldowi Hendersonowi na rzucenie ostatnich 7 punktów dla Bobcats. A jeszcze na 3:52 przed końcem po dwóch wolnych Delfino prowadziliśmy 86-80. Oglądając mecz w ogóle nawet nie przyszło mi do głowy, że to mogą być ostatnie punkty jakie rzucimy w meczu. W kolejnej akcji Bobcats stracili piłkę, Jennings nie trafił trójki, a po zbiórce w ataku półhakiem chybił Bogut. Z drugiej strony Henderson trafił lay-upa i zmniejszył stratę do 4 punktów. Potem Jennings ponownie nie trafił, a Henderson wykorzystał jeden rzut wolny (86-83 na 2:08 przed końcem). W kolejnej akcji Jennings nie trafił trójki, a po przechwycie Delfino, ponownie Brandon chybił rzut, tym razem z półdystansu. Bucks zebrali piłkę, ale popełnili błąd 24 sekund na nieco ponad minutę przed końcem. Henderson oczywiście trafił (86-85), a Bogut ledwo dorzucił do obręczy spod samego kosza, po czym Henderson po raz kolejny trafił jumpera i ustawił wynik na 86-87 22 sekundy przed końcem.

Końcówka jest najlepsza. Jennings nie trafił layupa spod samego kosza, a Charlotte wzięli czas na 11,9 sekund przed końcem. Jennings przechwycił podanie zza linii końcowej, ale po raz kolejny nie umiał wykończyć layupa. Dooling zebrał w ataku, podał do Jenningsa, który tym razem (uwaga! uwaga!) nie trafił kolejnej trójki. W ataku próbował jeszcze dobijać Delfino, ale również nie potrafił znaleźć drogi do kosza.

Nawet play-by-play wydaje się być kpić z Jenningsa w czwartej kwacie:

3:09 Brandon Jennings misses 23-foot three point jumper
2:11 Brandon Jennings misses 4-foot jumper
1:47 Brandon Jennings misses 24-foot three point jumper
1:01 Brandon Jennings misses 14-foot jumper
0:15 Brandon Jennings misses layup
0:05 Brandon Jennings misses layup
0:02 Brandon Jennings misses 23-foot three point jumper

Naprawdę, polecam. Włączcie końcówkę meczu i podziwiajcie kunszt i grację, z jaką Milwaukee przegrało kolejny wygrany mecz z rzędu. Albo jeszcze lepiej, obejrzyjcie ostatnie trzy potencjalne game winnery Bucks:

Nie cieszy nawet powrót Redda do gry. W 15 minut nie zdobył żadnego punktu (0-3 z gry), ale za to miał 4 asysty.  Powinien być wdzięczny Salmonsowi, za to, że popełnił szybkie faule i dał Skilesowi powód do wprowadzenia weterana do gry.  Pomimo tego, że Redd nie grał przez 15 miesięcy, to Gooden wyglądał na bardziej zardzewiałego. Trafił 1 z 6 rzutów i zebrał 8 piłek w 17 minut. Już w pierwszej akcji mógł zdobyć łatwe punkty z dobitki, ale zamiast tego zdecydował się na wsad, zapomniał wyskoczyć i zabił się na tylnej obręczy. Miał też kilka czystych rzutów (dokładnie trzy z półdystansu),ale za każdym razem piłka lądowała na pierwszej obręczy.

Nie cieszy nawet to, że Bucks całkowicie zdominowali deskę. Wygrali 17-4 walkę o zbiórki w ataku i w sumie mieli o 9 zbiórek więcej (46-37). Co z tego, skoro rzuca się z niespełna 39% skutecznością gry i nie trafia najprostszych rzutów z najbliższych odległości.

Ucieszyło mnie to, że Bobcats wyszli z Thomasem na centrze, który nie miał żadnych szans na upilnowanie większego od siebie Boguta. Andrew wykorzystał przewagę doskonale w pierwszej kwarcie, trafiając 18 z pierwszych 26 punktów Bucks, na 9-11 z gry. Dawno też nie widziałem Boguta grającego na tak dobrej skutecznością (13-19), no ale, powiem to ponownie, wcale mnie to nie ciszy.

Zastanawia mnie bardzo, dlaczego przy tak słabo grającej ławce, Maggette po raz kolejny zalicza DNP.

Playoffy oddaliły się znowu o kilkanaście dobrych centymetrów. Pacers wygrali dzisiaj z Bostonem 107-100. Tabela znowu nie wygląda zbyt zachęcająco:

8. Indiana .440
9. Bobcats .425 (1 mecz straty)
10. Bucks .397 (3 mecze straty)

Za dwa dni lecimy do Kanady, nie muszę pisać, na jak ważny mecz.  Mam nadzieję, że po nim w końcu będę mógł napisać coś dobrego o końcowym wyniku.